Powrót Brazauskasa

Powrót Brazauskasa

Na Litwie politycy za dużo myśląo własnych interesach, za mało o ludziach

„Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”. Tak właśnie w wileńskim radiu skomentował powierzenie misji tworzenia nowego rządu przywódcy litewskich socjaldemokratów, Algirdasowi Brazauskasowi, anonimowy przechodzień. Komentatorzy w Wilnie, już z odkrytą przyłbicą, mówią z kolei, że „Litewski Tur”, jak czasem nazywa się 69-letniego Brazauskasa, odniósł zwycięstwo nad tymi, którzy od lat zazdroszczą mu politycznej popularności i wypominają komunistyczną przeszłość. Sam nowy premier podkreśla jeszcze jedno – że Litwa niepotrzebnie straciła osiem miesięcy od ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych, w których jego Koalicja Socjaldemokratyczna zyskała najwięcej głosów (31%) i 51 mandatów w parlamencie, ale nie dostała szansy stworzenia rządu.
Dlaczego tak się stało? Wiele osób w Wilnie powtarza, że w litewskiej polityce ciągle zbyt dużo zależy od osobistych sympatii i antypatii polityków. Klasycznym tego przykładem była sytuacja po wyborach w październiku 2000 r. Rządzący wcześniej krajem konserwatyści uzyskali w nich zaledwie 8% głosów, na czoło politycznej stawki powróciła lewica. Większość osób była pewna, że właśnie socjaldemokraci i były prezydent w latach 1992-1997, Algirdas Brazauskas, będą tworzyć nowy rząd. Zakładali oni też, że koalicyjnym partnerem dla lewicy stanie się Nowy Związek Arturasa Paulauskasa, politycznie i programowo bliski socjaldemokratom.
O Paulauskasie mówiono, że Brazauskas jest jego

politycznym ojcem chrzestnym.

Oczekiwano, że lider Nowego Związku zrewanżuje się za poparcie, jakiego udzielił mu w wyborach prezydenckich w 1997 r. dzisiejszy premier. Ówczesny prezydent zrezygnował wówczas z kandydowania na drugą kadencję (choć sondaże wskazywały, że wygra elekcję bez kłopotów), ogłosił przejście na polityczną emeryturę i wezwał do głosowania właśnie na Paulauskasa, prokuratora, który doprowadził do rozbicia bandy najgroźniejszego litewskiego gangstera, Borysa Dekanidze. Paulauskas przeszedł do drugiej rundy i tylko o pół procenta głosów przegrał z obecnym prezydentem Litwy, Valdasem Adamkusem.
Jesienią ubiegłego roku okazało się, że w polityce wdzięczność to kiepska moneta. Powrót Brazauskasa na scenę polityczną, bo „trudno mu było spokojnie patrzeć na to, co dzieje się w kraju”, część polityków odebrała jako zagrożenie dla swojej pozycji. Niewykluczone, że pomyślał tak również Paulauskas, który stworzył pod koniec lat 90. Nowy Związek, pomyślany jako trampolina wyborcza dla młodego (rocznik 1953) polityka w zaplanowanych na rok 2002, kolejnych wyborach prezydenckich.
Brazauskasa jako premiera nie chciał prezydent Adamkus, który m.in. z racji blisko 50-letniego pobytu w Ameryce ma wobec lewicy, zwłaszcza z korzeniami z komunistycznej przeszłości, sporo osobistych uprzedzeń. Już na kilka miesięcy przed wyborami zaczął więc tworzyć za kulisami potencjalne sojusze, które miały nie dopuścić lewicy do władzy. Bazą dla takiej politycznej rozgrywki stali się liberałowie kierowani przez popularnego mera Wilna (a wcześniej premiera w rządzie konserwatystów), Rolandasa Paksasa. Choć utrzymywano to w tajemnicy, Adamkus pozyskał dla takiego (antylewicowego) sojuszu także Paulauskasa – m.in. obietnicą poparcia w następnej elekcji prezydenckiej, w której Adamkus z racji wieku (ma 75 lat) już kandydować raczej nie zamierza.
Koalicja, która ostatecznie przejęła – ku zaskoczeniu i publicznie wyrażanemu przez Brazauskasa rozczarowaniu – władzę na Litwie, miała raczej

charakter układanki personalnej

niż kształt programowy. Politycy rozdzielili stanowiska – Rolandas Paksas został premierem, a Paulauskas przewodniczącym parlamentu – uzgodnili tylko bardzo ogólny zarys spraw do załatwienia i… rozpoczęli sprawowanie władzy.
Szybko okazało się, że stworzona w ten sposób ekipa nie najlepiej radzi sobie z kierowaniem krajem. Ostrzeżenia, formułowane przy tworzeniu rządu, że część ministrów pochodzi z politycznej łapanki i nie ma żadnego doświadczenia, okazały się słuszne. „Szefowie większości resortów dopiero się uczą trudnej sztuki rządzenia”, próbował tłumaczyć sytuację Paulauskas, którego Nowy Związek miał mnóstwo problemów z desygnowaniem właściwych osób do konkretnych ministerstw. W ciągu zaledwie ośmiu miesięcy gabinetem Paksasa wstrząsały kolejne skandale. Jeden z szefów resortów uwikłał się w malwersacje finansowe, inny poleciał do Moskwy na koszt rosyjskiej firmy z sektora energetycznego. Powtarzały się, destabilizujące sytuację w rządzie, dymisje.
Kiedy w drugiej połowie czerwca Nowy Związek ogłosił, że zrywa dotychczasową koalicję, wileński dziennik „Lietuvos Rytas” pisał, że prezydent Adamkus źle przyjął upadek rządu. Przez kilka dni utrzymywało się polityczne napięcie, wzmacniane rozgrywką prowadzoną wokół prywatyzacji litewskiej rafinerii w Możejkach. Zbudowany w czasach ZSRR zakład jest gigantem, który przerabia rosyjską ropę. Od kilku lat toczy się polityczna walka o jego prywatyzację. M.in. z powodu chęci sprzedaży rafinerii amerykańskiej firmie Williams do dymisji podał się kilka lat temu Paksas.
Teraz odchodzący liberałowie chcieli szybko uzgodnić współpracę rafinerii z rosyjską firmą Jukos, czemu sprzeciwił się m.in. Brazauskas, prowadzący rozmowy z innymi rosyjskimi koncernami, w tym z Gazpromem, i litewskimi biznesmenami, którzy chcą otrzymać chociaż część akcji Możejek. Wydawało się, że prezydent Adamkus właśnie z tego powodu może

odmówić nominowania

socjaldemokratycznego przywódcy na premiera kraju. Wyniki sondaży, w których Brazauskas wciąż ma blisko 70% poparcia obywateli (a Adamkus o 10% mniej), a także zawiązana koalicja w parlamencie (z udziałem Nowego Związku) dysponująca 82 głosami na 141 deputowanych nie pozostawiły mu jednak pola manewru. Brazauskas dostał szansę pokazania, że – jak mówi – w jego wieku i przy jego życiowej pozycji rządzi się już naprawdę wyłącznie dla ludzi.

Wydanie: 2001, 28/2001

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy