Katar przeminął, bóle głowy pozostały

Katar przeminął, bóle głowy pozostały

Kolejni trenerzy mieli znikomy wpływ na postawę i sposób gry Lewandowskiego

„Po 36 latach zagraliśmy w jednej ósmej finału mistrzostw świata, ale okrzyknięcie tego sukcesem byłoby gigantycznym błędem. Jeśli uznamy to za dobry udział w turnieju, to pogrążymy się w bylejakości na lata”, podsumował występ naszej reprezentacji w Katarze jeden z najlepszych piłkarzy w polskiej historii, Włodzimierz Lubański. Fatalny obraz zmagań grupowych (0:0 z Meksykiem, 2:0 z Arabią Saudyjską i 0:2 z Argentyną) nieco przesłoniły niezłe fragmenty potyczki z Francją, przegranej 1:3. Przedmundialowy tekst (PRZEGLĄD nr 41) zatytułowaliśmy „Bóle głowy przed Katarem” – Katar przeminął, ale bóle pozostały.

Bojaźliwy kierowca futbolowego autobusu

Zapowiedź tego, czego możemy się spodziewać po naszej drużynie, mieliśmy już w czerwcu tego roku – podczas rywalizacji w Lidze Narodów. Po brukselskich „bęckach” 1:6 z Belgią 8 czerwca Michniewicz z rozbrajającą szczerością wyznał na pomeczowej konferencji prasowej: „Powiedziałem drużynie, że ten mecz długo będzie siedział w naszych głowach. Musimy zapamiętać dobre momenty i to, jak gra przeciwnik na światowym poziomie. Zapłaciliśmy wysoką cenę za to, że chcieliśmy grać, a nie tylko wybijać. Momentami gra była dla nas po prostu za szybka”. Trzy dni później biało-czerwoni zmierzyli się na wyjeździe z ekipą Holandii i nawet prowadzili 2:0, jednak gospodarze potrzebowali zaledwie sześciu minut, by wyrównać. Remis 2:2 w Rotterdamie uznano za sukces, nie ukrywano zadowolenia, co mocno zdziwiło Louisa van Gaala: „Nie rozumiem, z czego oni tak się cieszyli. Trener i piłkarze podskakiwali. A przecież prowadzili 2:0 i nawet byli bliscy wygranej”. Selekcjoner Holendrów przyznał też, że jego zespół po raz pierwszy musiał grać przeciwko drużynie, która broniła się dziesięcioma zawodnikami. W piłkarskiej gwarze określa się to jako „stawianie autobusu”.

Dla bardziej wnikliwych obserwatorów to, co działo się w Katarze, nie było więc żadnym zaskoczeniem.

Cezary Kowalski z Polsat Sport napisał m.in.: „Po meczach z Meksykiem i Argentyną, w których zdobyliśmy jeden punkt, naród był zniesmaczony sposobem gry, mikroskopijną liczbą sytuacji do zdobycia gola, brakiem kreowania, wybijaniem piłki na trybuny czy »lagą« do przodu. Można zrozumieć, że mieliśmy grać »bezpiecznie« od tyłu, nie kombinować przesadnie przy wyprowadzaniu piłki z własnego przedpola, ale nie wierzę, że selekcjoner aż tak skutecznie wytrącił naszym asom ich oręż i tak bardzo wzięli sobie do serca jego »destrukcyjne« wskazówki, że nie byli w stanie wymienić między sobą kilku podań przed stratą piłki. I praktycznie nie próbowali oddawać strzałów na bramkę.

To dobrze, że był plan i mimo archaicznej gry wypalił. Prawdą też jest, że liczy się dobry wynik, a nie to, co ludzie będą gadali na mieście, ale… na litość boską, w sporcie chodzi też o to, aby dało się go oglądać. I np. w pierwszym meczu z Meksykiem, kiedy zorientowaliśmy się, że rywal nie jest taki straszny, po prostu zagrać otwarcie o pełną pulę, wywalczyć sobie jakiś kredyt zaufania, bo przecież nie tylko punktowy? Trochę »pomęczyć bułę«, pograć defensywnie, ale od czasu do czasu ruszyć, pokazać, że chcemy i umiemy grać w piłkę. A tak, nasza ekipa od razu ustawiła się pod ścianą. Przeszacowaliśmy zespół »El Tri«. Wpadliśmy w jakiś dziwny dygot, byliśmy autentycznie stremowani. Przecież patrząc na Roberta Lewandowskiego, który wyrównywał oddech przed rzutem karnym, nerwowo unikał wzroku bramkarza rywali, było widać, że coś z nim jest nie tak. To nie był ten RL9, którym się zachwycamy”.

Mamy prawo być zniesmaczeni, albowiem katarska impreza dowiodła, że rola selekcjonera zdecydowanie przerosła Czesława Michniewicza. Okazało się, że jest „synem stracha”, jak mawiają futboliści. Biało-czerwonej kadrze nie był i nie jest potrzebny bojaźliwy kierowca futbolowego autobusu. Dla porównania – starsi kibice doskonale pamiętają nasz pierwszy zwycięski (3:2) mecz z Argentyną w finałach mistrzostw świata w 1974 r. Niezapomniany Kazimierz Górski wielokrotnie powtarzał: „Jak się wychodzi na boisko bez chęci wygrania, to lepiej w ogóle nie wychodzić”. Pan Czesław (nadal jeszcze zwany selekcjonerem) dał sobie wmówić, że najważniejsze to pierwszego meczu nie przegrać, a reszta sama się ułoży… Wymownym dowodem rozchwianych koncepcji było wypuszczenie na murawę (po raz pierwszy) Kamila Grosickiego w 87. minucie spotkania z Francją. To posunięcie skwitował Maciej Petruczenko („Przegląd Sportowy”): „Otóż mając w naszej kadrze Kamila Grosickiego, jedynego gracza zdolnego do rozrywania obrony przeciwników, precyzyjnego dośrodkowywania i skutecznego strzelania na bramkę – nie wykorzystaliśmy jego możliwości. Został wprowadzony faktycznie już tylko na gaszenie świec… Szkoda”. Rozczarowany menedżer piłkarza Daniel Kaniewski na Twitterze napisał: „A nie mówiłem, tylko szkoda, że ten trener myśli, że ma zawsze rację, a jednak nie… tylko dlaczego zwlekał, jak była szansa i były okazje ku temu, aby zrobić więcej w tym meczu…”. A były reprezentant Tomasz Sokołowski dodał: „W pięć minut zrobił więcej niż Milik z Zalewskim razem wzięci”.

Bo najważniejszy jest Lewandowski

Po spotkaniu z Francją zapytano Roberta Lewandowskiego, czy jeśli awansujemy na mundial za cztery lata, również w nim zagra. Odpowiedział: „To jest daleka droga, radość z gry jest potrzebna, to będzie ważny element, nawet w niedalekiej przyszłości. Jak próbujemy atakować, to jest inaczej, ale jak gramy bardzo defensywnie, nie ma tej radości. Wiele czynników na to wpływa”.

Tych kilka zdań wywołało lawinę komentarzy i spekulacji. W najdalej idących pojawiły się sugestie, że Lewandowski „poluje na hat trick trenerskich skalpów”. Pierwszy był Franciszek Smuda, drugi Jerzy Brzęczek – czyżby przyszła pora na zwolnienie Michniewicza?

Całkiem niedawno na łamach PRZEGLĄDU zwracaliśmy uwagę, iż „wyraźnie widać, że selekcjoner Michniewicz wciąż nie ma jasności co do roli Roberta. Fakt, że Lewandowski jest kapitanem, to oczywistość i problem zarazem. Nie od dzisiaj wiadomo, że kolejni selekcjonerzy mieli znikomy wpływ na postawę oraz sposób gry RL9. Nie inaczej wygląda relacja z Michniewiczem – przecież w pierwszą zagraniczną podróż po nominacji selekcjoner wyruszył właśnie do Monachium. Pan Czesław zdaje więc sobie doskonale sprawę, kto rządzi i jest numerem jeden w narodowej kadrze”. Dzisiaj w tej materii nic się nie zmieniło. Ktoś mógłby zapytać, czy drużyna co do dalszej pracy selekcjonera jest podzielona, czy jednomyślna. To nie ma znaczenia, bo i tak wszystko zależy od gracza Barcelony.

Swoją boiskową niemoc (indolencję) Lewandowski i spółka tłumaczyli więzami taktycznymi. Grali, jak im kazano, i nic innego nie dało się zrobić. Czy rzeczywiście piłkarz jest bezwolnym wykonawcą przedmeczowych ustaleń? Zapytałem wybitnego eksperta w tej dziedzinie, Grzegorza Latę. Odpowiedział: „Najłatwiej wskazywać winę innych. Przed meczem można narysować cuda na tablicy, przedstawić znakomitą taktykę, ale potem wychodzisz na boisko i jest przeciwnik. Inteligentny zawodnik sam potrafi błyskawicznie zdecydować, co trzeba skorygować. Zwłaszcza występując w reprezentacji, trzeba walczyć w myśl zasady: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Trzeba zapieprzać i dać z siebie wszystko”.

Problem w tym, że Lewandowski swojej pozycji nie potwierdził na żadnej z wielkich imprez – a były to trzy finały mistrzostw Europy (2012, 2016 i 2020) oraz dwa mundiale (2018 i 2022). W Katarze rozegrał cztery pełne mecze. Oddał łącznie 12 strzałów, zdobył dwie bramki, asystował Piotrowi Zielińskiemu, zmarnował karnego z Meksykiem i pierwszego z Francją. Bez przerwy słyszymy, że mamy najlepszego napastnika świata. Postawmy sprawę jasno: katarski turniej dowiódł, że to już przeszłość. Przypomnijmy chociażby niedawną konfrontację z Messim. Można powiedzieć, że Lewandowski pełni funkcję kapitana honorowo, bo na tym mundialu – z niewielkimi przebłyskami – był raczej niewidoczny. Jak ktoś to określił, „w kolejnych spotkaniach jego język ciała wskazywał na zniechęcenie połączone z obojętnością”. Przykre, że w Katarze był po prostu bez formy.

Nigdy nie zdradzał cech przywódczych i nie umie zmobilizować kolegów do uporczywej walki do upadłego. Chce być nie dyrygentem, ale oklaskiwanym i uwielbianym przez tłumy solistą. De facto bowiem dla Lewandowskiego najważniejszy jest… Lewandowski!

Raj dla hazardzistów

Tegoroczny mundial okazał się natomiast wymarzoną imprezą dla urodzonych hazardzistów. Ludzi kochających ryzyko i mających za nic opinie czy przewidywania wszelkiej maści ekspertów. Zresztą na piłce nożnej, podobnie jak na medycynie, znają się wszyscy. Ale kto puścił wodze fantazji, ten już po fazie grupowej mógł zgarnąć niezłą fortunkę. Wystarczy przypomnieć, że bukmacherzy obstawiali wynik meczu Argentyna-Arabia Saudyjska 1,17:19! Ciekawe, ilu odważyło się postawić na pierwsze miejsce Japonii w grupie E i jej rewelacyjne wygrane po 2:1 z Niemcami i Hiszpanią. Japończycy odpadli w jednej ósmej finału z Chorwatami po beznadziejnie wykonywanych strzałach w serii rzutów karnych – ten sam nieszczęsny los spotkał Hiszpanów po ich wyjątkowo bezbarwnej grze w starciu z Marokiem.

Za największą sensację fazy grupowej uznano odpadnięcie reprezentacji Belgii. Czerwone Diabły przyjechały do Kataru jako wicelider rankingu FIFA i jeden z kandydatów do końcowego triumfu. Katastrofę spowodował z reguły niezawodny Lukaku. W bezbramkowym meczu z Chorwacją raz za razem marnował wyborne sytuacje. A wystarczyłoby jedno trafienie, by zepchnąć w niebyt Chorwatów. Niemcy, wracając przedwcześnie do domu, zafundowali swoim kibicom powtórkę sprzed czterech lat.

W meczach o awans do ćwierćfinału emocje goniły emocje. Warto zapamiętać zachwycającą Portugalię, która rozgromiła słynącą ze stalowej defensywy Szwajcarię aż 6:1. Sensacją było pozostawienie na ławce rezerwowych Cristiana Ronalda. 37-letni gwiazdor pojawił się na murawie dopiero w 73. minucie, przy stanie 5:1. Bohaterem został młodszy od niego o 16 lat Gonçalo Ramos, napastnik Benfiki Lizbona, autor hat tricka.

Hiszpańskie media porażkę i wyeliminowanie ekipy Luisa Enrique nazwały zatonięciem. Pogromcami Hiszpanów okazali się Marokańczycy, którzy wygrali 3:0 w serii rzutów karnych. Ich bramkarz Bono został rzecz jasna bohaterem swojej drużyny narodowej, a Maroko po raz pierwszy w historii awansowało do najlepszej ósemki mistrzostw świata.

Wielki finał 18 grudnia, półfinały 13 i 14 grudnia. Ćwierćfinały zwycięsko przeszły dotychczas Argentyna (wygrała z Holandią) i Chorwacja (wyeliminowała Brazylię), walczą jeszcze (piszę to 9 grudnia) Anglia i Francja oraz Maroko i Portugalia. Która z tych drużyn sięgnie po Złoty Puchar?

Na katarskich stadionach objawiła się jedna z najpiękniejszych cech tej dyscypliny – jej nieprzewidywalność. A więc dopóki (mundialowa) piłka w grze…

Fot. Reuters/Forum

Wydanie: 2022, 51/2022

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy