Kongres budowniczych ruin

Kongres budowniczych ruin

II kongres Prawa i Sprawiedliwości: zdobytej władzy nie oddamy

Kongres miał rozdwojenie jaźni. Co innego było mówione, co innego działo się na sali i w kuluarach. Jeszcze bardziej to rozdwojenie dawało się wyczytać pomiędzy wierszami przemówień i wystąpień, jeśli zastosować znaną z PRL metodę odgadywania prawdziwej treści przekazu na podstawie niedomówień i zdarzeń z cyklu: kto pojawił się obok najważniejszych, w jakiej kolejności i kogo witano. Można by dojść do ciekawych wniosków.
„PiS bliżej ludzi” – tak brzmiało hasło kongresu wyświetlane bez przerwy na telebimach. Ale już w pierwszym wystąpieniu Jarosław Kaczyński nie pozostawił wątpliwości, że obrady będą dotyczyć wewnętrznych spraw partii, a o programie partii rządzącej dowiemy się nieco dopiero we wrześniu. Każdy mówca stwierdzał, że dość gadania o Platformie Obywatelskiej, by trzy czwarte swej mowy poświęcić niedawnym przyjaciołom. Z trybuny grzmiano o rozbijaniu układów, w kuluarach trwały w najlepsze targi o wynegocjowanie, kto kogo poprze w wyborach do partyjnych władz, a kogo należy wyciąć.
Jedno jest pewne – PiS nie tylko wobec innych jest zwolennikiem trzymania przy pysku. Swoich członków też nie oszczędza, a i oni nie są skorzy do brykania. Regulamin obrad został przyjęty jednogłośnie, mimo że przed głosowaniem prawie nikt go na oczy nie widział. A znalazł się w nim zapis, który w dwójmyśleniu jest znaczący. Otóż aby zgłosić kandydata na prezesa rządzącej dziś partii, trzeba było zdobyć poparcie 20% delegatów, czyli – bagatela – ponad 300 osób. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński i jego ekipa „regulaminowo” wystrzygli konkurencję, zanim się pojawiła, wszystko rzecz jasna w imię demokracji. Tylko skąd ta obawa?
Nie zostawiono też niczego przypadkowi, jeśli chodzi o poparcie reelekcji prezesa Kaczyńskiego, zanim zatwierdzono nieszczęsny porządek obrad, już po sali krążyli emisariusze zbierający podpisy na odpowiednich listach od delegatów, którzy ledwo co weszli do sali.
Budowanie IV Rzeczypospolitej nie jest dla PiS kaszką z mleczkiem. Nie dość, że wszędzie układy i tajemne powiązania, to jeszcze niedostatki kadrowe, by w pełni wcielić w życie prostą zasadę „TKM”. Oto zbliżają się wybory samorządowe, a partia nie ma dość członków, by obsadzić listy kandydatów. Stąd zapewne gorące powitanie i honorowanie nad wszelką miarę prezydenta Łodzi, Jerzego Kropiwnickiego, który najprawdopodobniej uzyska poparcie PiS w dążeniu do ponownego wyboru na ojca miasta. Pasuje do obrazu twórcy IV RP, wszak to on, Kropiwnicki, zapoczątkował likwidację parad (zabraniając odbycia łódzkiej Parady Techno), z artystami liberalnymi też umie gadać, co pokazał, nakazując straży miejskiej szturm Teatru Nowego, gdy aktorzy protestowali przeciw arbitralnej nominacji dyrektora.
Aby uniknąć w przyszłości kłopotów kadrowych, PiS ustami Kaczyńskiego zapowiada, że w czasie najbliższych lat rozrośnie się co najmniej kilkakrotnie, co pozwoli osiągnąć rozmiary odpowiednie dla partii rządzącej (tak pewnie około 3 mln członków). Potrzebne jest to bardzo, bo na koalicjantów nie ma co liczyć – Andrzej Lepper przysłał jedynie list i Janusza Maksymiuka, Roman Giertych zaś nie przysłał nawet kartki pocztowej. Skąd zatem brać „biernych, miernych, ale wiernych”?
Jednak partyjne doły niezbyt chętnie patrzą na plany rozrostu szeregów politycznych konkurentów do podziału konfitur, a i na bratnie partie też spoglądają krzywo.
Obraz PiS wyłaniający się z obserwacji II kongresu tej partii to obraz partii do bólu cynicznej, partii władzy stworzonej po to, by władzę zdobyć i jej nie puścić. Bo jak inaczej rozumieć słowa Jarosława Kaczyńskiego z jego sprawozdania, że PiS założono, by wykorzystać niespodziewaną popularność Lecha Kaczyńskiego i odciąć się od nadpsutego wizerunku Porozumienia Centrum? Jak inaczej rozumieć wezwanie do zdobywania samorządów i słowa o konieczności opanowania spółek skarbu państwa przez ludzi zaufanych (to z Jacka Kurskiego, potraktowanego za tę wypowiedź owacją)?
Solidarne państwo budowane bliżej ludzi przez PiS ma polegać przede wszystkim na burzeniu tego, co stworzyła III Rzeczpospolita. W programowym wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego chwilę po ponownym wybraniu na prezesa, poza kilkoma zdawkowymi zdaniami, cele partii zostały określone jednoznacznie: walka z systemem i „układami” III Rzeczypospolitej przez tworzenie podwalin IV RP. Umknęło gdzieś, że taka walka oznacza to, co można obserwować od momentu dojścia PiS do władzy – niszczenie struktur i organów państwa stworzonych pomiędzy rokiem 1989 a 2005, i to niszczenie przez aktualnych funkcjonariuszy tegoż państwa.
Demokracja nieliberalna ma zastąpić demokrację po prostu. Coś dziwnie przypomina mi to różnicę, jaka była pomiędzy demokracją po prostu a demokracją socjalistyczną. Im więcej przymiotników, tym mniej prawdziwej treści.
Kto pamięta czasy minionego reżimu, niech odkurzy wspomnienia. Będą jak znalazł do zastosowania w IV RP – to na kongresie przewodniej siły narodu było widać, słychać i czuć. Po drobnych retuszach (Kaczyński kieruje, a rząd rządzi, PiS z narodem, naród z PiS-em itd.) hasła będą pasowały jak ulał – bo mentalność i zachowania zarówno przywódców, jak i kongresowej sali były kalką tego, co odbywało się w PRL.
Obraz IV RP wyłaniający się ze szkicu zarysowanego na II kongresie PiS wygląda dziwnie – to, co zostało stworzone przez kilkanaście lat po okrągłym stole, jako skażone liberalizmem ma zostać zniszczone do fundamentów, na pobojowisku powstaną zręby nowego państwa. Im bardziej przyglądam się tym zrębom, tym lepiej widzę, że budowane są nostalgiczne ruiny.

 

Wydanie: 2006, 24/2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy