Kotan czuwa nad nami

Kotan czuwa nad nami

W opuszczonym klasztorze w Strzegocinie powstanie ośrodek Monaru. Wystawimy Markowi pomnik – mówią bezdomni Stare klasztorne mury, goła cegła. Nie ma okien, drzwi ani podłóg. Wody, prądu i ogrzewania też nie ma. Ale tylko na razie. W planach jest ośrodek doraźnej pomocy, hospicjum i dom dla maltretowanych matek. Schronienie dla 400 osób, którym trzeba pomóc. Natychmiast. – Zamiast pytać, czego brakuje, lepiej powiedzieć, co jest. Tak będzie szybciej – mówi Tadeusz Górowski ze stowarzyszenia Monar. I wylicza: – Są chęci, zapał i mury z 1800 r. A na razie tylko świeżego powietrza mamy pod dostatkiem. Rzeczywiście, wiatr wdziera się dosłownie wszędzie. Trudno wytrzymać w kurtce i grubym swetrze, dlatego tak dziwi kilka prowizorycznych łóżek ustawionych w jednym z pomieszczeń. – My tu śpimy, na Marywilską już nie wracamy. Pracujemy od świtu do zmierzchu, póki jest jasno – wyjaśniają pierwsi mieszkańcy zabytkowego klasztoru. Cały ich dobytek stanowi kilka podniszczonych koców. – A przed snem na rozgrzewkę wapno do wypicia i dużo witaminy C. Trzeba dbać o tych ludzi, bo kto inny pracowałby w takich warunkach – wzdycha Tadeusz Górowski. Wszyscy, którzy tu są, to bezdomni. Z różnym stażem i historią. Do tej pory mieszkali w noclegowniach. Czy im się uda? – Nam miałoby się coś nie udać? Jak bezdomny weźmie się do roboty, nie ma mocnych, musi się udać. To będzie pomnik Marka – robotnicy nadrabiają miną. Ale jest o co się martwić. Bo rachunek jest prosty. Ponad sto klasztornych pomieszczeń to 100 drzwi, 200 okien, 200 kaloryferów i jeszcze porządny piec, żeby wszystko ogrzać. – Potrzebujemy pomocy, inaczej będzie nam trudno przetrwać zimę. Przyda się wszystko. Głównie piasek, wapno, cement. I drewno na krokwie, bo chcielibyśmy przed zimą wyremontować dach – tłumaczą bezdomni. Są optymistami. Przynajmniej do czasu, gdy zrobi się naprawdę zimno. Południowe Włochy A zaczęło się całkiem zwyczajnie. W okolicach Strzegocina jest kilka obiektów, które stoją i niszczeją. – Pomyślałem, że może ktoś by się nimi zajął, tak od serca. Poza tym chociaż to gmina wiejska, problem narkomanii i bezdomności nikogo nie omija. I dlatego zaprosiliśmy do nas Marka Kotańskiego – opowiada wójt gminy Świercze, Adam Miziak. Kotan przyjechał i poprowadził zajęcia z młodzieżą. Tak w swoim stylu: nauczyciele i rodzice za drzwi. Z młodymi trzeba rozmawiać szczerze, ich językiem. Czasami przekląć. Później wszystko poszło szybko. – Zdecydowałem, że sprzedaję klasztor Markowi. A raczej przekazuję, bo o pieniądzach nie było mowy. Choć miałem sporo wątpliwości, czy będzie chciał się zająć taką ruiną. Budynek z 1800 r., zabytkowy, ale w opłakanym stanie – wspomina Adam Miziak. – Tymczasem Marek mnie zaskoczył. „Nie ma sprawy, kupuję”, zażartował. „Zupełnie jak południowe Włochy, cudownie”. Tak było w maju. Potem jednak trzeba było zająć się przełamywaniem lodów. Miejscowym z początku trudno było zaakceptować to, że za sąsiadów będą mieli narkomanów. Ale z czasem ludzie zmądrzeli. Ośrodek doraźnej pomocy, hospicjum i dom dla maltretowanych matek – w gminie brakowało takich obiektów. Co nie oznacza, że nie ma problemu. – U nas ludzie raczej cienko przędą. Są więc potencjalnymi klientami monarowskich ośrodków – mówi wójt. I zaznacza, że nie żartuje. Potem trzeba było przekonać wojewodę i konserwatora zabytków. – Konserwator wysmarował do nas pismo złożone z samych paragrafów. Czego nam nie wolno, co mamy uwzględnić w planach remontowych. Zupełnie, jakby było nas na to wszystko stać – mówią bezdomni. – Gdy Marek pierwszy raz zobaczył nasz klasztor, powiedział do mnie: „Szykuj sobie norę, zostajesz tutaj”. Nie powiem, żebym od razu był zachwycony tym pomysłem. Z pustego i Salomon nie naleje. I tak się czułem – Tadeusz Górowski przywołuje początki. – A potem Marek umarł. Przeraziłem się, że nie dam rady. Długo tu nie przyjeżdżałem. W końcu wziąłem się w garść. Skoro obiecałem Markowi nad jego grobem, że odremontuję klasztor, to tak zrobię. To będzie pomnik Kotańskiego. Potrzebna pomoc, jakakolwiek Z klasztornego dziedzińca trzeba było wykarczować prawdziwy las. Drzewa wchodziły już do pomieszczeń. Teraz zbijane są tynki. Potem zainstaluje się ogrzewanie. Piec będzie na węgiel i koks – na lepszy nikogo tu nie stać.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 40/2002

Kategorie: Kraj