Kicz, szmira, pieniądz

Kicz, szmira, pieniądz

W dziedzinie kultury stajemy się czymś w rodzaju społeczeństwa podbitego, które się łatwo poddało Rozmowa z Kazimierzem Kutzem – Spotykamy się w przeddzień Kongresu Kultury Polskiej, na którym będzie omawiana sytuacja naszej kultury po transformacji ustrojowej. Jak wypada, pana zdaniem, ten bilans? – Bardzo marnie, kultura została zepchnięta na margines. Skurczyły się możliwości kontaktu społeczeństwa z wyższą sztuką. Zdolni artyści nie mają możliwości realizowania swoich talentów, nie mają gdzie zaistnieć, tułają się jak psy bezpańskie. Nieszczęście naszej kultury polega na tym, że państwo przestało uprawiać politykę kulturalną. Nie da się utrzymać kultury życia duchowego na wysokim poziomie, jeśli się w to nie inwestuje, a w gruncie rzeczy nie są to duże inwestycje. Państwo daje na kulturę żenująco mało pieniędzy, co jest paradoksalne, jako że uważamy siebie za kulturalne społeczeństwo. Tymczasem mamy tylko 7% ludzi z wyższym wykształceniem… Minister kultury się chwali, że będzie podwyżka na kulturę w budżecie o 4,6%, a inflację przewiduje się na ponad 7%, co znaczy, że nadal się cofamy. Wszyscy ministrowie kultury, którzy serio traktują swój urząd, przez porównanie z państwami zachodnimi wiedzą, że aby polska kultura i sztuka się rozwijały, trzeba na nią wyłuskiwać co najmniej 2% z budżetu państwa. Nasze państwo daje 0,43%, co jest wręcz śmieszne. – Od dziesięciu lat państwo nie prowadzi polityki kulturalnej, wielu polityków boi się nawet określenia “polityka kulturalna”; uważa je za skompromitowane, bo kojarzy im się z epoką PRL-u. – To idiotyczne myślenie dotyczy rządów różnych opcji politycznych tej dekady. A przecież jeśli chodzi o stosunek PRL-u do kultury, to – przy różnych zastrzeżeniach – wszystko, co dzisiaj jest w Polsce twórcze, pochodzi z tamtych czasów. Większość twórców wcale nie była w partii, a jednak miała możliwość tworzenia. My, filmowcy, mieliśmy taki luksus, że dwadzieścia kilka filmów, które co roku powstawały, w całości finansowało państwo. Państwo utrzymywało ogromną ilość placówek kulturalnych, a kina i teatry były wypełnione publicznością. – Zwolennicy wolnego rynku twierdzą, że kina i teatry były wtedy pełne, bo zapełniały je wycieczki szkolne i zakłady pracy. – To bzdura, nikt nikogo nie zmuszał do chodzenia do kina, chyba że tak jak teraz, na lektury szkolne. Przecież “Pan Tadeusz” czy “Ogniem i mieczem” miały tak dużą frekwencję dzięki wycieczkom szkolnym, zapewne podobnie będzie z “Krzyżakami” i innymi lekturami. Sztuka na marginesie – Zgodzi się pan z tym, że w ostatnim dziesięcioleciu zmieniła się hierarchia wartości? Teraz liczy się tylko wartość rynkowa, sukces ilościowy, wymierny. – Pieniądz stał się religią. Dawniej każdy młody aktor teatralny marzył o wielkiej roli, o Hamlecie, o Konradzie. A teraz prawie każdy marzy, żeby zyskać popularność i wejść do elity ludzi wynajmowanych do reklam, bo to daje niewyobrażalne pieniądze. To jest chore. Jeśli porównać, ile się płaci np. Tadeuszowi Różewiczowi za książkę, a ile się płaci za kilkudniowy wysiłek aktorowi grającemu w reklamie, okaże się, że aby Różewicz zarobił tyle samo co aktor z reklamy, musiałby przez 100 lat co roku wydawać książkę. Liberalna agresywność obecnego ustroju jest zagrożeniem dla naszej kultury. W wielu dziedzinach, m.in. w kinie, zostaliśmy połknięci przez popularną kulturę amerykańską – przez dziesięć lat prawie nie dochodzą do nas filmy europejskie, nie wiemy, co dzieje się we Francji, we Włoszech, w Rosji. Stajemy się w dziedzinie kultury czymś w rodzaju społeczeństwa podbitego, które się łatwo poddało. – A przy tym wciąż wmawia się nam, że kino, teatr i telewizja wychodzą naprzeciw naszym oczekiwaniom. Argumentami są tu wyniki oglądalności, które pokazują, że kilka milionów ludzi ogląda najgłupsze seriale, talk-show, teleturnieje itd. – Każdy, za przeproszeniem, okupant marzył, żeby zapchać społeczną rzeczywistość rozrywką. Podczas okupacji niemieckiej robiło się prawie wyłącznie komedie – społeczeństwo było podbite, więc trzeba było je rozbawić, ogłupić. Teraz mamy do czynienia z podobnym myśleniem. Ja nie mam nic przeciwko rozrywce ani komercjalnym przedsięwzięciom, ale one nie powinny dominować! Odpowiedzialność za degrengoladę komercyjną kultury ponosi państwo, które zrezygnowało z mecenatu nad twórczością. Zauważmy, że nadal największy efektywny wysiłek twórczy tkwi w generacjach wychowanych w PRL-u. Potem jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 49/2000

Kategorie: Kraj
Tagi: Ewa Likowska