Złota Czerwona Furia

Złota Czerwona Furia

Podczas mundialu kibice Realu całym sercem byli za kadrą, w której zdecydowaną przewagę mieli zawodnicy FC Barcelona Jechali do RPA jako faworyci numer 1, ale na mundialowe dzień dobry przegrali ze Szwajcarami. Wydawało się, że świat już rozszyfrował ten hiszpański patent juego de toque autorstwa trenera Vicente del Bosque. De toque – del Bosque. Juego de toque, po naszemu: gra podaniami. Jednak rozszyfrować, a znaleźć antidotum to nie to samo. Jeśli Hiszpanie mieli dostać zimny prysznic, wielkie ich szczęście, że stało się to na samym początku fazy grupowej, kiedy jeszcze prawie wszystko można nadrobić, nie zaś pucharowej, którą rządzi zasada: przegrywający do domu. I Hiszpanie podnieśli się po helweckim ciosie. Drobnymi krokami pokonywali coraz wyższe szczeble mundialowej drabinki. Po wymęczonych niekiedy zwycięstwach nad Hondurasem, Chile, Portugalią i Paragwajem, pierwszych trudnych rywali spotkali dopiero w półfinale. Niemcy do tego szczebla dotarli potwornie wyczerpani. Pokonanie Anglii 4:1 i Argentyny 4:0 wygląda super, ale na papierze i… dopiero po zawodach. Bo przecież mentalnie, fizycznie, psychicznie i taktycznie trzeba do każdego z takich meczów się przygotować i je przeżyć. Szczególnie jeśli media na potęgę wmawiają, że to przedwczesny finał. No to na trzeci z takim szyldem nie starczyło sił i entuzjazmu. Tym bardziej że Hiszpanie zagrali najlepiej, od kiedy tylko grają. „Jeśli ktoś tylko pozwoli nam grać swoje, nie ma zespołu na świecie, który by był w stanie nas pokonać!”, nie taił radości Jose Emilio Amavisca, kiedyś reprezentant Hiszpanii i as Realu Madryt. I tak oto zmęczony zespół Niemiec, mimo wszystko najlepiej trzymający w RPA wysoki poziom, wskutek porażki 0:1 nie awansował do prawdziwego finału. Na mecz o brązowy medal jeszcze raz się sprężył i wygrał z Urugwajem, dla którego nawet czwarte miejsce było świetne. Bo najlepsze spośród Latynosów. Przywiędłe tulipany Drugą ścieżką, wymagającą pokonania Brazylii, do finału przebiła się Holandia. Po drodze rzadko grała ładnie. Liczyłem, że ten jeden naprawdę dobry występ rezerwuje właśnie na mecz z Hiszpanią o złoto. Nic z tego, niestety! Trener Bert van Marwijk nawet w tak podniosłym momencie, a może tym bardziej dlatego, nie zboczył z pragmatycznego kursu. Zdając sobie sprawę, że przyjąć z Hiszpanami otwartą grę to gorzej, niż kopać się z koniem, postawił na szerzenie boiskowego bałaganu. My niczego nie tworzymy, ale i im nie za bardzo dajemy. A ponieważ łatwiej z finezji zniżyć się do bałaganu niż odwrotnie, 11 lipca oglądaliśmy jeden z najgorszych meczów World Cup 2010 i zarazem jeden z najgorszych finałów mistrzostw świata. Hiszpanie oddawali pięknym za nadobne i sędzia Howard Webb machał żółtą kartką z intensywnością godną rytmu pracy semafora w Koluszkach podczas szczytu przewozowego. Niemniej jednak angielski rozjemca wzbraniał się przed wyjęciem kartonika czerwonego, choć gdyby 90. minutę Holendrzy osiągnęli bez dwóch asów, a Hiszpanie bez jednego – trudno by mu było zarzucić jakieś błędy. Dopiero jednak w dogrywce do szatni został odesłany Holender John Heitinga, a niebawem Hiszpan Andres Iniesta strzelił gola na wagę tytułu mistrza świata. I całe szczęście! Bo rozstrzygnięcie kwestii globalnego prymatu dopiero w rzutach karnych, na dodatek po bezbramkowych 120 minutach, to byłby koszmar. Wystarczy, że zaistniał w roku 1994. A gdyby jeszcze te karne wygrali Holendrzy? Przez cztery lata, do następnego mundialu, futbolowi esteci czuliby niesmak. Bo te tulipany były naprawdę… nieco przywiędłe. Hiszpanie mimo wszystko „trochę” w tej RPA grali, momentami nawet ładnie, choć Niemcy w ogólnym przekroju – znacznie lepiej i bardziej widowiskowo. Ale na pewno nie chcemy oglądać takiej Holandii, jaka teraz doczekała się wicemistrzostwa świata. To był już trzeci występ Mechanicznej Pomarańczy w finale i trzeci przegrany, ale trzy srebrne medale też robią wrażenie. Szczególnie jeśli dodać mistrzostwo Europy z 1988 r. I właśnie tę drużynę z 1988 r. oraz drugie w latach 1974 i 1978 drużyny świata porównałem przed meczem o złoto w RPA z Holandią 2010. Wyszło mi, że jest w tym gronie najsłabsza, ale… w komentarzu dla portalu Futbolnet.pl zastrzegłem: „Może najsłabsza, może nie. Istotne, że w tej chwili ta, która może osiągnąć najwięcej”. Nie dała rady, potwierdziła swą niską lokatę w tym holenderskim szyku. Choć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 29/2010

Kategorie: Sport