Gdyby sądzić o Polsce wyłącznie na podstawie jej stosunku do Rosji, to właściwą oceną byłyby słowa z wiersza Fiodora Tiutczewa (z jedną poprawką): umysłem Polski nie zrozumiesz i zwykłą miarą jej nie zmierzysz. Współczesna rusofobia nie ma rozumowego uzasadnienia. Przełom 1989 r. w Polsce był możliwy dzięki przemianom w ZSRR związanym z osobą Michaiła Gorbaczowa. Upadek komunizmu na terenie Związku Radzieckiego oznaczał zakończenie zimnej wojny. Rozpad tego państwa sprawił, że zamiast granicy polsko-radzieckiej długiej na 1241 km pojawiła się mająca nieco ponad 200 km granica z Rosją, a konkretnie z niewielką eksklawą kaliningradzką. Spełniło się marzenie Jerzego Giedroycia: Polska została oddzielona od Rosji pasem niepodległych państw. Rosja nie ma ani piędzi ziemi przedwojennego państwa polskiego, za to Polska zachowała przeszło 100 tys. km kw. przyłączonych w 1945 r. do naszego kraju. Fobia na fobii We wrześniu 1993 r. ostatni żołnierze z czerwonymi gwiazdami na czapkach opuścili Polskę. Prezydent Borys Jelcyn przeprosił za Katyń, przekazał Warszawie kluczowe dokumenty w sprawie tej zbrodni, zezwolił na wzniesienie polskich cmentarzy wojskowych w Katyniu i Miednoje. W 1999 r. Polska stała się członkiem NATO, pięć lat później – Unii Europejskiej. Choć okoliczności sprzyjały rutynowej sąsiedzkiej współpracy, trudno zliczyć wojny stoczone na „froncie wschodnim” od początku lat 90. W napisanym w grudniu 1999 r. felietonie prof. Bronisław Łagowski stwierdził: „…w Polsce panuje »zoologiczna« antyrosyjskość, ciągle, nawiasem mówiąc, na prawicy utożsamiana z antykomunizmem”. We wstępie do zbioru tekstów publikowanych w PRZEGLĄDZIE w latach 1999-2016 („Polska chora na Rosję”) autor zauważa: „Rusofobia nie jest wyodrębnionym stanem świadomości; występuje w połączeniu z inną fobią: totalnym potępieniem przez obóz solidarnościowy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i uczynieniem z tego głównego artykułu wiary patriotycznej”. Współczesna rusofobia wynika ze skrajnego antykomunizmu stawiającego – co zostało przeniesione do polskiego prawa – znak równości między komunizmem a nazizmem. Zatarcie różnicy między Związkiem Radzieckim a obecną Rosją podkreśla się, używając wymiennie przymiotników sowiecki i rosyjski. Władimir Putin w tym przekazie to najpierw agent KGB, a dopiero potem prezydent. Czy można jednak się dziwić, skoro dla polityków prawicy III RP to PRL-bis, państwo rządzone przez ludzi dawnego systemu i dawnych służb, a Lecha Wałęsę zamknięto w teczce opatrzonej tytułem „TW Bolek”? Okupacja umysłów „Pod hasłami nacjonalistycznymi i w imię rzekomego odzyskiwania pamięci wykreowano ułudę, jakoby Polska w wyniku wojny znalazła się pod drugą okupacją”, pisze we wstępie autor „Polski chorej na Rosję”. Tej ułudzie przysłużyła się Platforma Obywatelska. W 2009 r. premier Donald Tusk podpisał akt erekcyjny Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Miało ono przekonywać, że II wojna światowa zaczęła się 1 września 1939 r. w Gdańsku i skończyła 4 czerwca 1989 r. wraz ze zwycięstwem zrodzonej w Gdańsku Solidarności. Choć pierwotny zamysł zmodyfikowano, wykładnia o dwóch okupacjach stała się powszechnie obowiązującą. Wśród nazw podlegających dekomunizacji są zachowane do dziś ulice Armii Czerwonej i Wyzwolenia oraz upamiętnione daty wyzwolenia miejscowości. Sandomierz już dawno pozbył się ulicy płk. Wasyla Skopenki, który ocalił plener serialu „Ojciec Mateusz”, za to Warszawa ma rondo Dżochara Dudajewa. Inicjatywę uhonorowania zbuntowanego czeczeńskiego generała podjęli radni PiS kilka tygodni po zamachu na szkołę w Biesłanie, w czasie którego zginęło kilkaset osób. Teoria o dwóch okupacjach nie została wymyślona nad Wisłą, przenieśliśmy ją z państw bałtyckich. W Rydze i Tallinie można zwiedzać muzea okupacji trwającej od 1940 do 1991 r. Przekonanie o wielkiej krzywdzie, jaką wyrządzili nam Rosjanie, wyzwalając Polskę, przekłada się od wielu lat na relacje z Moskwą. Donald Tusk i Bronisław Komorowski namawiali prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, by nie stawał w Dniu Zwycięstwa na trybunie na placu Czerwonym. Odnosząc się do ich wypowiedzi, prof. Łagowski pisał: „Żeby stworzyć pozór, iż Polska nie będzie osamotniona, odmawiając udziału w uroczystościach 60. rocznicy zwycięstwa w jednej z największych wojen świata, powołują się na Litwę, Łotwę i Estonię. Na Litwie panuje taka sama paranoja jak w Polsce; im się tam wydaje, że żyją w czasach Giedymina i mogą stawiać Moskwie warunki, ale nie oto chodzi. (…) Litwini i w ogóle Bałtowie nie byli przez Niemców przeznaczeni do wyniszczenia jak Polacy i inni