Kino LGBT nazbyt dosłowne

Kino LGBT nazbyt dosłowne

Widmo (do)wolności seksualnej krąży nad bogobojną Polską No, tym razem niektórym (i mnie – autorowi) nie będzie lekko, łatwo ani przyjemnie, zaczynają się schody mentalne i moralne. Na polskie ekrany kinowe wchodzą całą serią filmy zaliczane do nurtu LGBT (z ang. Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders), czyli takie obrazy z różnych gatunków, w których głównym lub znaczącym wątkiem jest temat homoseksualizmu, biseksualizmu albo tożsamości płciowej. Wchodzą na teren rozpulchniony emocjonalnie przez sejmowe przepychanki rozmaitych homofobów nietolerujących obecności w parlamencie Roberta Biedronia i Anny Grodzkiej, a także przez pedofilskie afery księży katolickich, na teren budzący coraz większy opór społeczny – kościelnego dyktatu w sprawie moralności seksualnej, czyli prób narzucania wiernym i niewiernym za pomocą oficjalnego prawa tzw. naturalnych norm postępowania oraz zachowań w kwestiach związanych z seksem i jego konsekwencjami (np. in vitro, aborcja). Gromadne pojawienie się tych filmów świadczy o niezłym wyczuciu koniunktury przez twórców na świecie, ale i przez naszych dystrybutorów. Ci drudzy uznali widocznie, że w Polsce jest już grupa dostatecznie świadomych i niebiednych widzów, która za obejrzenie filmu zapłaci (żaden dystrybutor nie jest filantropem). Dodatkową reklamę za friko zapewnią kruchciana opozycja i tzw. niepokorne media, jak zwykle ostro krytykując te produkcje i ich twórców za permisywizm i relatywizm moralny, które za poduszczeniem międzynarodowego spisku sił liberalno-lewicowych nadgryzają patriotyczny etos Polaka katolika. Jaki normalny człowiek w Polsce nie pójdzie do kina przy takim wsparciu propagandowym? A na czele tej wlewającej się do kin fali są dwa filmy polskie: „Płynące wieżowce” Tomasza Wasilewskiego oraz „W imię…” Małgośki Szumowskiej. Pierwszy prezentuje egzystencjalny dramat dwóch młodych mężczyzn, których gejowskiej miłości nie akceptują ani rodzina, ani środowisko. Drugi to opis psychicznej szamotaniny księdza, który odkrywa w sobie pociąg seksualny do chłopców i w samotnej walce ze sobą przegrywa z instynktem. Co gorsza, oba idą w zwartym ordynku tytułów zagranicznych, ugwieżdżonych i z festiwalowymi nagrodami. Taki jest „Wielki Liberace” (polska premiera 29 listopada) Stevena Soderbergha z genialną rolą Michaela Douglasa jako głęboko zamaskowanego homoseksualnego wirtuoza fortepianu, gwiazdy sal koncertowych Las Vegas lat 60. i 70. zeszłego wieku, ulubieńca publiczności, który przez swoje łóżko przepuszcza kolejnych, zakochanych w nim młodzieńców. A także tegoroczna Złota Palma w Cannes, „Życie Adeli: Rozdział 1 i 2” (już w kinach), w którym reżyser Abdellatif Kechiche z całą dosłownością prezentuje miłość lesbijską. W tle, w repertuarze kin studyjnych, pojawia się „W ciemno” Michaela Mayera, obsypana nagrodami historia gejowskiego romansu Palestyńczyka i Żyda we współczesnej Jerozolimie. Historycznie i z kamuflażem Historycznie rzecz ujmując, ta problematyka pojawiała się w światowej kinematografii już od narodzin X muzy. Od zawsze też egzystuje w pornograficznej (nieoficjalnej) niszy kultury. Ale niby dlaczego kino oficjalne nie miało się zainteresować tym fragmentem ludzkiej aktywności seksualnej, skoro cała historia kultury i sztuki jest nafaszerowana mniej lub bardziej otwartymi motywami z rekwizytorni „kochających inaczej”, od starożytnej Grecji zaczynając, a na współczesności kończąc (obyczaje, malarstwo, rzeźba, literatura, teatr)? W różnych czasach, w zależności od typu kultury i dominujących reguł obyczajowo-moralnych, ich bardziej lub mniej opresyjnego charakteru, swoboda funkcjonowania tych ludzi w społeczeństwie też była mniejsza lub większa. Większa w starożytnej Grecji czy w Rzymie, mniejsza w Europie zdominowanej przez obyczajowość reglamentowaną aksjomatami Kościoła katolickiego. Jednak ogólny trend cywilizacyjny wydaje się oczywisty, idzie w kierunku społecznej akceptacji owych odmienności. Jeszcze w 1895 r. Oscar Wilde za upodobania seksualne trafił do więzienia, ale 100 lat później hiszpański reżyser Pedro Almodóvar ze swoją odmiennością chodzi w glorii wielkiego artysty. Że nie wspomnimy o wcześniejszej galerii reżyserów gejów z Derekiem Jarmanem („Caravaggio”) na czele. Trzeba oczywiście pamiętać, że w kinie rozrywkowym, masowym motywy gejowsko-lesbijskie także przez wiele lat służyły jako elementy humorystyczne, ubarwiające fabuły prezentacją bohaterów „przegiętych” (termin z „Lubiewa”, książki Michała Witkowskiego, pierwszej w Polsce powieści o tzw. ciotach), ubierających się, mówiących i zachowujących drastycznie inaczej od tzw. zdrowej części społeczeństwa. Wspomnieć też warto tradycję męsko-damskich przebieranek, komediowego qui pro quo, czyli filmy pokroju

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 44/2013

Kategorie: Kultura