Kłopoty z procentami

Kłopoty z procentami

Sondaże odwołały prezydent stolicy. Warszawiacy nie „Referendum będzie ważne”, głosił tuż przed ciszą referendalną nagłówek warszawskiego dodatku „Super Expressu”. Według sondaży przeprowadzonych niemal w przeddzień głosowania, do urn miało pójść ponad 40% uprawnionych, a od 67% do 76% miało głosować za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Po raz kolejny jednak rzeczywistość okazała się inna od sondażowej. Guział zacierał ręce Im bliżej było referendum, tym radośniej mógł zacierać ręce jego inicjator, Piotr Guział. Z sondażu przeprowadzonego przez Agencję Badania Rynku Sesta dla kierowanej przez niego Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej wynikało, że 28% mieszkańców stolicy na referendum pójdzie na pewno. Kolejne 24% na pytanie, czy weźmie udział w głosowaniu, odpowiadało „raczej tak”. W najbardziej optymistycznym scenariuszu można było więc zakładać, że 13 października frekwencja ma szanse osiągnąć nawet 50% uprawnionych. W tym samym badaniu ABR Sesta prognozowała, że za odwołaniem dotychczasowej pani prezydent opowie się 76% głosujących warszawiaków, a w jej obronie stanie zaledwie 10%. Sondaż objął grupę 1036 osób i został przeprowadzony metodą wywiadów bezpośrednich. Wątpliwości co do ważności referendum nie zostawiał także sondaż Millward Brown zrobiony na zamówienie stacji TVN 24. Aż 32% badanych odpowiadało, że zdecydowanie pójdzie na referendum, a kolejne 9% mówiło, że raczej to zrobi. 74% uczestników sondażu deklarowało chęć odwołania pani prezydent. Takiemu rozwiązaniu sprzeciwiało się 14%. Dużo ostrożniejsze były prognozy TNS Polska przeprowadzonego sondażu dla „Wiadomości” TVP, z których wynikało, że 27% ankietowanych na referendum pójdzie na pewno. Przy urnach „raczej” stawić się miało 9% pytanych warszawiaków. Niezdecydowanych było 15% respondentów. Taki wynik badania pozwalał zakładać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że próg ważności referendum (29%) zostanie przekroczony. Z sondażu TNS Polska wynikało, że Hanna Gronkiewicz-Waltz zostanie odwołana przez 67% głosujących. Jak mówią, że pójdą, to mówią Kierując się wynikami sondaży, można było zakładać, że los Hanny Gronkiewicz-Waltz jest przesądzony. Ci, którzy trzymali kciuki za jej odwołaniem, srodze się jednak zawiedli. Według wyników badań exit poll, podanych do publicznej wiadomości tuż po zam­knięciu lokali wyborczych, frekwencja, czyli najważniejsza w całym głosowaniu wielkość, wyniosła zaledwie 27,2%. Niektórzy politycy wchodzący w skład koalicji referendalnej uspokajali, że wraz ze spływaniem danych z poszczególnych komisji referendalnych, można oczekiwać wyższego wskaźnika frekwencji, dzięki czemu uda się przekroczyć wymagany próg ważności. Było odwrotnie. Według Państwowej Komisji Wyborczej, ostatecznie do urn poszło zaledwie 25,66% uprawnionych do głosowania. Dlaczego tak się stało? – W zasadzie regułą jest, że w sondażach więcej osób deklaruje, że pójdzie na głosowanie, niż robi to w rzeczywistości. Zazwyczaj jest tak, że udział w głosowaniach zapowiada 70% ankietowanych, a ostatecznie uczestniczy w nich od 40% do 50%, czyli trochę więcej niż dwie trzecie osób, które w sondażu zapewniły, że pójdą do urn – tłumaczy prof. Jan Garlicki, ekspert w dziedzinie technik i metod badania życia społecznego. Podobną przyczynę rozbieżności pomiędzy rezultatami sondaży a wynikami właściwego referendum podaje dr Błażej Poboży, politolog z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, obserwator stołecznej polityki: – Ankietowani zawsze chętniej deklarują, że pójdą na wybory. Działa tutaj prosty mechanizm. Zwyczajnie lubimy równać w górę. Bierze się to z wewnętrznego przekonania respondentów, że wyrażenie chęci uczestniczenia w wyborach jest lepiej widzianą odpowiedzią. Gdy przychodzi jednak dzień głosowania, wielu Polaków znajduje przeróżne wymówki, by zostać w domu. Wyborcy odebrali komunikat Tuż po ogłoszeniu oficjalnych wyników referendum zaczęły się pojawiać głosy krytykujące firmy przeprowadzające sondaże. Zarzucano im przede wszystkim błędy metodologiczne. Z taką diagnozą prof. Garlicki się nie zgadza: – Tego, że poziom deklarowany odbiega od realizowanego, nie można uznać za błąd. Zwłaszcza w przypadku odpowiedzi „raczej pójdę”. Przy sondażach, z których wynikało, że frekwencja wyniesie 30% lub 40%, należało się spodziewać, że w rzeczywistości zagłosuje dwie trzecie, czyli nieco ponad 20%, co stanowi okolice progu ważności referendum. Jeżeli chodzi o badania przeprowadzone dla dwóch głównych stacji telewizyjnych, TVP 1 i TVN 24, to ich prognoza frekwencji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 43/2013

Kategorie: Kraj