Być może w 1908 r. potężne bomby wulkaniczne wystrzeliły w tajdze nad rzeką Tunguzka Zderzenie z asteroidą, wybuch jądra kometarnego, kolizja z czarną dziurą, atak antymaterii? Naukowcy wciąż spierają się o przyczyny słynnej katastrofy nad rzeką Podkamienna Tunguzka. Być może jednak to, co ją spowodowało, nie pochodziło z kosmosu, lecz z wnętrza Ziemi. To wydarzenie do dziś jest zagadką. 30 czerwca 1908 r. o godzinie 7.14 ogromna kolumna ognia wzniosła się nad tajgą. Przez syberyjskie lasy przetoczył się ogłuszający grzmot. W wyniku eksplozji wyzwolona została energia o mocy tysiąca bomb zrzuconych na Hiroszimę. Podmuch gorąca zwalił 80 mln drzew na obszarze 2150 km kw. Widziany z góry rejon zniszczeń przypominał gigantycznego motyla o rozpiętości skrzydeł 70 km. Rosyjski wieśniak Semen Semenow opowiadał: „Nagle otworzyło się niebo. Nad lasem pojawił się wysoki i szeroki ogniowy walec. Z miejsca, w którym szalał ogień, dochodziło straszliwe gorąco. Wtedy niebo pociemniało i dał się słyszeć mocny, głuchy odgłos i zostałem rzucony do tyłu. Rozległ się huk jakby armatniej salwy i ziemia zadrżała”. Falę ciśnienia zarejestrowano nawet w Wielkiej Brytanii. Na nocnym niebie Europy pojawiły się osobliwe, jaskrawe światła i srebrzyste chmury. Mieszkający w pobliżu rzeki Ewenkowie mówili później, że to rozgniewał się Agdy, bóg ognia. Mieszkańcy wsi Karelinski wysłali deputację do archimandryty w mieście Kireńsk, z pytaniem, czy przerażające ogniste znaki to zwiastuny końca świata. Zawierucha wojny i rewolucji sprawiła, że dopiero w 1927 r. do rejonu katastrofy dotarła ekspedycja naukowa. Na czele wyprawy stał prof. Leonid Kulik z Radzieckiej Akademii Nauk. Naukowiec ten uważał, że w tajgę uderzył meteoryt z żelaza i niklu. Przekonał dygnitarzy w Moskwie, iż cenny metal może przyspieszyć rozbudowę przemysłu lotniczego, i w ten sposób wyjednał środki na badania. Kulik obejrzał powalone lub wciąż stojące, lecz zwęglone drzewa, nie natrafił jednak na krater po uderzeniu ciała niebieskiego. Także następne wyprawy, które poprowadził, nie odnalazły fragmentów domniemanego meteorytu ani śladów uderzenia. Nie odszukano ich do dziś. Na temat katastrofy tunguskiej przedstawiono ponad 120 różnych teorii. Według może najoryginalniejszej nad tajgą wzniósł się monstrualny rój komarów, tak gęsty, że w końcu doszło do samozapłonu. Zazwyczaj naukowcy przyjmują, że w atmosferze rozerwał się meteoryt, mogła to być też asteroida lub małe kometarne jądro, zbudowane z lodu i kosmicznego pyłu. W wyniku eksplozji lód wyparował, a drobny pył się rozproszył, dlatego nie znaleziono krateru ani żadnych szczątków. Hipoteza kometarna cieszy się uznaniem zwłaszcza naukowców rosyjskich. Witalij Romejko, dyrektor wydziału astrofizyki obserwatorium w Zwienigorodzie, który uczestniczył w 23 ekspedycjach w rejon katastrofy, uważa, że spowodował ją fragment ogona krótkookresowej komety Enckego, która zbliża się do Ziemi co 3,3 roku. Fragment ten miał postać lodowej kuli z pyłem kosmicznym, która eksplodowała, gdy ujemne jony kometarne zetknęły się z dodatnimi jonami w atmosferze naszej planety. Podobnego zdania jest Olga Gładyszewa z Instytutu Fizyki i Techniki w Petersburgu. Wywodzi ona, że kula lodowa z ogona komety ukształtowała się w warunkach próżni, dlatego nad Tunguzką doszło do kilku eksplozji, gdy uwięzione w kuli cząsteczki gwałtownie wydostawały się na zewnątrz w atmosferze. Krytycy hipotezy kometarnej wskazują jednak, że fragment komety mknący po płaskiej trajektorii uległby zniszczeniu już w górnych warstwach atmosfery, tymczasem wszystko wskazuje na to, że zagadkowy obiekt dotarł nietknięty do warstwy najniższej. Być może więc nad tajgą rozerwała się rozgrzana w wyniku tarcia atmosferycznego kamienna asteroida o tak kruchej, porowatej budowie, że po eksplozji pozostał z niej tylko pył. W 2007 r. Carlo Stanghellini i trzej inni włoscy geolodzy z uniwersytetu w Bolonii doszli do wniosku, że kraterem po uderzeniu ciała kosmicznego jest niewielkie jezioro Czeko, położone w odległości zaledwie 8 km od domniemanego epicentrum. Naukowcy z Włoch pracowicie przebadali jezioro przy użyciu magnetometru, radaru, sonaru i innego nowoczesnego sprzętu. Ustalili, że akwen mający kształt elipsy o obwodzie około 500 m to ostro zwężający się lej o maksymalnej głębokości około 50 m, przy czym w samym końcu tego leja znajduje się blok skalny, zapewne fragment meteorytu. Ale miejscowi
Tagi:
Krzysztof Kęciek









