Komu przeszkadzały deklaracje

Komu przeszkadzały deklaracje

W krajach Zachodu zakłada się, że ludzie mogą i powinni informować fiskusa o swoim majątku. U nas – nie Deklaracje majątkowe padły po jednogłośnym orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, uznającym, że są sprzeczne z konstytucją. Nie zniknął jednak problem. To, że stan majątkowy obywateli można i należy oceniać na podstawie tego, co sami zadeklarują, wydaje się oczywiste. Któż bowiem lepiej niż sam zainteresowany wie, co posiada? I chyba słuszne jest, żeby właśnie on o tym mówił, niż gdyby – niczym na Ala Capone – nasyłano na niego utajonych inspektorów skarbowych, mających śledzić wszystkie jego wydatki. Obywatele zasługują na odrobinę zaufania ze strony fiskusa. I właśnie z takiego założenia wychodziły parlamenty i rządy nowoczesnych państw zachodnioeuropejskich, gdzie deklaracje majątkowe przecież obowiązują. W Norwegii, Francji, Danii, Holandii i wielu innych krajach uważa się je za instrument przydatny i zgodny z prawem. U nas jednak wywołały bardzo silny opór ze strony części świata polityki i biznesu oraz tzw. niezależnych ekspertów opłacanych przez rozmaite grupy nacisku. A fortuny rosną Opór, dodajmy, poniekąd zrozumiały. Polska to kraj, gdzie w tajemniczy sposób wyrastały i wyrastają olbrzymie fortuny, bogaci stają się coraz bogatsi, majątki cały czas się powiększają, wspierane szerzącą się korupcją. Tymczasem zanegowana przez Trybunał Konstytucyjny ustawa mówi, że jeśli w ciągu roku majątek podatnika zwiększył się o ponad 100 tys. zł, trzeba złożyć kolejną deklarację, uaktualniającą stan posiadania. Dla wielu ludzi ze świecznika oznaczałoby to niemiłą konieczność tłumaczenia się służbom skarbowym ze źródeł pochodzenia nowo uzyskanego mienia lub konieczność ukrywania go na różne sposoby, co choć możliwe, nie zawsze jest proste. A urzędy skarbowe mają groźną broń – mogą wymierzyć 75-procentowy podatek od wartości majątku, którego pochodzenie nie jest udokumentowane. Zrozumiałe są też protesty części kolekcjonerów. Tajemnicą poliszynela jest przecież, że niektóre zbiory obrazów i cennych sprzętów zgromadzone zostały w nieuczciwy sposób podczas II wojny światowej lub zaraz po jej zakończeniu. Wprawdzie w deklaracjach majątkowych nie trzeba byłoby podawać, w jaki sposób weszło się w posiadanie wyliczanych dóbr, ale właściciele dzieł sztuki mogliby poczuć się niezręcznie, gdyby służby skarbowe zaczęły robić bilanse ich kolekcji. I nie chodzi tu o obawę, że informacje te trafią w ręce przestępców. Oni i bez tego wiedzą, kogo rabować – dowodem może być choćby seria napadów na prywatne kolekcje w Krakowie. Nigdy jednak nie wiadomo, czy władza w trosce o zapełnienie państwowej kiesy nie zdecyduje się w przyszłości np. na wprowadzenie powszechnego podatku majątkowego. Wtedy informacje zgromadzone przez służby skarbowe będą jak znalazł. I nie wiadomo, czy spadkobiercy ludzi, którzy w latach wojny utracili w Polsce majątki, nie zechcą upomnieć się o mienie przodków. Wielkie oka sieci Trybunał Konstytucyjny uznał, że obowiązek składania deklaracji majątkowych narusza konstytucyjnie gwarantowane prawo do prywatności, w które wolno ingerować tylko wtedy, gdy jest to konieczne. A w tym wypadku konieczności takiej nie ma, bo służby skarbowe i bez deklaracji dysponują instrumentami pozwalającymi na ustalenie, czy mienie pochodzi z uczciwych źródeł. Przecież jeżeli urzędnicy mają wątpliwości, zawsze wolno im wezwać obywatela, by wyjaśnił pochodzenie swego majątku, mają też prawo zbadania, czy na jego konto nie wpłynęły większe wpłaty, mogą analizować informacje z kancelarii notarialnych o zakupach nieruchomości albo z urzędów rejestrujących nowe auta. Ba, nic nie przeszkadza im nawet w pójściu tropem donosów, które tak chętnie nadsyłają życzliwi rodacy – uważają sędziowie TK. Święta prawda. Tyle że takimi metodami – co przyznają nieoficjalnie sami sędziowie Trybunału – nie da się ustalić, czy majątek podatnika zwiększył się o jakieś cenne ruchomości, bo przelatują one przez te sieci. Nikt też nie może zaprzeczyć, iż są to sposoby bardzo żmudne i długotrwałe. Nawet pos. Zyta Gilowska, negatywnie oceniająca pomysł deklaracji majątkowych, stwierdziła, iż takie działania służb skarbowych „mogą trwać i trwać, i trwać”. I nie ma żadnych wątpliwości, że znacznie skuteczniejsze byłoby proste, niemalże mechaniczne podliczenie przez urząd skarbowy nadesłanych deklaracji i stwierdzenie, czyje majątki w ciągu roku zwiększyły się o ponad 100 tys. (zwłaszcza że do deklaracji miały być wpisywane tylko przedmioty o wartości ponad 10 tys. zł). A poza tym w demokratycznym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 47/2002

Kategorie: Kraj