Finały w Korei udowodniły reprezentacji Polski, że mistrzostwa świata to wyższa szkoła jazdy Lany poniedziałek – to bodaj najkrótsza i najsmutniejsza recenzja występu Polaków przeciwko Portugalii na World Cup Stadium w Czondżu. Przegrana 0:4 w potokach deszczu pozbawiła jakichkolwiek złudzeń co do siły i możliwości biało-czerwonych. Szybciej, niż przypuszczaliśmy, okazało się, że podczas azjatyckiego mundialu podopieczni trenera Jerzego Engela nie odegrali żadnej znaczącej roli. Wyjechali zatem po zaledwie trzech „obowiązkowych” meczach grupowych i marna to pociecha, że ich smutny los podzieliły takie futbolowe potęgi jak chociażby jeszcze aktualny mistrz globu – Francja czy Argentyna. Zaskakujące niepowodzenie trójkolorowych wywołało nad Sekwaną swoisty kociokwik wśród fanów ekipy Rogera Lemerre’a. Bodaj najtrafniej ocenił ten blamaż (jeden punkt, zero bramek) znany francuski trener, Guy Roux: – Mistrz świata nie marzy o tytule tak jak piłkarz, który go nie zdobył. Nienawidzę pięknych porażek Zasypywany gradem pytań selekcjoner Jerzy Engel oceniał: – Rzeczywistość podczas finałów w Korei okazała się brutalna dla reprezentacji Polski. Mistrzostwa świata to wyższa szkoła jazdy. Trudno nawet marzyć o korzystnym wyniku, gdy odpuszcza się, i to nie raz ani dwa, piłkarza tej klasy co Pauleta. Do straty drugiej bramki graliśmy ładny, ofensywny futbol. Cóż jednak z tego, skoro zostaliśmy tak srodze skarceni? Nienawidzę pięknych porażek i katastrof. Jestem bardzo smutny, podobnie jak wszyscy. Zanim jednak zacznie się analiza błędów, chciałbym podziękować ludziom, którzy stworzyli nam wspaniałe warunki przygotowań do startu w finałach. Organizacyjnie zaliczamy się do światowej czołówki, pod względem sportowym, niestety, nie pasowaliśmy do grona pozostałych finalistów. To co było dobre na eliminacje, okazało się dalece niewystarczające na turniej, w którym spotykają się najlepsze zespoły świata. To byłoby śmieszne, gdyby każdy trener po każdej porażce składał rezygnację. Szkoleniowcy są zatrudniani po to, żeby wyciągać zespół z trudnych sytuacji, nie tylko po to, żeby odnosić triumfy. W reprezentacji Polski czeka mnie wiele pracy. Zespół jest w okresie transformacji, potrzebna jest zmiana pokoleniowa. Awans do finałów okazał się dla drużyny w tym składzie personalnym apogeum. Teraz trzeba iść za ciosem, dokonać potrzebnych roszad. Niektórzy zawodnicy po finałach w Korei nie będą już powoływani. Nie będę się jednak kurczowo trzymał posady. Każdy trener siedzi na wulkanie i nigdy nie wiadomo, kiedy wyleci w powietrze. Jeśli szefowie związku uznają, że moja misja dobiegła końca, odejdę bez stwarzania niepotrzebnych problemów. Nie mamy obecnie w kraju lepszych zawodników. Jestem absolutnie o tym przekonany. Problemem było skompletowanie 23-osobowej kadry. Zresztą wśród tych, których zabrałem na finały, nie było nawet jednego zawodnika, który byłby w stanie poderwać kolegów albo odmienić losy spotkania. Po mistrzostwach na pewno nie będę robił kadrowej rewolucji. Nie ma w młodej generacji aż tylu zdolnych zawodników, żeby wymieniać cały skład. Przebudowa będzie płynna. Teraz wypada nam po prostu posypać głowę popiołem. Przyjeżdżałem do Korei z wielkimi nadziejami. Zderzyliśmy się z czymś, co było silniejsze od nas. I nie mieliśmy żadnych szans. Wszyscy ponosimy winę Kiedy okazało się, że już po meczach grupowych kończy się mundialowa przygoda, zawodnicy dzielili się refleksjami. Wypada zacząć od bramkarza Jerzego Dudka: – W eliminacjach w każdym z meczów, nawet w tych niezbyt dobrych, był punkt zwrotny, dopisywało nam szczęście. Na mistrzostwach przeciwnicy nie dopuścili do momentu, w którym moglibyśmy złapać wiatr w żagle. Mimo że przegraliśmy aż 0:4, rozegraliśmy lepsze spotkanie niż z Koreą. Była walka, zaangażowanie i wypracowywane sytuacje. A najważniejsze, że wszyscy po końcowym gwizdku mogli spojrzeć w lustro, bo każdy dał z siebie w poniedziałkowy wieczór naprawdę wszystko. Byliśmy słabsi, przegraliśmy z lepszymi. Nie byłem chyba w stanie uchronić zespołu przed utratą gola w żadnej sytuacji. Gdy zespół przegrywa 0:4, trudno winić bramkarza. Różnica w polu jest bowiem aż zanadto wyraźna. Przegraliśmy wszyscy, wszyscy ponosimy winę na porażkę. – Nie czuliśmy się gorsi od Portugalczyków aż tyle, żeby przegrać czterema bramkami. To byli normalni ludzie, z którymi można było podjąć walkę. Niestety, szybko stracona bramka ustawiła spotkanie. Portugalczycy mogli zagrać z kontrataku i punktować w sytuacjach, gdy atakowaliśmy zbyt dużą
Tagi:
Maciej Polkowski









