Kandydat zdolniacha

Kandydat zdolniacha

Independent centrist presidential candidate Emmanuel Macron smiles to the media after a meeting with young people of Paris suburbs, in Saint Denis, outside Paris, France, Thursday, March 30, 2017. (AP Photo/Christophe Ena), APTOPIX

Emmanuel Macron ma spore szanse zatrzymać frontalny atak Marine Le Pen Istotnym atutem porywającego ostatnio coraz liczniejsze tłumy Emmanuela Macrona jest nie tyle jego program polityczny, ile prosta, choć trudna do zlekceważenia wizja, która łatwo przenika do mediów. Głównym jego celem jest zacne, choć mgliste hasło „odnowienia Francji”. Centrolewicowy kandydat na prezydenta pragnie właściwie tego samego co jego konkurentka Marine Le Pen, liderka ultraprawicowego Frontu Narodowego – rozsadzenia obecnego systemu. Tyle że Macron zastąpiłby słowo rozsadzić strawniejszym dla wielu Francuzów określeniem przebudowa. W trwającej od miesięcy batalii między politykami starszej daty 39-letni Macron jawi się niby łyk świeżej wody, mimo że wywodzi się z establishmentu. W najnowszych sondażach wyprzedza Le Pen, która od miesięcy żeruje na obciążającym Francję alercie terrorystycznym, a także borykającego się ze skandalem konserwatystę François Fillona. – Chciałbym tym krajem potrząsnąć, uzdrowić go, sprawić, aby był bardziej przyszłościowy – obiecywał przywódca ruchu En marche! (w luźnym tłumaczeniu Naprzód!) na portalu YouTube, na którym w każdą niedzielę przemawia do internautów. Lejtmotywem kampanii jest: koniec z Francją „dworskich elit”, które oderwały się od społeczeństwa lub komunikują się z nim belferskim tonem. Do tych elit Macron zalicza zarówno republikanów, jak i socjalistów, z ramienia których jeszcze do niedawna zasiadał w rządzie. Socjaliści w odwrocie Już wcześniej wykazywał się umiejętnością zauważania zjawisk, które mogły doprowadzać do większych kryzysów. Jako minister gospodarki w latach 2014-2016 mówił o potrzebie przebudowy i za każdym razem ubolewał, że obecny system polityczny hamuje realizację jego projektów. W rządzie nie zawsze traktowano go poważnie. Premier Manuel Valls nazwał go egoistą, który nigdy nie nauczył się grać w zespole. Natomiast François Hollande, który zrobił Macrona najpierw swoim doradcą, a potem ministrem, zwięźle skomentował ambicje młodego polityka: „On wie, co mi zawdzięcza”. Niemal w każdym wywiadzie urzędujący prezydent Francji zaznacza, że to on „wymyślił” Macrona. Hollande przechodzi właśnie do historii jako prezydent z najmniejszym poparciem, a Valls przegrał wyścig o kandydaturę z partyjnym kolegą Benoît Hamonem. Wszyscy trzej politycy – zresztą jak cała Partia Socjalistyczna – są w odwrocie. Sondaże skłaniają do prognoz, że Hamon nie ma cienia szansy na drugą turę. Tymczasem Macron uparcie podąża własną ścieżką, umiejętnie lawirując między naciskami z różnych stron. W odpowiednim momencie opuścił lewicowy tonący okręt i w kwietniu 2016 r. postawił na emancypację polityczną, zakładając własny ruch En marche! Postanowił sam wystartować w wyborach prezydenckich i w ciągu zaledwie roku skupił wokół siebie ekipę nowych twarzy intelektualnej centrolewicy. W mediach otwarcie przyznaje, że główną przyczyną porażki socjalistów jest bezbrzeżna pycha, która zapanowała w tym obozie. Nad Sekwaną może więc dojść do wydarzenia bezprecedensowego, a mianowicie wyeliminowania kandydatów dwóch głównych partii ludowych (PS i Les Républicains) już w pierwszej turze 23 kwietnia. Jeszcze dwa miesiące temu życzliwe konserwatystom media zawczasu zatwierdziły Fillona jako nową głowę państwa. W obecnych sondażach były premier spadł na trzecie miejsce. To załamanie poparcia jest związane ze skandalem, jaki wybuchł, kiedy wyszło na jaw, że przez 30 lat fikcyjnie zatrudniał żonę. Z ustaleń dziennikarzy „Le Monde” wynika, że gdyby kandydatem Republikanów został Alain Juppé, otrzymałby 24% i bez trudu przeszedł do drugiej tury. Teraz wiele wskazuje na to, że w drugiej turze 7 maja dojdzie do starcia między Macronem (26%) i Le Pen (25%), co potwierdza tezę, że linia sporu we francuskim społeczeństwie nie przebiega już między lewicą a prawicą, lecz – podobnie jak w innych krajach – między europejskimi liberałami a protekcjonistycznymi nacjonalistami. W przypadku Macrona zadziałało więc coś, co Niemcy nazwaliby dziś efektem Schulza. Parweniusz z Amiens przyciągnął wielu młodych i tych, którzy mają dość obecnego systemu, ale nie chcą odwrócić się od europejskiej wspólnoty i oddać pola populistom. Macron wyczuł te nastroje. Unieważnił myślenie obozowe i zaproponował alternatywę dla Frontu Narodowego. A teraz, kiedy prezydentura znalazła się w zasięgu ręki, nie chodzi już tylko o ambicje młodego zdolniachy, który po osiągnięciu jednego celu umiejętnie wyznaczał następny. Dla milionów Francuzów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2017, 2017

Kategorie: Świat