Trenerzy do wynajęcia

Trenerzy do wynajęcia

Nie jest przypadkiem, że obrońcy zostają dobrymi szkoleniowcami, bo napastnicy i pomocnicy są większymi luzakami

Niektórzy uważają, że trenerzy piłki nożnej uprawiają jeden z najbardziej ryzykownych zawodów na świecie. W tej robocie niesłychanie często brakuje czasu na zastanowienie, pogłębioną refleksję. – Czeka mnie albo pomnik, albo szubienica – mawiał słynny argentyński selekcjoner, Cesar Luis Menotti. W przełożeniu na praktykę oznacza to, iż w ocenie pracy szkoleniowców rzadko mamy do czynienia z odcieniami – o wszystkim decyduje wynik. Wygrywasz – jesteś dobry i cieszysz się uznaniem pracodawców, przegrywasz – niemal wszyscy od ciebie się odwracają i powinieneś rozglądać się za nowym miejscem zatrudnienia. Bycie trenerem to naprawdę niełatwe wyzwanie…

Dla chleba, panie, dla chleba

Oczywiście, mamy do czynienia z rotacjami. Niektórzy przestają się liczyć na rynku, pojawiają się nowi. Generalnie ocenia się, że w Polsce jest około 50 trenerów z nazwiskiem. Elitę stanowią pierwszoligowcy – właśnie oni mają warunki pracy zbliżone do zagranicznych. Im niżej, tym gorzej. Na zapleczu ekstraklasy i niżej trener nie tylko prowadzi drużynę, ale trenuje młodsze grupy, zajmuje się utrzymaniem obiektów, dba o sprzęt i dziesiątki spraw nieprzynależnych jego profesji. Proza życia i tyle.
Do uzyskania papierów uprawniających do pracy prowadzi wiele dróg. Są to studia w AWF i nauka w Szkole Trenerów PZPN zwanej Kuleszówką, ponieważ powstała z inspiracji byłego trenera kadry, Ryszarda Kuleszy. Mamy kilku trenerów po studiach zagranicznych, wreszcie ze stopniem najwyższego wtajemniczenia – profi. Ten ostatni upoważnia do pracy w całej Unii Europejskiej, chociaż nie tylko.
Niedawno gościł u nas szef Wydziału Szkolenia DFB, dyrektor Akademii Sportowej w Kolonii i asystent selekcjonera reprezentacji Niemiec, Erich Rutemoller. Przed wyjazdem powiedział:
– Zdarzają się wyjątki, ale zdecydowana większość szkoleniowców potrzebuje odpowiedniego przygotowania. Jeśli chce się zostać dobrym trenerem, trzeba korzystać z każdej okazji do pogłębienia wiedzy… Jednak trener musi wiedzieć, jak prowadzić zespół, by nie szkodzić piłkarzom. Zajęcia w Szkole Trenerów PZPN stoją na wysokim poziomie. Także na sprzęt i infrastrukturę nie ma powodu narzekać. Wierzę, że dzięki tak zorganizowanej szkole już za kilka lat polscy trenerzy będą się liczyli w Europie i świecie.
Nasz niemiecki gość „wierzy”, co oznacza, iż tacy jak Henryk Kasperczak, prowadzący krakowską Wisłę, są wyjątkami potwierdzającymi regułę. Wynika z niej, iż za granicą pracowało sporo polskich trenerów, ale w krajach odgrywających w piłkarstwie raczej podrzędną rolę. Wystarczy wymienić arabską przygodę Antoniego Piechniczka, afrykańską Ryszarda Kuleszy i Wojciecha Łazarka, cypryjską Jerzego Engela czy wręcz tak egzotyczną jak chińska Andrzeja Strejlaua (także Kasperczaka) lub indonezyjska Marka Śledzianowskiego. Wielokrotnie można odnieść wrażenie, że chwytają każdą ofertę, jaka się nawinie. Wymownym przykładem jest wyjazd Janusza Wójcika do Syrii.
„Dla chleba, panie, dla chleba”.

Henryk Pierwszy Kasperczak

Niewątpliwie gwiazdą pierwszej wielkości wśród trenerskiej braci jest Henryk Kasperczak. Prześledzenie jego zawodowej drogi rzeczywiście upoważnia do takiego stwierdzenia. W wieku 33 lat został grającym trenerem w FC Metz, we francuskiej 1. Division. Z tym zespołem zdobył w 1984 r. Puchar Francji. Potem, pracując w St. Etienne, dokonał życiowego wyboru, kupił tam dom i osiedlił się na stałe. W 1987 r. podpisał kontrakt z Racing Club de Strasbourg. W następnym roku z Racingiem Paryż, z którym osiągnął finał pucharu krajowego. Kolejne dwa lata to Montpellier HSC i ćwierćfinał PZP. W 1991 r. został uznany za najlepszego trenera we Francji. W 1993 r. pracował w Lille OSC. Wreszcie wyjechał do Afryki, gdzie prowadził reprezentacje Wybrzeża Kości Słoniowej i Tunezji. W lipcu 1998 r. pojawił się na Korsyce, w Bastii, w której jednym z podopiecznych był Piotr Świerczewski. W 1999 r. Emiraty Arabskie, klub Al-Wasl, a po niespełna roku reprezentacja Maroka – tylko sześć miesięcy. Sezon 2000/2001 spędził w chińskim FC Shenyang. W latach 2001-2002 kierował drużyną narodową Mali. W Wiśle jest zatrudniony od 19 kwietnia 2002 r. W ubiegłym roku podpisał nowy kontrakt do 2008 r.
Jest surowy i wymagający, ale wie też, kiedy można i trzeba rozluźnić dyscyplinę. Nigdy więc nie pilnuje piłkarzy. Uważa, iż jeśli chcą wyskoczyć na piwo lub dziewczyny, to i tak to zrobią. Nie ingeruje, jeżeli nie odbija się to na ich dyspozycji. – Nauczyłem się, że zawodnicy są jak kobiety – jeżeli trzyma się ich na łańcuchu, to po zerwaniu z niego są nie do wytrzymania. Łatwiej wówczas upilnować tysiąc pcheł w worku niż jednego takiego delikwenta – twierdzi. I dodaje:
– Jestem cholerykiem, ale potrafię się kontrolować i wiem, kiedy wybuchnąć… Porażki trzeba po prostu wkalkulowywać w zawód trenera. W Polsce piłkarzom płaci się mniej niż na Zachodzie i gdy któryś się wybije, ma oferty z zagranicznych klubów, trudno go zatrzymać.
Mimo niedawnej propozycji objęcia reprezentacji Nigerii pozostał w Wiśle. – Bo tutaj szanuje się moją pracę, a klub funkcjonuje na zawodowych zasadach. Obecnie motywują mnie inne rzeczy niż pieniądze. Jestem tak ustawiony, że mógłbym pracować nawet za darmo, czego oczywiście nigdy nie zrobię, bo jestem zawodowcem, a zawodowcom trzeba płacić. Dla mnie przyjemnością jest to, że znowu mogę pracować i żyć w Polsce.

Kasa, misiu, kasa

W powszechnej opinii trenerzy zawsze byli dobrze i bardzo dobrze opłacani, ale… wystarczy spojrzeć na tabelę zarobków. O wysokie gaże oraz apanaże walczył, i to skutecznie, Wójcik. Niebezpodstawnie zrobiło furorę jego powiedzenie: „Kasa, misiu, kasa!”. Przed laty jako trener legionistów wyszarpywał od prezesa Janusza Romanowskiego 10 tys. dol. miesięcznie. Kocha dużo zarabiać, a jego kłótnie o pieniądze jako selekcjonera kadry olimpijskiej i seniorów przeszły do legendy. Faktycznie dopiero Kasperczak przebił „Wójta”, i to kilkakrotnie. Trener krakowian od wielu lat żył w innych realiach finansowych, w których uposażenie szkoleniowca stanowi niemałą pozycję klubowego budżetu. Pan Henryk wyznał, że zdarzyło mu się pracować w klubie, którego roczny budżet był… dziesięciokrotnie wyższy od wiślackiego. Dotykamy sfer – jak na polskie realia – bajecznych i tym samym dostępnych dla nielicznych. Generalnie ocenia się, iż uposażenie szkoleniowca w klubie w miarę sprawnie funkcjonującym nie było i nie jest niższe od przynajmniej trzech średnich miesięcznych pensji krajowych. W ostatnich latach nasiliło się zjawisko zarabiania swego rodzaju wirtualnych pieniędzy. „Nikt tobie tyle nie da, ile Pawelec obieca”. Wielu trenerów zaangażowanych przez prezesa łódzkiego Widzewa doświadczyło prawdziwości tego stwierdzenia. Zwalniani z dnia na dzień szkoleniowcy kierują sprawy o zaległe finanse do sądów powszechnych bądź zwracają się o pomoc w mediacji do futbolowej centrali. Niektórym, jak w widzewskim przypadku Grzegorzowi Lacie, się udało. Także Henryk Apostel dopiął swego. Wielu innych czeka i chyba nigdy się nie doczeka.

A prezesi zatrudniają Czechów

Po jednej z ubiegłorocznych narad kierujący szczecińską Pogonią Bogusław Baniak wyznał rozżalony: – W naszym środowisku więcej zawiści i kłótliwości niż życzliwości i solidarności. My kopiemy jeden pod drugim dołki, a prezesi zatrudniają Czechów oraz innych obcokrajowców. Przed kilku laty pojawił się więc – najpierw w stołecznej Polonii – Werner Liczka, następnie dołączyli jego rodacy: Libor Pala, Bohumil Panik i Miroslav Copjak. Można powiedzieć, że świetnie się powiodło Serbowi Dragomirowi Okuce. Wywalczył z Legią tytuł mistrza kraju i puchar. Teraz najpopularniejszym zagranicznym szkoleniowcem jest Słowak Dusan Radolsky, pracujący w grodziskim Groclinie. Wyeliminowanie w Pucharze UEFA najpierw Herthy Berlin, a następnie Manchesteru City nie przeszło bez echa w futbolowej Europie. – Piłka to nie gra komputerowa – nie da się przewidzieć, co się wydarzy. Właśnie dlatego jest sportem numer jeden na świecie – wyznał Słowak, którego zespół nie zakwalifikował się jednak do europejskich rozgrywek pucharowych.
Jednak trenerem roku 2003 – wedle tygodnika „Piłka Nożna” – został Jacek Zieliński. 22 marca tego roku ukończył 43 lata. Grał w tarnobrzeskiej Siarce, warszawskich AZS AWF i Gwardii, ponownie w Siarce i Stali Stalowa Wola. Trener Siarki, Alitu Ożarów, Korony Kielce, Tłoków Gorzyce i GKS Bełchatów. Od stycznia 2003 r. w Górniku Łęczna, z którym wiosną ubiegłego roku wywalczył awans do pierwszej ligi. To wielce uzdolniony szkoleniowiec zaliczany nadal do raczej młodego pokolenia w swoim fachu. W Łęcznej już nie pracuje.
Podobnie można powiedzieć o dwa lata młodszym Dariuszu Kubickim, prowadzącym stołecznych legionistów. Pochodzi z Nowego Miasteczka w woj. lubuskim. Jest byłym piłkarzem Meblarza, Zastalu Zielona Góra, Stali Mielec, Legii, angielskich klubów Aston Villa Birmingham, Sunderland, Wolverhampton, Tranmere, Carlisle, Darlington. Uczestniczył w finałach mistrzostw świata w Meksyku w 1986 r. W Anglii zdobył licencję trenerską. Mimo to po powrocie musiał zapisać się do Kuleszówki, zdobywając drugą, a potem pierwszą klasę. Kierował Legią podczas dziewięciu meczów jesienią 1999 r. i ponownie od początku sezonu 2003/2004. Kiedyś zamierza wrócić do Anglii i samodzielnie poprowadzić klub Premiership.
Seniora nad seniorami trenerów, Leszka Jezierskiego, zwanego „Napoleonem”, najbardziej boli fakt zwalniania kolegów po fachu z dnia na dzień bez brania pod uwagę ich umiejętności oraz dorobku. A przecież polscy trenerzy nie wypadli sroce spod ogona. Kasperczak przeszedł wszystkie szczeble francuskiej szkoły, Kubicki i Dariusz Wdowczyk angielskiej i polskiej, Stefan Majewski jest absolwentem słynnej szkoły kolońskiej. Są stosunkowo młodzi, obyci w świecie, władają językami obcymi.
Zdaniem Stefana Majewskiego, nie jest przypadkiem, że piłkarze defensywni zostają dobrymi trenerami. Napastnicy i pomocnicy są ludźmi bardziej frywolnymi. Natomiast obrońcy i bramkarze są bardziej odpowiedzialni. To potem procentuje i pomaga w trenerce. Coś w tym jest, skoro tacy wybitni gracze jak Zbigniew Boniek, Grzegorz Lato czy Andrzej Szarmach zdziałali na trenerskim poletku naprawdę niewiele…


MIESIĘCZNE ZAROBKI (według „PS” i „PN”)

350 zł – trener młodzieży Ruchu Chorzów
400 zł – trener trampkarzy Groclinu Grodzisk
600 zł – trener młodzieży Pogoni Szczecin
750 zł – trener młodzieży w Widzewie Łódź
1000 zł – trener młodzieży Odry Wodzisław
1800 zł – Marek Śledź z trzecioligowej Polonii Słubice – to podobno najgorzej zarabiający trener w trzeciej i czwartej lidze
2000 zł – maksymalna pensja trenera młodzieży na Mazowszu
4000 zł – trener beniaminka drugiej ligi oraz Śląska Wrocław
4500 zł – asystent trenera drugoligowego zespołu z czołówki
5000 zł – trener drugoligowej drużyny z dolnej połowy tabeli
9000 zł – trener drugoligowego zespołu walczącego o awans do ekstraklasy
12.000 zł – drugi trener w trzecioligowym Kolporterze Kielce
18.000 zł – Dariusz Wdowczyk, pierwszy trener Kolportera
20.000 zł – Dariusz Kubicki z warszawskiej Legii
22.000 zł – Edward Lorens, kiedy pracował w Dospelu Katowice
60.000 zł – Henryk Kasperczak z krakowskiej Wisły

 

Wydanie: 2004, 32/2004

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy