Strach to najskuteczniejsza broń terroryzmu
Wojujący islam znów uderzył – to jedna z najczęściej powtarzających się konkluzji po ubiegłotygodniowych zamachach w Londynie. Celem islamskich terrorystów jest zniszczenie naszej kultury, demokracji, naszego stylu życia. Zabijając niewinnych ludzi, pragną oni zdobyć kontrolę nad światem. Walka z terroryzmem to wojna dobra ze złem – przekonują, niemal jednym głosem, przywódcy demokratycznego świata.
– To dęte argumenty – mówi wprost prof. Marek Dziekan, arabista z Uniwersytetu Łódzkiego. – Jestem przeciwny aktom terroru, drażni mnie jednak hipokryzja polityków Zachodu. Islam nie atakuje, by zdobyć panowanie nad światem, islam się broni, by samemu nie być przedmiotem panowania. W tej chwili jesteśmy świadkami wojny dwóch fundamentalizmów, a u jej podłoża leży mająca już kilkusetletnią tradycję chęć Zachodu do podporządkowania sobie krajów i społeczeństw Bliskiego Wschodu. To są prawdziwe, społeczne i polityczne, podłoża muzułmańskiego terroryzmu, nie zaś „wrodzona” muzułmańska ekspansywność czy zdolność do skrytobójstwa.
Cel – wzajemne zaufanie
Strony tej wojny nie mają równych szans. Terroryści bowiem nie dysponują rozbudowaną wojskową machiną. To paradoksalnie czyni ich działania bardziej okrutnymi – bo celem stają się nieuzbrojeni cywile. Podstawową bronią terroryzmu jest zatem powszechny strach – zarówno wywołany samym atakiem, jak i będący reakcją na informację o potencjalnym zagrożeniu. O jego destrukcyjnym wpływie świadczy chociażby fakt, iż jedna trzecia obywateli Izraela cierpi na nerwice i depresje wywołane ciągłym oczekiwaniem na kolejny zamach.
Jednak nie o same konsekwencje psychologiczne tu chodzi. Jak zauważa znakomity brytyjski socjolog, Anthony Giddens, trwałe zagrożenie terroryzmem może w przyszłości zdestabilizować nawet najbardziej demokratyczne społeczeństwa. Dotychczasowy porządek, oparty na elementarnym zaufaniu, zaczyna się niebezpiecznie chwiać. Wyobraźnię społeczną opanowuje strach przed Obcym, a we wzajemne stosunki wkrada się podejrzliwość. Każdy bowiem może być potencjalnym agresorem, z którym nie powinno się wsiadać do zatłoczonej windy… I tak w miejsce wspólnoty wolnych ludzi tworzy się masa wrogo nastawionych do siebie indywiduów.
O tym, że nie jest to czysto teoretyczne zagrożenie, świadczy chociażby postawa mieszkańców Moskwy, traktujących każdą osobę o śniadej skórze jako „Czeczeńca potencjalnego zamachowca”. Co więcej, także na zachodzie Europy coraz popularniejszy staje się pogląd, którego streszczenie znajdujemy w piątkowej „Gazecie Wyborczej”. „Obecna walka z islamistycznym terroryzmem w Europie wymaga decyzji politycznych. Europa ma ogromną imigrację muzułmańską, która korzysta z bardzo liberalnych praw. Niektórzy robią z tego użytek terrorystyczny. Aby to uniemożliwić, trzeba przemyśleć zasady europejskiej wielokulturowości”, radzi Mordechaj Kedar, izraelski specjalista ds. arabskiego terroryzmu. Jego sugestia jest czytelna – ograniczenie arabskiej imigracji i praw obywatelskich Europejczyków wyznania muzułmańskiego…
Kiedy kolej na nas?
W jakim zakresie to wszystko dotyczy Polski? Ubiegłopiątkowy dziennik „Liberazione” przytacza wypowiedź lidera włoskich komunistów Fausta Bertinottiego: „Niech pacyfistyczna Europa przygotuje się do wielkiej mobilizacji przeciwko terroryzmowi”. Według gazety, kolejnymi krajami, którym grożą ataki terrorystyczne, są obecne w Iraku Włochy i Polska. Prawdopodobieństwo zaatakowania naszego kraju jest tym większe, że nie tylko przebywamy nad Eufratem i Tygrysem, ale jeszcze administrujemy tam jedną ze stref. Z drugiej strony Warszawa i inne duże polskie miasta tym różnią się od Madrytu czy Londynu, że nie ma w nich licznej społeczności arabskiej. A tylko ta może być skutecznym zapleczem i dać bezpieczne schronienie potencjalnym terrorystom.
Specjaliści nie wykluczają jednak, że ci mogą uderzyć, korzystając z usług odpowiednio opłaconych miejscowych gangsterów. Zapewne taką możliwość brali również pod uwagę internauci, pytani przez portal Wirtualna Polska, czy czują się zagrożeni atakiem terrorystycznym. Ponad 48% odpowiedzi twierdzących, przy 46% zaprzeczeń, czyni z perspektywy zagrożenia realny problem społeczny. Tym większy, im więcej niepokojących informacji. – Nie mamy systemu Tetra, który miał scalać wszystkie służby mundurowe i miał zapewniać niejawny przekaz informacji w rzeczywistym czasie – przyznał w Polskim Radiu Janusz Zemke, wiceminister obrony. Współuczestnik dyskusji, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Marek Siwiec, dodał, że wątpi, czy na przykład warszawskie szpitale byłyby w stanie przyjąć nagle kilkuset ciężko rannych pacjentów.
Co gorsza, optymizmem nie napawają doświadczenia z dotychczasowych ćwiczeń i alarmów antyterrorystycznych. Podczas ostatniego, w centrum Warszawy, mimo potraktowania jako realnej groźby użycia sarinu, obecni na miejscu akcji strażacy nie mieli masek przeciwgazowych (widać to na zdjęciach agencji fotograficznych). O możliwości ataku gazowego nie wiedziały również szpitale, mimo że postawiono je w stan gotowości. Miejski sztab antykryzysowy uznał jednak całą akcję za… sukces. Z drugiej strony wiadomo o co najmniej kilku zagrożeniach wyeliminowanych przez rodzimy wywiad i kontrwywiad. Jedna z takich akcji, medialnie najmocniej nagłośniona, to ujęcie w październiku 2003 r. na lotnisku w Balicach ściganego międzynarodowym listem gończym algierskiego terrorysty Mourada A.
Uważni na co dzień
– Żadne państwo, choćby miało najlepsze służby specjalne na świecie, nie jest w stanie w pełni przeciwdziałać zagrożeniom terrorystycznym – mówi Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta. – Tak naprawdę jego skuteczność widać dopiero po samym ataku – jest ona tym większa, im większy odsetek rannych udało się ewakuować i dowieźć do szpitali w czasie gwarantującym ich przeżycie. Ale choć nie można zapobiegać, da się ograniczyć liczbę zamachów dzięki współdziałaniu i czujności społeczeństwa. Najlepszym tego dowodem jest Izrael, gdzie ponad 80% ataków udaremniono właśnie dzięki wcześniejszym sygnałom pochodzącym od obywateli, którzy zauważyli coś niepokojącego.
Jak mówił w rozmowie z „Przeglądem” Andrzej Barcikowski, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego: – Powinniśmy stać się bardziej uważni na co dzień. Jest wiele typowych sytuacji, które w krajach dręczonych przez terrorystów od razu wywołują reakcje obywatelskie. Na przykład pozostawiona przez kogoś nieznajomego teczka czy paczka. W Izraelu od razu zawiadamia się o tym służby porządkowe. We Francji ktoś usłyszał trzask przeładowywanej broni i natychmiast poinformował o tym policję, która odkryła u podejrzanego cały arsenał. W Rosji ludzie nie zareagowali, kiedy nieznane osoby wnosiły do piwnicy worki – wkrótce potem budynek wyleciał w powietrze, bo w workach były materiały wybuchowe…
Specjaliści są zgodni – terroryści nie zaatakują stale i mocno chronionych budynków administracji rządowej. Jeśli uderzą, to w „miękkie podbrzusze” – centra handlowe i rozrywkowe, przejścia podziemne, metro. Nie dość bowiem, że wiąże się to z mniejszym ryzykiem, ale jeszcze zapewnia większy efekt medialny. W tych zatem miejscach powinniśmy zwracać szczególną uwagę na nietypowe sytuacje, co pozwoli nam uniknąć zamachu, ewentualnie przeżyć go.
Ale czy naprawdę musimy żyć w świadomości ciągłego zagrożenia? Czy nie istnieje możliwość wyeliminowania islamskiego terroryzmu u jego źródeł? – Przestańmy się okłamywać – radzi prof. Marek Dziekan. – Żadne wojskowe operacje nie zlikwidują zagrożenia. Przeciwnie, one je tworzą. Weźmy Irak – przed inwazją nie było tam terrorystów, a dziś ten kraj jest ich prawdziwą wylęgarnią. Impulsem do powstawania coraz to nowych organizacji jest amerykańska obecność. Stany Zjednoczone, i Zachód w ogóle, muszą więc przewartościować swoją politykę bliskowschodnią. Dość wchodzenia z butami w świat Arabów, dość mówienia im, w jaki sposób mają organizować swoje społeczeństwa. W praktyce oznacza to konieczność wycofania się z Iraku i Afganistanu oraz zaprzestania zakulisowych działań dyplomatycznych w innych krajach regionu. Wiem, to duża cena, zważywszy na roponośny charakter Bliskiego Wschodu. Ale jeśli do takich działań nie dojdzie, czeka nas jeszcze morze krwi…
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy