Komiksowe lato

Komiksowe lato

Asterix i Spider-Man, czyli Gal kontra hollywoodzki heros „Jak on się nazywa? Spiderix?”, pyta jedna z postaci filmu „Asterix i Obelix – Misja Kleopatra”, wywołując salwy śmiechu na widowni. Podobnych gier i żartów językowych jest tu mnóstwo. Bohatera francuskiej superprodukcji nie można jednak pomylić z Spider-Manem, choćby dlatego, że obie opowieści różnią się poetyką, a ich twórcy potraktowali komiksowy temat zgoła odmiennie. Nie jesteś Supermanem Komiksowi herosi to część amerykańskiej mitologii. Reżyser „Spider-Mana”, Sam Raimi, podszedł więc do sprawy z należytym szacunkiem i powagą, czyniąc zeń film akcji, pozbawiony nadmiernej stylizacji, jaka cechowała adaptacje przygód Supermana czy Batmana. Jednak to, co sprawdza się na kilkunastu stronach komiksu, nie zawsze udaje się w dwugodzinnym filmie. W rezultacie dość płytką historyjkę naszpikowaną widowiskowymi scenami akrobacji ratuje przekonujące aktorstwo odtwórców głównych ról – Tobeya Maguire’a, Kirsten Dunst i Willema Dafoe. Stworzony przez Stana Lee i Steve’a Ditko Spider-Man, alias Peter Parker, nie jest herosem bez skazy przybyłym z kosmosu jak Superman czy pochodzącym z wyższych sfer społecznych jak Batman. Nękają go takie same problemy, jakie dręczą miliony nastolatków. Jednak oryginalna historyjka naszpikowana była aluzjami przyprawionymi ciętym humorem. Zaś w filmie „przymrużania oka” – jak choćby w rozmowie Petera z ciotką, która z troską mówi: „Zbyt wiele bierzesz na siebie, przecież nie jesteś Supermanem” – jest niewiele. „Spider-Man” wszedł do amerykańskich kin w szczególnym czasie. Pojawiły się socjologiczne teorie o związku gigantycznego sukcesu z sytuacją po 11 września. Ponoć po modzie na bohaterów w filmach wojennych przyszedł czas na dzielnych herosów o charakterze nieco bardziej uniwersalnym. Ponadto Spider-Man mieszka nie w jakimś bliżej nieokreślonym, fikcyjnym mieście, ale w Nowym Jorku. Z filmu wycofano więc niezwykle widowiskową sekwencję z rozwieszaniem gigantycznej sieci między wieżami WTC. Dokręcono natomiast scenę, w której nowojorczycy stają murem za Człowiekiem-Pająkiem w potyczce z jego wrogiem, Zielonym Gobelinem. Zaledwie kilka migawek ma jednoznaczny sens, potęgowany dumnymi deklaracjami: „Jeśli zadzierasz z jednym z nas, to zadzierasz z całym Nowym Jorkiem”. Galijski Monty Python? Asterix to przeciwieństwo muskularnego herosa. Albert Uderzo i René Goscinny stworzyli postacie dzielnego Gala i jego przyjaciela Obelixa, dobrodusznego osiłka, którzy wraz z pozostałymi mieszkańcami wioski, z niewielką pomocą magicznego napoju dającego nadludzką siłę, jako jedyni skutecznie odpierają ataki Rzymian. Po komiksy o Asteriksie sięgają nie tylko dzieci. Zaczytują się w nich miłośnicy ciętych dialogów i nieco absurdalnego humoru. Autorzy pierwszej adaptacji sprzed trzech lat popełnili błąd, skupiając się na stronie wizualnej opowieści. Po drodze zgubili to, co decydowało o powodzeniu komiksu, czyli inteligentne teksty, gagi i dowcipy, a także żarty językowe – efekt niezwykłej pomysłowości Goscinnego. Wiele z takich „tekstów” weszło na stałe do potocznej francuszczyzny. Tym razem za realizację największej ostatnio produkcji w kinie francuskim zabrał się Alain Chabat, znany we Francji przede wszystkim jako współtwórca kultowej audycji telewizyjnej „Les Nuls” („Beznadziejni”), bazującej na surrealistycznym humorze. Chabat postawił na zabawę konwencją z założenia ociekającą absurdem, doprawioną pogonią gagów, aluzji i gier słownych. Dubbing sugerowałby, że obraz przeznaczony jest dla najmłodszego widza, ale na seansie dorośli bawią się chyba nawet lepiej niż ich pociechy. Dzieci mogą mieć trudności z odczytaniem cytatów z filmów „Przyczajony tygrys, ukryty smok” i „Titanic” – choć bezbłędnie reagują na aluzję do „Gwiezdnych wojen” – albo żartów ze ślamazarności budowlańców czy negocjacji 35-godzinnego dnia pracy, które prowadzi niejaka Idea, nieprzypadkowo nazwana jak sieć telefonii komórkowej. Zabawa nie przekracza granic dobrego smaku, a widz zostaje wciągnięty w przybierającą zawrotne tempo grę w odczytywanie kolejnych pastiszów i odniesień do świata bynajmniej nie starożytnego. W prasie francuskiej obok eksklamacji „Ave Chabat” (reżyser gra również rolę Cezara), pojawiło się określenie: „Monty Python po francusku”. Komplement może trochę na wyrost, choć z pewnością polski widz nie oceni żartów słownych tak jak Francuz – kto rozpozna na przykład fragment „Cyrano de Bergeraca” w scenie, gdy Obelix wpatruje się w gigantyczny nos Sfinksa?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 28/2002

Kategorie: Kultura