Zamiast pochwał krytyków wolę słyszeć od terapeutów, że moja książka pomaga leczyć depresję Katarzyna Grochola – Jaki światopogląd ma najpopularniejsza polska pisarka? Obchodzi panią świat, w którym żyjemy? Polska, Polacy? – Pewnie, że obchodzi, chociaż nie oglądam nałogowo wszystkich dzienników w telewizji jak mój szwagier. Mój światopogląd jest taki jak świat, w którym żyję. A świat, w którym żyję, jest światem dobrym. Gdyby było inaczej, musiałabym sobie żyły poderżnąć. – A miała kiedyś pani taką chęć? – Parę razy… Ale ja zawsze staję na nogi. Poza tym jestem osobą głęboko wierzącą i ufam, że w ostatecznym rozrachunku dobro zwycięża. Taki jest mój światopogląd. Jest też kosmopolityczny, bo w każdym miejscu na świecie dobrze się czuję. – A jeśli chodzi o pani poglądy polityczne? Czy w ogóle interesuje panią polityka? – Upieram się, że mnie nie interesuje, ale to jest nieprawda. Mam prawo do głosowania i z niego korzystam, więc staram się wiedzieć tyle, żeby nie popełnić błędu i odróżnić, jak mawia mój przyjaciel psychoterapeuta, gówno od parówki. Nie zgadzam się z popularnym przeświadczeniem, że inni za mnie decydują, bo jeśli 40 mln ludzi tak pomyśli, to aż strach. A w polityce najbardziej drażni mnie blichtr. Znam prywatnie niektóre osoby ze świata politycznego i wiem, że są kompletnie inne niż ich publiczny wizerunek. – Zna pani świat polityczny, bo jest pani, jak wieść niesie, córką Jerzego Urbana? – Pani też? Mój tatuś nic o tym nie wie. Zresztą już go pochowałam. Ale nie na wiele to pomaga, wciąż uchodzę za córkę Urbana. – A wracając do pani poglądów politycznych, jakie one są? – Przede wszystkim takie, że polityk powinien być dobrym człowiekiem. Tacy politycy byli u nas i się skończyli. Jacek Kuroń jest ostatnim, jakiego znam. Myślę, że kto wchodzi w politykę, ten kompensuje sobie brak innych wartości w życiu. Jeśli ktoś pragnie władzy, to prawdopodobnie kompensuje brak miłości. – Nie wierzy pani, że ktoś może zajmować się polityką, bo pragnie dobra społeczeństwa? – Wierzę, ale chwilowo nie widzę takich przykładów w Polsce. Natomiast nie wierzę w krzykliwość, we frazesy. Nie wierzę w pana L., który wykorzystuje ludzką biedę, żeby głosić nazistowskie poglądy. Mój pogląd jest taki, że każdy powinien zaczynać od siebie. Ogromnie spodobała mi się książka „Pomóż sobie: daj światu odetchnąć” – myślę, że to zdanie odnosi się do każdego człowieka, także do polityka. Gdyby każdy z nas nie kradł, nie kłamał itd., to świat byłby lepszy. My, Polacy, mamy tendencje do zwalania winy na kogoś. Narzekamy, że w Polsce jest źle, bo nasz rząd jest zły, bo mamy fatalne warunki geopolityczne, z jednej strony Rosja, z drugiej Niemcy itd. Tak samo jest w skali mikro. Zajmujemy się tym, co nasz sąsiad ma, np. większy dom, lepszy samochód, więc pewnie kradnie. Moja rada jest taka: niech każdy zajmie się sobą, tym, co sam robi. – Pani sama stosuje się do tej dewizy? – Tak. – Zawsze miała pani taki punkt widzenia czy dopiero teraz, kiedy jest pani sławna? – Popularna jestem od trzech lat, zaś głęboką pracę nad sobą uskuteczniam od lat 15. – A wcześniej? – Byłam osobą dużo mniej świadomą. Bardziej się złościłam, stosowałam się do zasady „oko za oko”. Uważałam, że jak ktoś komuś robi krzywdę, to ta krzywda do niego wróci, natomiast dziś uważam, że jak człowiek robi dobrze, to dobro do niego wróci. Moje poglądy tak bardzo się nie zmieniły, natomiast przykładam większą wagę do rzeczy dobrych. – Co panią tak odmieniło? – Moja choroba. Rak pokazał mi, co jest ważne. Nic się nie zmieniło oprócz tego, że wszystko się zmieniło. Czasem bywam nawet drażniąca dla otoczenia, bo bagatelizuję problemy, we wszystkim szukam pozytywnych stron. – To chyba jakaś reguła, że przeżycie poniekąd własnej śmierci, sytuacji granicznej, poprawia nastawienie do życia. – Zdecydowanie. Jednak pożytek z każdego ciężkiego doświadczenia polega na tym, co z nim zrobimy: czy nas złamie, czy umocni. Wolę ten drugi wybór. – Czy pisanie książek pełni w pani przypadku rolę terapeutyczną? – Może… Nie wiem. Książkę „Nigdy
Tagi:
Ewa Likowska