W każdej wsi – WSI

W każdej wsi – WSI

Tylko najlepsi z najlepszych na uczelni mają szansę na karierę. Reszta płaci za mało warty dyplom, oddalając o parę lat widmo bezrobocia Wyższe Szkoły Inżynierskie zamieniły się w dostojne Politechniki, a to, co wtedy się nie udało, dzisiaj realizowane jest na potęgę: nowe szkoły, filie, oddziały zamiejscowe – legalne i nielegalne. Każde większe miasteczko, jeśli nie jest położone kilkanaście kilometrów od dużego ośrodka uniwersyteckiego, ma ambicje posiadania choćby filii mniej lub bardziej znanej uczelni. Z jednej strony, to dobrze, bo większość chcącej studiować młodzieży z małych miasteczek i wsi nigdy nie pójdzie na studia do dużego miasta (rzecz jasna, ze względów finansowych). Bezpłatne studia dzienne są znacznie droższe niż płatne studia zaoczne w pobliżu. O jakości kształcenia nie wspomina się. Nie ma jeszcze u nas zjawiska, że to nie dyplom się liczy, lecz szkoła, którą się skończyło. Mówienie młodym ludziom, że studia są gwarantem dobrej pracy, już właściwie nie jest prawdą. Studia dają co najwyżej szansę na zrozumienie rzeczywistości – przy 16-procentowym bezrobociu rynek pracy nie jest w stanie wchłonąć 40% młodzieży z wyższym wykształceniem. Wkrótce będziemy mieć magazynierów, kasjerów, sklepowe i… bezrobotnych po studiach. Overeducated – tak nazywają ich w Stanach. To może budzić frustrację. Tylko najlepsi z najlepszych na uczelni mają szansę na karierę. Reszta płaci za mało warty dyplom, oddalając o parę lat widmo bezrobocia. Edukacyjny boom Nie ulega wątpliwości, że przeżywamy edukacyjny boom. Świadczy o tym dynamicznie rosnąca liczba studentów i szkół wyższych. Dwa zjawiska są charakterystyczne: przyrost liczby uczelni niepaństwowych oraz gwałtowna zmiana struktury kształcenia na korzyść studiów zaocznych. Niestety, oba te zjawiska odbijają się negatywnie na jakości kształcenia. Poziomu studiów dziennych – tam, gdzie nie postawiono na masowość – nie musimy się wstydzić. Wiem to z własnych obserwacji: wykładowcy z krajów zachodnich są niemalże zachwyceni wiedzą i umiejętnościami naszych studentów, którzy doskonale sobie radzą podczas studiów zagranicznych. Nawiasem mówiąc, w tym roku kończą się programy “Tempus” oraz “Sokrates” i nasi studenci przestaną wyjeżdżać za granicę. Uczelnie niepaństwowe stały się ostatnio chłopcem do bicia – i MEN, i władze uczelni państwowych powszechnie narzekają na ich niski poziom. Tymczasem za jakość kształcenia są przede wszystkim odpowiedzialne uczelnie państwowe i ich pracownicy. A to z prostego względu – 70% młodzieży studiuje w tychże uczelniach, zaś większość z pozostałych 30% jest uczona przez pracujących na etacie lub zleceniu wykładowców uczelni państwowych. Obrazek 1. Duża uczelnia państwowa wynajmuje halę sportową w celu prowadzenia wykładów na studiach zaocznych. Ponad 600 studentów płci obojga – pośród specyficznego smrodku, którym nasiąkają tego typu obiekty – słucha wykładu adiunkta Z. Tablicy nie ma, a zresztą nawet gdyby była, to ci z końca sali i tak niczego by nie zobaczyli. Nikt nie ukrywa, że połowa z obecnych odejdzie w pierwszym, najdalej w drugim semestrze. Jednak opłatę – i to niemałą – trzeba uiścić za rok z góry. Aby zyski uczelni były jak największe, w planie studiów przewidziano na pierwszym roku same wykłady. Za rok przyjdą następni i zapłacą. Biznes potoczy się dalej. Obrazek 2. Profesor Y. zamyka książkę; garstka apatycznych studentów opuszcza salę, komentując pod nosem “wspaniały” wykład. Profesor spogląda na zegarek – za pół godziny rozpoczyna zajęcia na uczelni (również państwowej), gdzie ma drugi etat. Jutro zaś początek Tour de Pologne: Tarnów, Rzeszów, Przemyśl – wykłady w szkołach prywatnych. Piątek – filia macierzystej uczelni w Busku, sobota i niedziela do południa – zajęcia na studiach zaocznych znowu u siebie. Najsprawniejszy komiwojażer mógłby u Y. pobierać lekcje. Słaba dydaktyka? No i co z tego? Najważniejsze że Y. przeczytał w zeszłym roku 3 fachowe książki, a wydał 4 – nic to, że różnią się tylko tytułami i wydawcami-uczelniami. Jaka płaca, taka praca. Fakt, zarobki na wyższych uczelniach nie zwalają z nóg. Czy zatem w uczelniach niepaństwowych, które przecież płacą dobrze, jakość pracy jest lepsza? Nie. Tam pracują ci sami ludzie, którzy źle pracują w swojej macierzystej uczelni. Nie ma szans, by gdzie indziej uczyli lepiej. Przemęczony komiwojażer Boom napędzają również powstające szkoły niepaństwowe, które

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2001, 2001

Kategorie: Opinie
Tagi: Adam Stawowy