Kino niepokoju wigilijnego

Kino niepokoju wigilijnego

Jak my ze sobą wytrzymujemy?

Na Wigilię i tę wieczerzę, do której siadamy, pracujemy przez cały rok. Żeby tylko jeden! Tu podział jest jasny: święta sielskie anielskie mamy w filmach klasy C, w reklamach i w galeriach handlowych. W realu przez cały rok mamy hardkor, dlaczego więc pod choinką miałoby być inaczej? I film mierzy się, jak umie, z tym, co zastał wokół polskiego stołu. „Sami swoi, polska szopa…”.

Weźmy relacje stosunkowo świeże. Film „Cicha noc” Piotra Domalewskiego (Złote Lwy i Nagroda Dziennikarzy w Gdyni w 2017 r.) rekonstruuje w detalu polską Wigilię w warmińskim przysiółku. Gdzie jak gdzie, ale tam tradycja powinna się święcić jak w jasełkach. Powinna. Bo dziadek, nestor rodu, nabuzowany od rana i od lat. Jak jego syn – ten wiecznie na niemieckich budowach. Do domu wpadał tylko, żeby dowieźć trochę marek, wypić z dziadkiem i spłodzić kolejnego bachora. Nigdy ich się nie doliczy, ale ktoś przecież musi zarabiać na rodzinę itd. Choinkę ściągnęło się z plantacji za cenę pogryzienia przez psa dozorcy (oczywiście nieszczepiony, bo kto będzie tracił kasę na takie bzdury?). Z siadaniem do wigilijnego stołu rodzina się ociąga, ostatecznie w telewizji leci „Kevin”. Dzieciaki opłatek interesuje o tyle, o ile można sobie z nim strzelić selfie i wrzucić na Fejsa. Ale jak na stół wjeżdża gorzała, to wszystko szybko wraca na swoje miejsce: wspomnienia, porachunki, interesy, kolędy.

A tu jeszcze wpada Adam (Dawid Ogrodnik), jeden z rodzeństwa, który zarabia na życie w Holandii. Po drodze trochę się napatrzył. Kierowcy pijani od rana suną środkiem drogi wprost na maskę jego wozu. Na zakręcie ktoś przydzwonił w drzewo – jutro stanie tu pewnie biały krzyż i rodzina zapali znicze. Brat Adama, który został na gospodarstwie, grzebie w samochodach, ale to dla zmyłki. Żyje z uprawy zioła, na strychu założył profesjonalną plantację. A że miał sporo wolnego czasu, zainteresował się dziewczyną brata, która skutkiem tego zaszła. I teraz nie bardzo wiadomo, któremu z braci przypadnie. Z kolei ich siostra podobno wyszła nieźle za mąż. Nie na tyle jednak, by po sprzeczce z mężem nie wrócić z podbitym okiem. Ale to nic takiego, wszystko w normie. I wszystko da się wytłumaczyć. Sprzedajesz dzieciakom marychę? No i co? Przecież każdy musi się rozluźnić od czasu do czasu. Że ktoś przyłożył żonie, a inny poderwał dziewczynę bratu? Cóż, krew nie woda. Włączył emocje! Do tego zresztą zachęcała ta telewizja, co pokazuje „Kevina”.

Święta mało korzystnie wypadły też w czarnej komedii „Kraj” (2021), w filmie składkowym, mieszczącym sześć nowel, wyreżyserowanych przez grono debiutantów kierowane przez Macieja Ślesickiego. To obrazki z Polski elementarnej, Polski parterowej, trzymającej się blisko gruntu. To jest Polska z ostatnich materiałów w wieczornych wiadomościach i ostatnich stronic gazet. Z miejsc, na temat których publikuje się michałki o incydentach, kryminałki, bilanse wypadków drogowych. No i mamy Polskę nauczycieli i okazicieli. Nauczyciel to taki, który do rodaka podchodzi z tekstem: „Ja pana nauczę!”. A okaziciel to gość, który anonsuje się: „Ja panu pokażę!”.

Finałowa etiuda rozgrywa się w tym delikatnym momencie, gdy po Wigilii już opadł kurz, za chwilę sylwester i zaprzyjaźnieni od lat sąsiedzi przez płot przysiedli na pogwarkę przy wódeczce. Od słowa do słowa panowie, mocno już rozkrochmaleni, powiadamiają się nawzajem, że ich żony przyprawiają im rogi. Męska ambicja zostaje obustronnie draśnięta i „ta zniewaga krwi wymaga!”. Więc najpierw zaczepnie ostrzeliwują się sylwestrowymi fajerwerkami, a potem dochodzi do regularnej wojny, po której nie ostanie się kamień na kamieniu.

I jest tak, jak miało być. Film tylko podaje do protokołu. Rodacy, tak temperamentni w walce o honor, to w gruncie rzeczy indywidua bezwolne, dające się prowadzić zwietrzałym mitologiom, tandetnym podręcznikom z zakresu „rozwoju i motywacji” i telenowelom. Poza wszystkim – to nieogary. Z najwyższą trudnością przychodzą im rzeczy elementarne. Że jak trzeba się stawić na miejsce i na czas, to na miejsce i na czas, a nie gdzie indziej i pół godziny później. Że dobrze byłoby uważać na to, co się dzieje w promieniu metra, żeby nikogo nie potrącić, nie blokować przejścia, nie zastawiać innego samochodu na parkingu. Że przydałoby się ukrócić tę manię narzekania i krytykowania wszystkiego, wszędzie i zawsze w przekonaniu, że jak się narzeka, to człowiek w towarzystwie zawsze dobrze wypadnie. A kto twierdzi, że jest zadowolony, to albo idiota, albo prowokator.

No i nowele te, z sylwestrową na czele, hołubią arcypolską postawę „a nuż”. Bo zawaliliśmy i sprawy przybierają obrót fatalny. Ale „a nuż” okoliczności ułożą się tak, że się wywiniemy. I na tym „a nuż” opiera się nasza narodowa tradycja i osobista prosperity. Film pozostawia nas więc z zupełnie fundamentalnym pytaniem: jak my jeszcze ze sobą wytrzymujemy?

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 51/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Fot. materiały prasowe

 

Wydanie: 2023, 51/2023

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy