Z kopalni na swoje

Z kopalni na swoje

60% górników potrafiło za otrzymane odprawy stworzyć nowe miejsca pracy Grodziec – dzielnica Będzina – leży już gdzieś na granicy końca świata. W centrum ogrodzone drewnianym płotkiem podwórko i parasole, pod którymi siedzi kilku młodych mężczyzn. Nad dwoma schodkami prowadzącymi do ciemnej piwiarenki widnieje jeszcze zgaszony neon z reklamą browaru. Mężczyźni spotykają się tu przynajmniej raz w tygodniu, żeby spróbować znaleźć odpowiedź na pytanie: co robić? – Od dwóch lat próbujemy zrobić coś sensownego z odprawą górniczą – mówi Tomasz Mierzwa. Po 11 latach na dole chciał sam pokierować swoim życiem. Kupił samochód dostawczy, ale współpraca z dużą firmą kurierską okazała się niewypałem. Zamiast zarabiać pieniądze, zaczął popadać w długi. – Bez układów i znajomości po prostu się nie da – mówi. Razem z nim przy stoliku siada jeszcze właściciel niewielkiego straganu i „bezrobotny”, który dofinansował sklep swojej żony. Pracuje w nim, ale nie musi płacić podatków, dzięki temu jakoś dają sobie radę. – Gdyby można było wrócić… – zastanawiają się. Ale powrotu nie ma. Jednorazowa odprawa to także deklaracja, że nie będą pracowali w żadnej kopalni w Polsce. Z odprawami odeszli głównie ludzie dwudziestokilkuletni, dla których – jak mówią – świat nie kończył się na kopalni. Starsi starali się doczekać do urlopu górniczego, przyznawanego początkowo po 25 latach pracy na dole, potem po 20. Nie zawojowali świata Pierwsze odprawy dla wielu górników były jak zawrót głowy. Nie wiedzieli, co zrobić z pieniędzmi, na które normalnie musieli pracować ponad dwa lata. Początkowo dostawali je w kopalnianej kasie do ręki. – Do dziś pamiętam znajomego, który tego samego dnia, nie mówiąc nic żonie, wziął taksówkę i pojechał do Warszawy. Kupił sobie pistolet gazowy, kamizelkę kuloodporną, buty, kapelusz kowbojski i paradował w tym na kopalni. Stawiał ludziom drinki. Co teraz się z nim dzieje? Nie wiem – wspomina Juliusz Iwanowski (25 lat, za pieniądze z odprawy założył kawiarenkę internetową Coolnet w rodzinnym Sosnowcu). – Ludziom wydawało się, że z taką kasą zawojują świat. Zaczynali od kupna samochodu, nowych mebli, remontu mieszkania. Życie to skorygowało. Najczęściej już po roku tonęli w długach i musieli wszystko sprzedawać – opowiada Andrzej Ślipko, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego „Sierpień 80” w KWK „Wirek” w Rudzie Śląskiej. Z Wirka odeszło ponad 500 górników. Wielu z nadzieją na lepszą przyszłość. W 1999 r. Władysław Grabowski (nazwisko zmienione na prośbę rozmówcy) z Chorzowa, po 17 latach pracy jako ślusarz w kopalni Wirek, założył z kolegą, też byłym górnikiem, firmę remontową. Na początku szło nieźle. – Po czterech miesiącach zaczęły się kłopoty. Z dnia na dzień zaczęliśmy mieć o połowę mniej zleceń, a podatki płacić trzeba – mówi. Firma rozpadła się. Jej założyciel opla kadeta zamienił na kilkuletniego malucha. Żona nie pracuje, więc czteroosobowej rodzinie grozi eksmisja. Żałuje odejścia, bo do urlopu górniczego brakowało mi trzech lat. Jednak po wzięciu odprawy nie ma powrotu na kopalnię. – Może coś zrobiłem nie tak, ale nikt nam nie pomagał. Przy zakładaniu firmy wszystkiego musieliśmy uczyć się sami – żali się. Związkowcy z KWK „Wujek” odradzali branie odpraw. – Odprawy to głupota. Na szczęście przekonaliśmy o tym wielu ludzi – mówi jeden ze związkowców. – Za pieniądze, które poszły na odprawy, można było stworzyć wiele miejsc pracy – dodaje związkowiec z ZZ Górników w katowickiej kopalni Kleofas. Szturm na Alaskę Wraz z wchodzeniem Górniczego Pakietu Socjalnego (odprawy jednorazowe, urlopy górnicze i zasiłki socjalne dla zwalnianych pracowników kopalń) powstała Górnicza Agencja Pracy, która korzystając z pomocy rządu i Unii Europejskiej, miała zajmować się doradztwem zawodowym i przekwalifikowaniem byłych górników. Sami zainteresowani mają jednak niezbyt dobrą opinię na temat agencji. Mateusz Wyśnik, 25-letni były pracownik kopalni Katowice, po wzięciu odprawy szukał pomocy w agencji: – Nikt nie potrafił mi powiedzieć, jak zabrać się do założenia przedsiębiorstwa. Zaproponowano mi kurs kierowcy wózka widłowego – opowiada. Wyśnik pochodzi z rodziny z tradycjami górniczymi. Kochał pracę na dole, ale miał na koncie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 29/2002

Kategorie: Kraj