Kapitalizm bez znieczulenia

Kapitalizm bez znieczulenia

Polemika z prof. Andrzejem Karpińskim W PRL przez wiele lat utrzymywano przedsiębiorstwa, które w warunkach otwartego rynku w ogóle by nie powstały Od dawna próbuję młodym ludziom tłumaczyć, że w latach 1960-1990 i potem pracowaliśmy najlepiej, jak to możliwe, w istniejących warunkach politycznych, technicznych, gospodarczych, finansowych i społecznych. Bo inna np. była dyscyplina pracy w zakładach przed 1980 r., a inna później, co bezpośrednio przekładało się na wyniki produkcyjne i zaopatrzenie sklepów. Jestem ekonomistą i przez całe życie zawodowe pracowałem w różnych przedsiębiorstwach przemysłowych, co określa mój sposób widzenia wielu spraw. My, kadra kierownicza przedsiębiorstw, nigdy nie dorastaliśmy do wizji ideologów i profesorów, nawet jeśli były one podane w formie uchwał rządu i KC PZPR czy w dziełach pseudonaukowych. Trzecia droga „styropianowych” zbawców W 1981 r. Polacy chcieli kapitalizmu w sklepach i socjalizmu w pracy – to miała być ta trzecia droga, którą obiecywali „styropianowi” zbawcy. Hasło „PRL w ruinie” było i jest mitem uzasadniającym „prawo” polityków byłej Solidarności do rządzenia krajem, pomimo braku jakichkolwiek do tego kwalifikacji, oczywiście oprócz wszystko zastępujących kwalifikacji moralnych. Otwarcie w 1989 r. granic i wymienialność złotego miały taki skutek jak wybicie paru szyb w szklarni, wprawdzie ledwie ogrzewanej, ale chroniącej przed przymrozkami. Państwowy monopol w handlu zagranicznym, utrzymywany przez całą PRL do 1988 r., miał oczywiście pozytywne i negatywne skutki. Jako główne pozytywy trzeba wskazać umożliwienie odbudowy i budowy tysięcy przedsiębiorstw produkcyjnych, które w warunkach wolnej konkurencji by nie powstały albo padły w pierwszym roku istnienia. To z kolei pozwoliło znaleźć pracę dla ponad 3 mln ludzi z przeludnionej wsi. Przedwojenna Polska, budując Gdynię i COP, stworzyła 400 tys. miejsc pracy, PRL w latach 1944-1960 – ok. 4 mln (wyż demograficzny). Nikt dziś nie chce pamiętać, że w 1931 r. 61% ludzi w Polsce zatrudnionych było w rolnictwie (Mały rocznik statystyczny Polski 1938, Londyn 1941). Przeludnienie agrarne powodowało, że wieś głodowała, 25,5% gospodarstw miało poniżej 2 ha, a kolejne 38,7% – 2-5 ha; plony pszenicy wahały się od 11,4 do 12,4 q/ha, a dziś wynoszą 49,7 q/ha (Mały rocznik statystyczny Polski 2015). Samo to się nie zrobiło – jest efektem stosowania nawozów, maszyn rolniczych, szkoleń, nasiennictwa oraz innych działań zorganizowanych przez państwo i często wymuszanych na rolnikach. Ponieważ w PRL brakowało kapitału (stąd drenaż fiskalny wsi w latach 50. i 60.), a nauczenie chłopa ze wsi zawodu wymaga minimum 10 lat (przekwalifikowanie mentalne przychodzi dopiero w następnym pokoleniu), budowane zakłady były przestarzałe technicznie i organizacyjnie. Nie dlatego, że kadrze brakowało wiedzy, ale za te pieniądze i z tymi ludźmi lepiej budować się nie dało. Dowodem niech będzie Iran za Rezy Pahlawiego – dysponując dużymi pieniędzmi za ropę, kupiono nowoczesne fabryki, których ówcześni Irańczycy nie potrafili obsłużyć. Psuli maszyny i trzeba było sprowadzać fachowców z zagranicy. Cały plan nie wytrzymywał rachunku ekonomicznego i społecznego. Frustracja Irańczyków, m.in. tym spowodowana, doprowadziła do rewolucji Chomeiniego. Szybka modernizacja kraju stwarza także duże ryzyko społeczne – zobaczymy, czy unikną tego Chińczycy. W Polsce istotnym ograniczeniem był brak mieszkań. Rocznik statystyczny z 1938 r. podaje, że 52,2% mieszkań jednoizbowych było zamieszkanych przez 3,9 osoby w miastach i 4,8 osoby na wsi. Budowa całego miasta Nowa Huta kosztowała dwa razy drożej, niż gdyby budowano sam zakład metalurgiczny. Niezależnie od tego w latach 70. budowano rocznie ok. 300 tys. mieszkań, a dziś ok. 120 tys., choć trzeba przyznać, że większych i o lepszym standardzie. Taniej więc było tworzyć państwowe ośrodki maszynowe i mniejsze fabryczki w miasteczkach, a ludzi dowozić, choć proces szkolenia przebiegał w takiej sytuacji dużo wolniej, a poziom techniczny był niższy. Te zakładziki upadły po przemianach, bo musiały. W wielkich fabrykach nie było lepiej. Zakłady Cegielskiego produkowały silniki okrętowe na starej, kupionej w latach 50. licencji duńskiej firmy Burmeister & Wain. Stocznie produkowały statki metodami z lat 20. W Stoczni Gdańskiej im. Lenina w 1990 r. pracowały maszyny zainstalowane przez jej twórcę Ferdinanda Gottloba Schichaua, notabene także założyciela i właściciela Zamechu. Wydajność pracy wynosiła 10 dol.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2016, 31/2016

Kategorie: Publicystyka