Klimat na wybory

Klimat na wybory

Mika Baumeister/Unsplash

Coraz więcej osób przy urnie kieruje się stosunkiem kandydatów do środowiska naturalnego Amerykańskie prawybory dopiero się rozkręcają. Demokraci próbują się pozbierać po katastrofie w Iowa, gdzie zawiodła aplikacja do liczenia głosów, przez co rywalizujący ze sobą kandydaci co chwilę ogłaszali się zwycięzcami. Republikanie z kolei wykazują stosunkowo niewielką aktywność, bo do teraz nie objawił się żaden wyrazisty kandydat mogący chociaż teoretycznie rywalizować o nominację z Donaldem Trumpem. Objazdowy cyrk polityczny na razie przemieszcza się po wschodzie kraju, ale już 3 marca przyjedzie do Kalifornii – stanu bardzo silnego, bogatego, ale mającego własne problemy. I choć do głosowania na Zachodnim Wybrzeżu pozostało jeszcze trochę czasu, już wiadomo, co dla tamtejszego elektoratu będzie najważniejszą kwestią w programach kandydatów. Druga połowa roku to od lat w Kalifornii sezon pożarów lasów i łąk. Podobnie jak w przypadku wielu innych katastrof naturalnych pożary te same w sobie nie są anomalią – występowały dużo wcześniej na tych samych obszarach. Nowością jest jednak ich intensywność. Tylko od września do grudnia ub.r. tamtejszy departament ochrony przeciwpożarowej doliczył się ponad 7,6 tys. niekontrolowanych źródeł ognia. Śmierć poniosło pięć osób, 22 zostały poważnie ranne. Ten sezon pożarowy i tak nie był najgorszy, mieszkańcy uznali go wręcz za łaskawy w porównaniu z poprzednim. W listopadzie 2018 r. pożar szalejący w hrabstwie Butte przyniósł szokującą liczbę 86 ofiar śmiertelnych, a wygaszanie go trwało kilka tygodni i wymagało pomocy władz federalnych. Kalifornia pali się z roku na rok coraz częściej, mocniej i bardziej śmiertelnie – wszystko przez susze, zaburzanie cieków wodnych oraz nieodpowiedzialną pod względem klimatycznym politykę mieszkaniową i infrastrukturalną poprzednich dziesięcioleci. Dlatego, jak podaje amerykański portal polityczny The Hill, dla ponad 50% zarejestrowanych wyborców Partii Demokratycznej w Kalifornii podejście do katastrofy klimatycznej jest najważniejszą kwestią, na którą będą zwracać uwagę przy wyborze kandydatów. To dość duże odchylenie od normy ogólnokrajowej – całościowo dla elektoratu o poglądach lewicowych i centrowych dominującym tematem jest darmowa opieka zdrowotna, ale tylko co trzeci kalifornijski demokrata uważa to za kluczowy problem. Co ciekawe, doświadczenie na sobie skutków katastrofy klimatycznej determinuje preferencje wyborców nie tylko wewnątrz ich partii. Jest też w stanie skłonić wyborców do zmiany opcji i przeważyć w przypadku niezdecydowanych. Tygodnik „The Economist” opublikował sondaż, z którego wynika, że prawdopodobieństwo poparcia proekologicznego kandydata jest wśród Kalifornijczyków tym większe, im mniejsza odległość ich miejsca zamieszkania od dużego pożaru. Innymi słowy, im bliżej ognia, tym większe szanse, że wyborca zagłosuje na opozycję, a wewnątrz niej na kandydata, który zadeklaruje najostrzejszą walkę z przyczynami katastrofy klimatycznej. Zmiany w środowisku naturalnym są coraz silniejszym czynnikiem decyzyjnym nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Z globalnego punktu widzenia – oczywiście politycznego – najbardziej zyskuje na nich akurat ta partia, która w USA jest ugrupowaniem marginalnym, czyli Zieloni. Do ich obecności na narodowych scenach politycznych wprawdzie już się przyzwyczailiśmy, ale zawsze były to przystawki dla silniejszych partii, co najwyżej mniejszościowi partnerzy w koalicji. Dzisiaj zielone partie na całym świecie stają się coraz poważniejszymi graczami w polityce najwyższego szczebla. Zwłaszcza jeśli ich wyborcy cierpią z powodu zmian klimatu. Zjawisko przechodzenia pokrzywdzonych klimatycznie obywateli na stronę Zielonych już od ponad dekady obserwują politolodzy w Australii, która też zmaga się z pożarami. Grupa badaczy z University of Queensland w Brisbane już w 2010 r. zaobserwowała, że wzrost odsetka populacji, który wierzy w antropogeniczne przyczyny katastrofy klimatycznej o 10 pkt proc. wiązałby się ze spadkiem poparcia dla konserwatystów o 2,6 pkt proc., przy jednoczesnym wzroście notowań Partii Pracy (2 pkt proc.) i właśnie Zielonych (1,7). Choć liczby te mogą się wydawać niewielkie, ordynacja wyborcza w tym przypadku dałaby popalić Partii Konserwatywnej. Taki przepływ wyborców przełożyłby się bowiem w parlamencie na aż 21 miejsc więcej po stronie Zielonych i laburzystów, czyli dwóch partii lewicowych i całkiem prawdopodobnych partnerów koalicyjnych. A ponieważ australijski parlament składa się tylko ze 150 deputowanych, liczby te pokazują, że nastawienie do klimatu może całkowicie zmienić układ sił. Podobne prawidłowości odnotowano w Niemczech, gdzie Zieloni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2020, 2020

Kategorie: Świat