Kijów-Moskwa-gaz

Kijów-Moskwa-gaz

Rosjanie przegrali pierwszą bitwę z pomarańczową rewolucją. Ale na Ukrainie znowu mają coraz więcej do powiedzenia Całkowita kapitulacja czy pragmatyczny kompromis marzeń z rzeczywistością? Od miesięcy, a nawet od samego początku pomarańczowej rewolucji na Ukrainie obserwatorzy stawiają pytanie: czy Rosja pogodzi się z wyrwaniem się Kijowa z moskiewskiej strefy wpływów. W gorących dniach końca 2004 r., kiedy polityka ukraińska rozgrywała się tyleż w zaciszach gabinetów, co przy otwartej kurtynie na kijowskim Majdanie Niepodległości, gdzie Wiktor Juszczenko i – stojąca wtedy u jego boku – „żelazna Julia” Tymoszenko organizowali protest tysięcy ludzi przeciwko fałszerstwom wyborczym, wydawało się, że Moskwa walkę o dominację nad Ukrainą przegrywa na całej linii. Błędy rosyjskich speców od public relations, wspierających kampanię promoskiewskiego Wiktora Janukowycza, uporczywe trwanie Władmira Putina przy starym reżimie Leonida Kuczmy nawet w momencie, kiedy kruszył się on już na oczach wszystkich, wreszcie otwarte wtrącanie się rosyjskiego ambasadora w Kijowie, Wiktora Czernomyrdina, w ukraińską politykę złożyły się na klęskę Kremla. Zgrzytając – dosłownie i w przenośni – zębami, rosyjscy politycy mogli jedynie patrzeć, jak ukraińska pomarańczowa rewolucja odnosi zwycięstwo – także w opozycji do pragnień Moskwy. „Ukraina zwraca się ostatecznie na Zachód, do Europy”, ogłaszały kijowskie gazety. Jednak już wtedy, w styczniu 2005 r., najtrzeźwiejsi analitycy nie wierzyli, by pomarańczowy Kijów mógł na dłuższą metę funkcjonować odwrócony plecami do Moskwy. To samo pisał „Przegląd”. W artykule „12 prac Wiktora Juszczenki” w podrozdziale „Jak ułożyć się z Rosją” napisałem wówczas: „Moskwa zezem patrzy na zwycięstwo Juszczenki, bo Kreml kibicował Janukowyczowi. Ale zimna wojna nie jest potrzebna ani Rosji, ani Ukrainie. Nawet (urażony sukcesem kijowskiej opozycji) Władimir Putin wezwał ostatnio do „pragmatyzmu”, gdyż „nic nie może zastąpić wymiany gospodarczej między obu krajami” (która zwiększyła się tylko w 2004 r. o 5 mld dol., osiągając poziom 17 mld dol.)”. I faktycznie, mądry pragmatyzm od razu dał wtedy znać o sobie nad Dnieprem. Juszczenko w pierwszą oficjalną zagraniczną podróż pojechał – symbolicznie – do Moskwy. Dzień później poleciał za to do Strasburga (Europa!), potem pojawił na obchodach 60-lecia wyzwolenia Auschwitz (spotkanie z Aleksandrem Kwaśniewskim) i w końcu dotarł na szczyt gospodarczy w Davos (gdzie spotkał przedstawicieli USA i zachodni biznes poza moskiewską kontrolą). Innymi słowy – to był czas, kiedy ekipa Juszczenki starała się pamiętać o zasadzie: Europie, czyli Panu Bogu, świeczkę i Moskwie, a więc diabłu, ogarek. Pierwsze sześć miesięcy pomarańczowej rewolucji przypominało w stosunkach ukraińsko-rosyjskich tyleż polityczne szachy, co przeciąganie liny. Wiele gestów i politycznych posunięć, często bez faktycznego odniesienia do kontaktów Moskwa-Kijów, natychmiast interpretowano jako dowody (lub sygnały) pogorszenia się lub poprawy wzajemnych relacji. Tak było już z nominacją na premiera Julii Tymoszenko, za którą rosyjska prokuratura rozesłała we wrześniu 2004 r. międzynarodowy list gończy, zarzucając jej korumpowanie przedstawicieli rosyjskiego Ministerstwa Obrony w czasach, kiedy prowadziła interesy energetyczne w Rosji. Kreml uznał to posunięcie – naturalne, bo dotyczące drugiego obok Juszczenki filaru pomarańczowej rewolucji – za „akt nieprzyjazny”. Wiosna 2005 r. była w stosunkach ukraińsko-rosyjskich dość gorąca. Rząd w Kijowie próbował renacjonalizować wielkie przedsiębiorstwa, które – często z oczywistym naruszeniem prawa – pokupował za grosze także rosyjski kapitał. Groźne pomruki rosyjskiego niedźwiedzia próbował uspokoić Wiktor Juszczenko, który w marcu zaprosił do Kijowa największych przedsiębiorców rosyjskich, aby osobiście poinformować ich, że rosyjski biznes nie powinien się obawiać represji ze strony nowych ukraińskich władz. Do stolicy Ukrainy przylecieli wówczas m.in. prezesi: Łukoilu – Wagit Alekpierow, Gazpromu – Aleksiej Miller i RAO JES Rossiji – Anatolij Czubajs. I to był wyjątkowo czytelny sygnał, że Ukraina albo ułoży się z władcami rosyjskiej energetyki – za którymi zawsze stał i nadal stoi po prostu Kreml – albo wda się w konfrontację, w której raczej nie może zwyciężyć. Rząd Julii Tymoszenko chyba nie zrozumiał tego sygnału do końca. Późną wiosną zaproponował jedynemu dostawcy gazu dla Ukrainy, Gazpromowi, podwyżkę opłat za tranzyt rosyjskiego gazu przez ukraińskie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 41/2005

Kategorie: Świat