Erytrea jak obóz przetrwania

Erytrea jak obóz przetrwania

Były czerwone róże i musujące wino dla pasażerów historycznego lotu ET 0312 z Addis Abeby do Asmary, stolicy Erytrei, w lipcu 2018 r. Była radość na ulicach Asmary. Była wreszcie Pokojowa Nagroda Nobla dla premiera Etiopii kilkanaście miesięcy później. Po 18 latach stanu ni to wojny, ni pokoju miały zostać otwarte granice, przywrócone połączenia telefoniczne i lądowe oraz wznowione stosunki dyplomatyczne.

Dwuletnia wojna (1998-2000), nazywana często wojną dwóch łysych o grzebień, pochłonęła prawie 120 tys. ofiar. Oba kraje w grudniu 2000 r. zawarły porozumienie w Algierze, ale Etiopia nadal nie godziła się na ustalenia dotyczące granic i pozostawienie targowego miasteczka Badme po stronie Erytrei. Zaprzestano działań wojennych, ale powstał stan zawieszenia, który rządzący od 1991 r. Erytreą Isajas Afewerki wykorzystał do wydłużania obowiązkowej służby wojskowej prawie w nieskończoność.

Erytrea raczej nie trafia na pierwsze strony gazet. Pojawia się, gdy tonie kolejna łódź z uchodźcami, a wśród ofiar jest wielu Erytrejczyków. Więcej uchodźców do Europy dociera jedynie z Syrii i Afganistanu. W obu krajach toczy się de facto wojna. W Erytrei od prawie 20 lat nie. Ale to właśnie przed przymusową – czasem dożywotnią – służbą wojskową ucieka z niej co miesiąc ponad 5 tys. osób.

Koniec grudnia 2018 r. Ląduję w Asmarze. Wiem, że nie ma bankomatów i kart kredytowych, więc przygotowałam sobie nowe, niezniszczone banknoty 20- i 50-dolarowe. Mają jednak wzór sprzed 2006 r. i nikt nie chce ich oficjalnie wymienić. Wiem, że nie warto ryzykować nielegalnej wymiany. Tu nie ma miejsca na żarty. Wiem też, że nie działa roaming, więc nie zadzwonię do Polski po pomoc.

Wyruszam pieszo w stronę miasta. To tylko 6 km. Na pierwszym skrzyżowaniu grupka osób najwyraźniej na coś czeka. To pracownicy lotniska – czekają na autobus, który zawiezie ich do centrum. Zaczynam rozmawiać. Jeden z panów od razu oferuje mi zwitek banknotów. Odmawiam, ale z wdzięcznością przyjmuję możliwość dojechania do centrum – bo to szansa na dalszą rozmowę z nowo poznanymi ludźmi.

Asmara od lipca 2017 r. jest na Liście światowego dziedzictwa UNESCO. Główna ulica to szeroka aleja z wysokimi palmami po obu stronach. Wchodzę do pierwszej kafejki internetowej. Czekam, żeby jakakolwiek strona się otworzyła. Internetu nie trzeba cenzurować. Wystarczy, że go nie ma. Po godzinie rezygnuję. 10 lat temu w Jemenie internet też nie śmigał, ale było o niebo szybciej. Wchodzę do kolejnej kafejki. Pusto, bo jest całkowita awaria. Za ladą dziewczyna. Zaczynamy rozmawiać. Obie mamy czas.

Mariam ma dwadzieścia kilka lat. Jej mąż jest w wojsku. Zarabia 600 nakf, czyli 40 dol. miesięcznie. Od 2016 r. miesięczne wynagrodzenie w wojsku nominalnie wynosi 120 dol.

Po odliczeniu kosztów wyżywienia i utrzymania zostaje 17 dol. dla żołnierza i 40 dla rodziny. Jeden dolar amerykański to 15 erytrejskich nakf (ERN). Butelka wody mineralnej kosztuje między 15 a 20 nakf.

Dziś, latem 2020 r., wiadro wody w Asmarze jest luksusem – woda kosztuje drożej niż piwo i mleko. O wodę zawsze było trudno. To Róg Afryki. Wysokie temperatury i susze. W hotelu od razu puste butelki po wodzie mineralnej napełniam wodą z kranu – gdy tylko jest.

Mieszkańcy Asmary, zwanej kiedyś małym Rzymem, z dumą podkreślają, że mają kanalizację, której stolica Etiopii Addis Abeba może im tylko pozazdrościć. Miasto zbudowano według planu tuż przed II wojną światową. Mnóstwo zabytków architektury art deco. W 1938 r. świateł na przejściach dla pieszych było więcej niż w Rzymie. Dziś też są, ale nie działają. W całym kraju nie ma ani jednego działającego światła na przejściu dla pieszych.

Mariam nie wie, kiedy zobaczy męża. Tego nie regulują żadne przepisy. Człowiek może dostać przepustkę na tydzień po trzech miesiącach. Może nie dostać przez cały rok. I nie wie, jak długo ma w wojsku pozostać. Teoretycznie służba trwa 18 miesięcy. W wojsku pracuje się ponad 70 godzin tygodniowo. Może to być praca w kamieniołomach, w kopalniach, przy budowie dróg. Zero cienia, temperatury często przekraczają 40 st.

Służba wojskowa jest obowiązkowa zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Kobiety przed wojskiem chroni zamążpójście. Mariam przez trzy lata ukrywała się, żeby nie trafić do wojska. Przez trzy lata musiała po prostu być niewidoczna. Wychodziła z domu, gdy było jeszcze ciemno. Ojciec, absolwent matematyki na uniwersytecie w Asmarze, znalazł jej pracę u znajomego przy obsłudze maszyn biurowych. Praca w piwnicy, bez światła dziennego. Wracała późnym wieczorem. Za unikanie służby wojskowej grozi więzienie, dożywotnie zniknięcie. Do więzienia trafiłaby nie tylko Mariam, ale także jej rodzice i człowiek, który ją zatrudniał. Rodzice wytrzymali trzy lata, w końcu musiała wyjść za mąż.

Z głównej ulicy w Asmarze idziemy z Mariam kilkanaście minut. Potem wsiadamy w zbiorową taksówkę i jedziemy kilka minut. Idziemy dalej. Jesteśmy razem, jest niedzielne popołudnie. Wchodzimy w gęstą zabudowę. – Połowa miasta tak mieszka – mówi Mariam. Piaskowy kolor. Nie ma ulic w naszym rozumieniu, nie ma chodników. Ziemia, nawet niespecjalnie utwardzona, i kamienie. Widzę, jak trudno było Mariam wychodzić i wracać w ciemnościach.

Przechodzimy obok meczetu. W oddali widać kościół. Chrześcijanie (50% ludności) i muzułmanie (48%) mieszkają obok siebie od lat. – Mieszkamy i świętujemy razem, składamy sobie życzenia – wyjaśnia Mariam.

Nigdzie po drodze nie widzę ujęcia wody. Docieramy na miejsce. Masywne drzwi. W środku wąski korytarz, prowadzący na wewnętrzny dziedziniec. Widać skrawek nieba – to ważne. Dziedziniec tak mały, że obrócić się wokół własnej osi można tylko, jeśli robi się to bardzo uważnie. Jedne drzwi to najpewniej toaleta, drugie – składzik. Po lewej wysoki mur sąsiedniego domu. Po prawej wejście do maleńkiej kuchni. Na niskich, plastikowych stołeczkach mama i teściowa. Obierają i myją warzywa. Plastikowe miski pełne szarej wody. Dwupalnikowa kuchenka elektryczna – więc prąd jest.

Ponad 4 mln ludzi w niespełna sześciomilionowym kraju funkcjonuje bez elektryczności – według danych CIA sprzed kilku lat. W miastach 86% mieszkańców ma prąd, na wsi niespełna 17% – a tam mieszka zdecydowana większość ludności. Dane CIA World Factbook są raczej prawdziwe, chociaż o dokładne informacje z Erytrei trudno. Trudno również uwierzyć, że z internetu korzysta nieco ponad 1% mieszkańców, a telefony komórkowe ma dziewięć osób na 100. Wystarczy jednak wyjechać poza miasto, żeby uwierzyć, że te dane są całkiem prawdopodobne.

Następnego dnia dostawczym samochodem jadę do Keren, trzeciego co do wielkości miasta w kraju. 91 km od stolicy, a różnica wysokości to ok. 1,2 tys. m. Majestatyczne góry, przesuszone pustkowia, gdzieniegdzie krzaki. I nagle kilkoro dzieci lub grupka kobiet. Domostwa sklecone ze wszystkiego, co można było znaleźć. Płachty, kawałki blachy, patyki. Tak mieszkają. Skąd biorą wodę? Szkoły po drodze nie widzę ani jednej, ale musi gdzieś być.

W ciągu ostatnich 20 lat podwoił się odsetek ludzi potrafiących czytać i pisać, teraz wynosi 75% (82% mężczyzn i 65% kobiet). Statystycznie oczekuje się, że dziecko spędzi w szkole pięć-sześć lat. Ponad połowa nastolatków w wieku licealnym do szkoły nie chodzi (ponad 70% na wsi i ponad 20% w miastach). Ale nie tylko bieda jest tego powodem.

Ostatni rok nauczania w szkole średniej młodzi ludzie muszą spędzić w obozie wojskowym Sawa. Co roku, od 17 lat, na przełomie lipca i sierpnia zwozi się autobusami kilkanaście tysięcy młodych ludzi z całego kraju. Mają po 15, 16, 17 lat. Na terenie obozu jest kilka więzień, całość ogrodzona drutem kolczastym i pilnie strzeżona. Pobudka o piątej, pięć minut na toaletę – jeśli akurat jest woda. Kilka godzin ćwiczeń w upale. Spóźnieni na śniadanie nie dostają nic. Do jedzenia chleb i łyżka czerwonej soczewicy. Rano i wieczorem to samo. W soboty i niedziele pobudka o czwartej. Trzeba przejść lub przebiec 7-8 km, aby potem cały dzień np. pracować przy budowie domu dla kogoś z obozowych oficjeli. W obozie na lekcje zostaje niewiele czasu. Dziewcząt przed przemocą i molestowaniem seksualnym nie chroni nic.

Ostatnie trzy tygodnie to obóz w górach. Bez namiotów. Rano i wieczorem chleb i herbata. W ciągu dnia pić nie wolno. Trzeba dźwigać kontenery z wodą. Temperatura przekracza 40 st. Węże, skorpiony, omdlenia z wyczerpania – i żadnej pomocy medycznej.

Za każdy przejaw niesubordynacji są surowe kary cielesne. Za nieudaną próbę ucieczki więzienie. Wielu więźniów przetrzymuje się pod ziemią. Innych w metalowych kontenerach – w palącym słońcu. W murowanym więzieniu cela dla czterech osób to metr kwadratowy. Spać można, siedząc w siadzie skrzyżnym, na stojąco lub na zmiany. Bez światła. Jeśli ktoś się odezwie, zabierze całe powietrze pozostałym.

Do więzienia trafić bardzo łatwo. Więzieni są świadkowie Jehowy za odmowę służby wojskowej. W całkowitym odosobnieniu od kilkunastu lat przebywa patriarcha prawosławny. Wielu byłych towarzyszy broni oraz byłych współpracowników prezydenta również od lat siedzi w więzieniach. Często bez wyroku, nawet bez postawionych zarzutów. Bez kontaktu z rodziną. Ostatnio 75. urodziny obchodził w więzieniu były minister finansów. Córka byłego ministra informacji, aresztowana w wieku 15 lat, właśnie obchodziła 23. urodziny. Próbowała przekroczyć granicę, żeby dołączyć do ojca, któremu wcześniej udało się wyjechać.

Mariam musiała zostawić szkołę, zanim dotarła do ostatniej klasy – żeby uniknąć roku w obozie Sawa. Musiała po prostu zniknąć. Gdyby trafiła do obozu i pomyślnie zdała końcowe egzaminy, miałaby jednak cień szansy na studia. Teraz nie ma żadnej, bo jest niejako poza systemem.

Przed tym uciekają dzieci i młodzi ludzie. Ponad 20% wszystkich uciekinierów z Erytrei to dzieci, którym nie towarzyszą dorośli. Takie dzieci stanowią przeszło 40% erytrejskich uchodźców w obozach w sąsiedniej Etiopii. Mariam nie chce o tym mówić. Ja też nie pytam. Ale wszystko układa się w logiczną całość.

Mariam nie zdecydowała się na ucieczkę z kraju. Zrobiły to jej dwie siostry. Jordanos jest już szczęśliwie w Kanadzie, po kilku latach oczekiwania na wizę w Sudanie. O drugiej siostrze Mariam mówi niewiele. Niebezpieczeństwa czekają po obu stronach granicy. Porywacze, najczęściej z plemienia Raszajda, słynącego z okrucieństwa, pakują ludzi do ciężarówek i wywożą w różne miejsca – często na półwysep Synaj. Torturowani ludzie muszą zadzwonić do rodziny i prosić o okup. Dla wzmocnienia przekazu w tle słychać krzyki innych torturowanych i gwałconych. Gorącym prętem wkładanym do odbytu. Można też wlać gorącą herbatę człowiekowi wiszącemu głową w dół. Wymioty wpychane z powrotem do gardła. Śmierć w męczarniach. Ciało zostaje kilka dni – ku przestrodze dla innych. Jeśli rodziny nie stać na okup, wycina się nerki, wątrobę czy rogówkę, a ciała zostawia na pustyni. Dotarcie do obozu dla uchodźców też nie zapewnia bezpieczeństwa – bo łatwo tam wejść i uprowadzić młodą dziewczynę czy dziecko.

Obóz Sawa jest niedostępny dla gości z zewnątrz. Na końcową paradę mogą przyjechać rodzice. To pierwszy kontakt z dziećmi po roku. Lipcowe przygotowania do finałowej parady tym razem obserwował premier Etiopii Abiy Ahmed Ali. Jeden rocznik to nawet 15 tys. osób. Żadnych maseczek czy przyłbic, żadnego zachowania bezpiecznych odległości. Wszyscy wizytujący oficjele w maseczkach. Rząd Etiopii już na początku pandemii przyjął darowiznę od Jacka Ma, właściciela internetowego giganta Alibaba. Jedynym krajem afrykańskim, który odmówił, była Erytrea. Przyjęcie godziłoby w wyznawaną zasadę samowystarczalności, tłumaczył później minister informacji.

Od początku pandemii organizacje broniące praw człowieka wzywają władze Erytrei przynajmniej do uwolnienia więźniów politycznych i więźniów sumienia, których jest kilkanaście tysięcy. Osób skoszarowanych może być nawet 400 tys. W oficjalnych statystykach zero ofiar koronawirusa. Przez wiele tygodni ta sama liczba zakażonych – 39. Teraz oficjalnie 285 i nadal zero ofiar.

3 sierpnia do sekretarza generalnego ONZ został skierowany apel z prośbą o pilne wyznaczenie specjalnego wysłannika do Erytrei i natychmiastową pomoc dla ludzi cierpiących głód. Ponad 3 tys. podpisów, sygnatariusze z 61 krajów, 21 organizacji. Dotychczasowe propozycje pomocy Erytrea odrzucała. Dopiero teraz zwróciła się do Unii Europejskiej z prośbą o pomoc w walce z pandemią. Do kraju trafiały miliony euro, ale były przeznaczane na budowę drogi z Massawy do granicy z Etiopią. Nie jest tajemnicą, że drogi budują ludzie w niewolniczym systemie pracy przymusowej – według słów ONZ z 2016 r. i Amnesty International. Lothar Jaschke z ramienia UE określił erytrejską prośbę jako „poprawę relacji dwustronnych”.

Może tak samo myśli premier Etiopii, pokojowy noblista z 2019 r., gdy komplementuje Isajasa Afewerkiego, którego reżim ma na sumieniu wiele istnień ludzkich? Może sądzą oni, że tylko metoda bardzo małych kroków może przynieść zmianę? Jednak coraz więcej komentatorów, w tym Abraham T. Zere, do niedawna szef PEN Eritrea, uważa, że zmiany są nieuniknione, a reżim może pandemii nie przetrwać. Ludzie mają pokój, teraz chcą wolności.

Rządzący Erytreą od prawie 30 lat Isajas Afewerki w drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku odbył w Chinach szkolenie wojskowe i ideologiczne. W tym samym czasie co przyszły premier Kambodży Pol Pot, który w dążeniu do czystości ziarnka ryżu wymordował jedną piątą ludności swojego kraju.,

 

Fot. Beata Błaszczyk

Wydanie: 2020, 39/2020

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy