Kilkaset partii, 217 mandatów

Kilkaset partii, 217 mandatów

Ponad pół roku po obaleniu dyktatora Tunezyjczycy idą na wybory. Stawką jest światopoglądowy charakter państwa Wciśnięta między Algierię i Libię Tunezja wybija się na tle innych państw arabskich. Średnia wieku jest wyższa, przyrost naturalny ustabilizowany, a poziom alfabetyzacji satysfakcjonujący. Ludzie są też nieco bogatsi – mimo znacznych różnic ekonomicznych – a miejska klasa średnia niemała, przynajmniej w Tunisie. No i armia nieporównywalnie słabsza od egipskiej, największej w regionie, która coraz brutalniej rozprawia się z niekończącą się tamtejszą rewoltą. Statystyki sprzyjają więc demokratyzacji, ale głębszy jest konflikt o charakterze religijnym. Przez lata autorytarnych rządów tunezyjska scena polityczna zdominowana była przez jedno ugrupowanie – Zgromadzenie Narodowo-Konstytucyjne, które w marcu zostało rozwiązane. Aby ukazać skalę dominacji partii Ben Alego, wystarczy wspomnieć, że w 2009 r. zdobyła ona 85% mandatów do parlamentu. Nie przeszkadzało to zachodnim przywódcom przedstawiać Tunezji jako wzorcowego przykładu arabskiej demokracji. Nie mogli w niej uczestniczyć m.in. umiarkowani islamiści, którzy dziś stanowią najpoważniejszą siłę polityczną. Główną osią podziału jest rola islamu w polityce, a co za tym idzie – gra toczy się o aksjologiczny charakter państwa. O ile każde liczące się ugrupowanie opowiada się za demokracją i dobrobytem, choć niekoniecznie przedstawia sposoby polepszenia sytuacji ekonomicznej, o tyle kwestia świeckości lub islamskości państwa budzi wiele kontrowersji. Islamistyczni ultrakonserwatyści – salafici – nie mają wyborczej reprezentacji, choć to oni próbują zakłócać dziś spokój na ulicach Tunisu. Dzielą się na dwie grupy – jedna popiera międzynarodową organizację o nazwie Partia Wyzwolenia (Hizb at-Tahrir), a druga sprzyja przemocy i terrorystycznym metodom walki, co przybliża ją do Al-Kaidy. Jednak, jak twierdzi Alaya Allami, ekspert od islamskiego fundamentalizmu w regionie Maghrebu, liczbę aktywnych salafitów szacuje się na ok. 200, a sympatyków ruchu może być najwyżej 7 tys. Większość kandydatów prezentuje opcje albo umiarkowanie islamistyczne, albo zupełnie świeckie. Jeden z niezależnych kandydatów do konstytuanty, Mokhtar Yahyaoui, myśli podobnie jak większość Tunezyjczyków – szczególnie tych, którzy mieszkają w Tunisie. Na pytanie o wprowadzanie reguł prawa muzułmańskiego do systemu jurystycznego, o co tak zaciekle walczy garstka tunezyjskich ekstremistów, odpowiada, że kwestia wiary i przestrzegania nakazów religijnych powinna być sprawą prywatną. Krajobraz przedwyborczy Dziś Tunezyjczycy przygotowują się do prawdziwych, a nie fasadowych wyborów. Odbędą się one 23 października. Obywatele wybiorą jednoizbową konstytuantę, której zadaniem będzie przygotowanie nowej ustawy zasadniczej. W szranki staje kilkaset partii. Stawką jest 217 mandatów i przyszłość rodzącej się demokracji. Otwarte pozostaje pytanie, co w trakcie wyborów i po nich zrobią poplecznicy tunezyjskiego banity. Zbudowane przez nich sieci zależności z pewnością przetrwają delegalizację partii Ben Alego i dadzą o sobie znać w najbliższej przyszłości, która wzbudza niepewność. Świadczą o tym niedawne walki salafitów z policją oraz z sekularystami, do których doszło w Tunisie na początku października, kilka dni po inauguracji kampanii wyborczej. W obecnych wyborach liczą się trzy stronnictwa i to one nadadzą ton procesowi tworzenia nowej konstytucji – jedno o charakterze muzułmańskim, dwa świeckie. Jeśli potwierdzą się sondażowe prognozy, zwycięzcą okaże się An-Nahda, czyli Partia Odrodzenia, która może liczyć na 25% poparcia. Jedna czwarta Tunezyjczyków chce oddać głos na ugrupowanie umiarkowanie islamistyczne, będące od lat 80. XX w. w konflikcie z obaloną dyktaturą. Niekwestionowanym przywódcą An-Nahdy jest Rashid al-Ghannushi, który – po dwóch dekadach wymuszonego uchodźstwa – pod koniec stycznia triumfalnie powrócił do Tunezji, aby w marcu cieszyć się dopuszczeniem jego ruchu do wyborów. Te pierwotnie miały się odbyć w lipcu, ale ostatecznie przesunięto je na październik. An-Nahda reprezentuje umiarkowaną, nowoczesną i reformistyczną wersję politycznego islamu. Podobną do tej, którą proponują egipscy Bracia Muzułmanie czy turecka Partia Sprawiedliwości i Rozwoju. Sam Al-Ghannushi kreuje się na drugiego Erdogana. Otwarcie opowiada się za prawami kobiet i demokracją, którą – jak przekonuje – z powodzeniem można pogodzić z religią muzułmańską. Jest też przeciwnikiem idei odrodzenia pierwszego kalifatu (doskonałej wspólnoty założonej przez proroka Mahometa), czego żądają salafici, a co nikomu się do tej pory nie udało. „Nie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 42/2011

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa