Biało-czerwoni na huśtawce

Biało-czerwoni na huśtawce

Nawet wygrana w czterech meczach nie gwarantuje piłkarzom wyjazdu na mundial do RPA Polska wygrała z San Marino 10:0 i piłkarski naród, umiejętnie podkręcany przez niektóre media, oszalał z radości. Splendoru dodało najwyższe w historii biało-czerwonych zwycięstwo, dodał też Rafał Boguski jako strzelec najszybszego gola. Leo Beenhakker znowu wielbiony, prezes Grzegorz Lato – zadowolony. Na fali euforii mało kto zauważył, że 1 kwietnia w Kielcach było tak, jak gdyby druga liga grała z szóstą i każda w swej normalnej dyspozycji. Czyli szósta nie po balandze i nieprzespanej nocy, a druga nie na jakimś dopingu. Dopiero nazajutrz, 2 kwietnia, kibice zaczęli uniezależniać się od tej zgiełkliwej burzy medialnej, godnej najlepszych lat propagandy sukcesu. Uniesienie po kieleckim triumfie mijało, stare problemy zostały. Rzut oka na tabelę grupy trzeciej europejskich kwalifikacji do mistrzostw świata wystarczy, by przekonać się, że sytuacja biało-czerwonych między 28 marca a 1 kwietnia wydatnie się pogorszyła. To konsekwencja przegrania – po raz pierwszy w XXI w. – dwóch eliminacyjnych meczów z rzędu. O jesiennej wpadce na Słowacji pisałem na tych łamach już kilkakrotnie, radość po 10:0 z San Marino nie może przesłonić tego, co się działo i co się stało cztery dni wcześniej w Belfaście. Winą obarczono Boruca Przed meczem w Irlandii Północnej pisałem, że zagrożeniem dla kadry mogą się okazać dwaj panowie B. – trener Leo Beenhakker oraz bramkarz Artur Boruc. I, niestety, sprawdziło się. Trener źle przygotował drużynę, niezbyt fortunnie zestawił pierwszą jedenastkę. Nie po raz pierwszy dowiódł, że potrafi na zgrupowaniu przeciążyć zawodników. Przecież po ostatniej przed tymi meczami reprezentacji kolejce ligowej podkreślał, że wreszcie kadrowicze są w niezłej formie, dlatego nie krył optymizmu. Tymczasem na boisko stadionu Windsor Park w Belfaście wyszła drużyna przestraszona, człapiąca, pozbawiona koncepcji i liderów. Wprawdzie Beenhakker już parę tygodni przed tym meczem zapowiadał, że w związku z fatalnym stanem murawy na Windsor, niezbędna wydaje się poważna zmiana taktyki – mniej grania piłką po ziemi, więcej w powietrzu – ów plan niestety został jednak w szatni. Przez to z naszej strony dominował chaos. Winą za porażkę 2:3 obarczono przede wszystkim Boruca. Faktycznie, dał popis bramkarskiej nieudolności. Przy stracie pierwszego gola na pewno, a przy trzecim… Hardy twardziel czy śmieszny pajac? Broniący Boruca, a i Beenhakkera zauważyli, że kompletnie rozczarowali również inni zawodnicy. No ale jeśli presji nie wytrzymał ten najmocniejszy, najbardziej charyzmatyczny, najlepszy?! Jeśli największy twardziel pękł, inni też chyba musieli. Sam jednak sobie tę poprzeczkę tak wysoko ustawił. Jako gwiazdor Celticu Glasgow wojował przecież nieustannie, także na tle religijnym, z fanami Glasgow Rangers. A to przecież ten sam odłam brytyjskiej społeczności, który zdominował trybuny Windsor Parku. Nosił wilk razy kilka… Na kilkadziesiąt godzin nasz kraj został zdominowany przez temat „Boruc a sprawa polska”. Z jednej strony: „Artur, trzymaj się”, „Artur, jesteśmy z tobą”, z drugiej – nienawiść, złość, szyderstwa, kpiny. Wróg publiczny numer 1. Żartownisie z kręgów zbliżonych do angielskiego klubu Newcastle United zachęcali polskiego bramkarza, by zagrał u nich, bo boisko mają równe jak stół. Szkocka i holenderska prasa sygnalizowała, że Beenhakker jest dodatkowo wściekły na Boruca, ponieważ ten, zapraszając swoją kochankę do hotelu, złamał zasady zgrupowania we Wronkach. Przywoływano psychologów, padały zatem słowa w stylu: „Potrzebny mu teraz spokój”, „Musi się odbudować”. Ale przy naprawdę ogromnym stężeniu megalomaństwa nie musi to być łatwe. Do dyskusji nad Borucem swoje wtrącił Grzegorz Szamotulski. Tak samo niepokorny bramkarz, również mający za sobą grę w Legii, reprezentacji i lidze szkockiej, obecnie w niej po raz drugi. W Legii bynajmniej nie rozpieszczał młodszego konkurenta, toteż nie miał potem szans zaistnieć przy nim w Celticu, gdyż przez lata hierarchia się odwróciła. I oto „Szamo” z niewątpliwą wyższością tłumaczył zdezorientowanej publice, że ten cały Boruc niczego złego w Belfaście nie nawywijał. Skądże, trzeba się nie znać, by niedawną dumę narodu winić za cokolwiek. Przejaw bramkarskiej solidarności ze strony Szamotulskiego czy raczej: „Wiedz draniu, że teraz znowu ja tu rządzę”? Jedni po Belfaście

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2009, 2009

Kategorie: Sport