Młodzi Irańczycy wierzą, że nowy prezydent będzie prowadził sensowną politykę zagraniczną, a kraj zacznie się rozwijać Kontrowersyjne rządy jastrzębia z Teheranu, Mahmuda Ahmadineżada, odchodzą w przeszłość – Iran ma nowego prezydenta. Ahmadineżad nie mógł startować, ponieważ prezydentem Iranu można być tylko dwukrotnie, a on sprawował tę funkcję od 2005 r. (kadencja trwa cztery lata). Warto pamiętać jednak o tym, że zgodnie z irańską konstytucją to nie prezydent sprawuje realną władzę. Ta znajduje się w rękach Najwyższego Przywódcy, którym jest konserwatywny ajatollah Ali Chamenei, piastujący najwyższy urząd w państwie od momentu śmierci wielkiego ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego. Budowniczy Islamskiej Republiki Iranu zadbał o to, żeby stanowisko Najwyższego Przywódcy, którego wybierają inni szyiccy duchowni, nie pochodziło z wyborów powszechnych. Prezydent natomiast przewodzi rządowi i na tym jego rola się kończy, choć jego osobowość może mieć znaczenie w kontekście polityki zagranicznej, która przez osiem ostatnich lat budziła wielkie emocje, sprowadzając na Iran sankcje ekonomiczne. Ich cenę płacą dziś Irańczycy, którzy (przynajmniej ci z większych miast) domagają się zmian, rozumiejąc, że bezpośrednią przyczyną sankcji jest agresywna polityka Teheranu. Taka jest też strategia Stanów Zjednoczonych, próbujących wymusić sankcjami zmiany na szczytach władzy, ale w taki sposób, aby zainicjowali je Irańczycy. Jeśli zależałoby to tylko od obywateli, być może właśnie dobiegałaby końca kadencja popularnego reformatora Mir-Hosejna Musawiego, inicjatora Ruchu Zielonych, którzy w 2009 r. organizowali protesty będące odpowiedzią na domniemane fałszerstwa wyborcze i zwycięstwo Ahmadineżada. Przypomnijmy, że kraj znalazł się wówczas na krawędzi rewolucji i jedynie zdecydowana reakcja sił bezpieczeństwa uniemożliwiła obalenie reżimu ajatollahów. Wybory przed wyborami Chętnych do fotela prezydenckiego było bardzo wielu, lecz o tym, kto stanął w szranki, zadecydowała Rada Strażników Konstytucji. Zadbała ona, aby szansy na zwycięstwo nie miało kilku popularnych polityków, dopuszczając do wyborów ośmiu kandydatów, reprezentujących różne środowiska i opcje programowe. Nie wiadomo, na ile wybory były uczciwe, ponieważ nie nadzorowali ich międzynarodowi obserwatorzy, ale wiele wskazuje na to, że obyło się bez fałszerstw. Frekwencja przekroczyła 70%, a Irańczycy nie protestują, co samo w sobie legitymizuje rezultat. Częściowo wynika to z faktu, że wstępnej selekcji dokonano przed wyborami, a częściowo stąd, że triumfator cieszy się realnym poparciem społecznym. Interesujące jest jednak to, komu nie było dane wystartować. Zanim ogłoszono listę kandydatów, najciekawiej rysowała się rywalizacja między trzema obozami. Pierwszy to otoczenie Najwyższego Przywódcy. Drugi – środowisko Ahmadineżada, któremu ostatnio nie było z Chameneim po drodze. W końcu trzecia grupa – reformatorzy, spośród których najpopularniejszy jest Mohammad Chatami. On jednak nie planował kandydowania, w przeciwieństwie do Alego Akbara Haszemiego Rafsandżaniego, którego reformatorzy poparli – podobnie zrobili przedstawiciele miejskiej klasy średniej. W ostateczności mocnego kandydata wystawił tylko blok Chameneiego, ani bowiem kandydat Ahmadineżada (Esfandiar Rahim Maszaei), ani Rafsandżani nie mogli startować. Kandydatem obozu szyickich konserwatystów został natomiast Said Dżalili z Frontu Stabilności Rewolucji Islamskiej. Nie spełnił on jednak nadziei Najwyższego Przywódcy, gdyż zajął dopiero trzecie miejsce. Za nim uplasował się Mohammed Bagher Ghalibaf – dotychczasowy burmistrz Teheranu, mający podobne poglądy na sprawy międzynarodowe jak odchodzący prezydent. Lepiej więc dla Iranu, że nie udało mu się wygrać. Kim jest prezydent elekt? Lider przedwyborczych sondaży Hasan Rouhani to doświadczony polityk, który, jak na irańskie realia przystało, jest także szyickim duchownym. Przez dwie dekady był deputowanym do irańskiego parlamentu. Zasiadał też w Najwyższej Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i był członkiem Zgromadzenia Ekspertów. Podczas kampanii wyborczej prezentował się jako polityk umiarkowany, domagający się poszanowania praw człowieka. Upomniał się również o losy więźniów politycznych, co zjednało mu prodemokratycznych wyborców. Dzięki takiej postawie uzyskał też poparcie reformatorów, w tym Chatamiego i Rafsandżaniego, a także innych zwolenników reform wewnętrznych oraz zmiany polityki wobec Zachodu. Fakt, że umiarkowanego krytyka polityki Ahmadineżada dopuszczono do wyborów – i pozwolono mu wygrać! – może świadczyć o tym, że duchowi przywódcy kraju dojrzeli do zmiany polityki międzynarodowej (choć niekoniecznie wewnętrznej). Komentatorka „Foreign Affairs”, Suzanne Maloney, określiła go mianem centrowego duchownego, którego zadaniem
Tagi:
Michał Lipa









