Słodki smak złota

Słodki smak złota

Łódka nie wie, że to są igrzyska olimpijskie, płynie tak samo szybko i na treningu, i na pucharach świata, i na igrzyskach. Trzeba tylko uporać się ze stresem Michał Jeliński, wioślarz (ur. w 1980 r. w Gorzowie) – wioślarz, złoty medalista igrzysk olimpijskich w Pekinie. Od 10 lat trenuje w AZS AWF Gorzów. Wśród jego największych sukcesów sportowych jest m.in. trzykrotne zdobycie tytułu mistrza świata w czwórce podwójnej (2005-2007), wicemistrzostwo świata do lat 22 w dwójce podwójnej (2002), akademickie wicemistrzostwo świata (2002), trzykrotne mistrzostwo Polski w jedynkach (2003-2005). Na olimpiadzie w Atenach (2004) zajął 13. miejsce w dwójce podwójnej. Wówczas z medalami do Gorzowa wrócili wioślarz Tomasz Kucharski (złoto) oraz kajakarki Aneta Pastuszka i Beata Sokołowska-Kulesza (brąz). 17 sierpnia 2008 r. w Pekinie wraz z Markiem Kolbowiczem, Adamem Korolem i Konradem Wasielewskim zdobył złoty medal olimpijski w czwórce podwójnej. Od pięciu lat wie, że jest chory na cukrzycę. Postanowił jednak kontynuować karierę sportową.   – Wreszcie chwila spokoju? Ostatnie dni były bardzo intensywne – wywiady, spotkania… – To trwa, dosyłam zdjęcia, rozmawiam… Teraz jestem w Wałczu, więc prasa wałecka korzysta. Za bardzo nie mogę od tego uciec. – Ale to chyba nie jest dla pana nowość – zdobywał pan już trzy razy mistrzostwo świata. – Owszem, ale teraz wszystko się skumulowało. – Jak to całe zamieszanie znosi narzeczona? Otrzymujecie już propozycje sesji zdjęciowych w „Gali”, „Vivie!”? – (śmiech) Jeszcze nie. Ale jest zaskoczona, że musi udzielać wywiadów. – Tak, rola prawie żony mistrza. We wrześniu mieliście wziąć ślub… – Owszem, ślub planowaliśmy wcześniej, ale wspólnie doszliśmy do wniosku, że jednak się nie uda, i przesunęliśmy przygotowania. Zajmowaliśmy się mieszkaniem, Kamila też miała swoje sprawy. Uznaliśmy, że nie damy rady. Czułem też, że na igrzyskach będzie medal. Liczyłem się z tym, że po nich będzie jakieś zamieszanie. Nie chcieliśmy niczego robić na ostatnią chwilę. – W weekend będzie pan w Poznaniu na mistrzostwach Polski. Po zdobyciu olimpijskiego złota wygrana w takich zawodach nie znaczy chyba zbyt wiele? – Coś chyba w tym jest. Przyjechałem tylko na jeden dzień na dwa treningi do Wałcza, żeby z kolegami zejść na wodę, sprawdzić podnóżki, żeby pływało nam się w miarę równo. Poza tym lubię tu przyjeżdżać, kiedy nie ma tłumów sportowców. Teraz przyjemnie się wiosłuje. – 17 sierpnia był medalowym dniem Polaków. I miał twarz zapłakanego Michała Jelińskiego. Medal olimpijski jest tak ważny, kiedy trzykrotnie zdobyło się wcześniej mistrzostwo świata? – Mam nadzieję, że ma moją twarz nie tylko z powodu płaczu, ale i dlatego, że zdobyłem złoty medal (śmiech). Dla nas każdy medal, każde zakończenie sezonu czy mistrzostwami świata, czy igrzyskami jest ważne, to sprawdzian naszej formy. W tym przypadku złoty medal olimpijski kończy czteroletni okres przygotowań i dlatego jest najważniejszy. Myślę, że każdy z nas mógłby być brązowym czy srebrnym medalistą mistrzostw świata, byle tylko zdobyć złoto na olimpiadzie. To najważniejsza impreza, najcudowniejsze przeżycie, najcięższe przygotowania, największy stres – wszystko jest naj. Z punktu widzenia sportowego to jest taka sama sytuacja: ci sami sportowcy, te same załogi, które ścigają się z nami od lat. Australijski trener, który prowadził ósemkę Holendrów, powiedział takie mądre zdanie: łódka nie wie, że to są igrzyska olimpijskie, płynie tak samo szybko i na treningu, i na pucharach świata, i na igrzyskach. Trzeba tylko uporać się ze stresem. – Dla wielu stał się pan symbolem walki nie tylko sportowej, lecz także z przeciwnościami losu. Co pan czuł, kiedy pięć lat temu okazało się, że choruje pan na cukrzycę i musi przyjmować insulinę? – Pamiętam doskonale tamte chwile. Od razu po wizycie u lekarza wykupiłem insulinę i paski do glukometrów. Tych samych pasków używam nadal – firmy Accu-Chek, tak więc nie jest to tylko mój dzisiejszy sponsor. Po tej wizycie od razu poszedłem na trening, to było naturalne, taka forma odreagowania. Płynąc wtedy na tej jedynce na Warcie w Gorzowie, zastanawiałem się, biłem się z myślami. Chciałem trenować, nie miałem innej możliwości, czekały mnie igrzyska w Atenach. Owszem, myślałem, czy się uda, czy będą jakieś problemy, czy podołam. Tamta wizyta u lekarza

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 35/2008

Kategorie: Sport