Komediant brzmi niepoważnie – rozmowa z Andrzejem Sewerynem
Teatr to jedyna sztuka, która nie wymaga żadnych przekaźników ani pośredników. Wystarczą aktor i widz. Jakie wyróżniłby pan etapy własnej drogi rozwoju artystycznego? – Jak wielu aktorów w moim wieku patrzę z wyrozumiałością na pierwsze lata pracy. Dostrzegam tam mnóstwo błędów, ale także entuzjazm i energię. Mam nadzieję, że moja sztuka aktorska jest dziś inna niż w pierwszych latach po ukończeniu szkoły teatralnej. Czyli są tylko dwa etapy, młodzieńczy i dojrzały? – Oczywiście była też masa różnych podokresów, bardziej lub mniej intensywnych, mniej lub bardziej ciekawych. Wspomniałbym o pracy w kinie, o spotkaniach z Andrzejem Wajdą, co miało ogromne znaczenie dla mojej drogi artystycznej, a także z Andrzejem Żuławskim. Zacząłem grać w języku francuskim, angielskim. Wspomnę o pracy z Peterem Brookiem, a także o ostatnim spotkaniu, całkiem niedawno, sprzed kilku tygodni, z Alainem Resnais, który reżyserował mnie w swoim ostatnim filmie. A praca ze Stevenem Spielbergiem?! Każde takie spotkanie jest nowym etapem w pracy aktora. Myślę również o mojej pracy w Teatrze Ateneum, kiedy dyrektorem był Janusz Warmiński, a w jego zespole grali Jan Świderski, Gustaw Holoubek, Jacek Woszczerowicz czy Aleksandra Śląska. Ważnym etapem na mojej drodze była praca we Francji, w Comédie-Française, a przedtem praca z takimi reżyserami jak Claude Régy, Bernard Sobel, Antoine Vitez czy Jacques Rosner. Patrzenie z optymizmem W istocie ogromnym, wręcz niezwykłym dokonaniem było przyjęcie pana do legendarnego, założonego w 1680 r. i sięgającego tradycją aż do Moliera teatru Comédie-Française. Czy to było przedmiotem pana długotrwałych zabiegów, starań, podchodów? – Nie czyniłem wcześniej żadnych starań o przyjęcie do tego zespołu, po prostu pracowałem 13 lat we Francji, byłem wystarczająco znany i kiedy ówczesny dyrektor Comédie-Française, Jacques Lassalle, przygotowywał spektakl „Don Juan”, pomyślał o mnie jako odtwórcy głównej roli. Chwilę zatrzymajmy się przy nazwie tego teatru. Wydawać by się mogło, że to poczciwa Komedia Francuska, gdy tymczasem jest to najważniejszy francuski teatr narodowy, który ma w repertuarze najbardziej znaczące dramaty. To samo z francuskimi odpowiednikami słowa aktor, aktorka – comédien, comédienne. A w Polsce słowo komediant ma inne znaczenie. – Rzeczywiście jest u nas coś takiego, że w słowie komediant pobrzmiewa negatywna nuta oznaczająca człowieka nie tyle komicznego, ile niepoważnego, którego też niepoważnie się traktuje. A przecież aktor to nie tylko zawód, ale i czasami posłannictwo. We Francji równolegle funkcjonują terminy acteur i comédien. Słyszałem, jak Alain Delon mówił, że uważa siebie za acteur, a nie comédien, ponieważ nie gra w teatrze, tylko w filmach. A więc jest tutaj stopniowanie i comédien stoi wyżej? – W każdym razie tak uważa Delon. Znam wiele osób mawiających, że poszłyby do teatru, ale tylko wtedy, gdy grają komedię. – Myślę, że nie do końca rozumieją, na czym to polega, ale nawet jeśli interesują je tylko komedie, czyli coś do śmiechu, to serdecznie do nas, do Teatru Polskiego, zapraszamy. Jak pan ocenia pozycję polskiego teatru? Jest lepiej czy coraz gorzej, liczymy się na arenie międzynarodowej czy nie? – Mówiąc najogólniej, teatr polski zajmuje ważne miejsce. O polskiej sztuce teatralnej można mówić tylko z optymizmem, chociaż jednostkowe opinie o teatrze zależą od preferencji artystycznych. Zależą od miejsca, w którym taka opinia powstaje, od poglądów na sztukę w ogóle. Ostatnio np. teatr polski odnosił wielkie sukcesy w Rosji i we Francji, nasze przedstawienia zostały tam dostrzeżone. Jednak by stwierdzić, czy są to ugruntowane opinie, trzeba by przeprowadzić poważne badania socjologiczne, a tego się nie robi. Mogę więc się wypowiadać w tej sprawie tylko ogólnikami. Należałoby jeszcze zapytać, co rozumiemy pod określeniem sztuka teatralna. Przede wszystkim są to ludzie piszący dla teatru, np. Witkacy, Mrożek, Gombrowicz, Różewicz. Przecież ich nazwiska we współczesnej kulturze coś znaczą. – Znaczą bardzo wiele dla ludzi teatru na całym świecie, ale czy dla tzw. szerokiej publiczności znaczą to samo, nie byłbym już tego pewny. Polscy autorzy – Mrożek, Różewicz, Gombrowicz i inni – chyba jednak do powszechnej świadomości się nie przebili. Nie są, że się tak wyrażę, lekturą obowiązkową. A młodzi twórcy teatru, autorzy głośnych inscenizacji, reżyserzy tacy jak Jarzyna, Treliński, Warlikowski? Czy nie zdobyli wysokiej pozycji? Nieustannie słyszymy o ich sukcesach na festiwalach teatralnych w Awinionie, Edynburgu, w Holandii. –









