Kraksa Partii Pracy

Kraksa Partii Pracy

Zamiast tradycyjnego przymierza ze związkiem zawodowym Histadrut dobre kontakty z bankierami i milionerami Korespondencja z Tel Awiwu Izraelscy specjaliści od sondaży próbują dociec, na ile mandatów w przyszłym, 120-fotelowym XVI Knesecie może liczyć Partia Pracy, ośmieszona w równej mierze uczestnictwem w koalicyjnym rządzie premiera Szarona, co rejteradą w najmniej stosownym momencie, zapewniającą wzmocnienie szeregów prawicowego Likudu. 17-18 mandatów pozyskanych w najbliższych wyborach powszechnych pozbawiłoby Partię Pracy resztek nadziei na granie przynajmniej drugich skrzypiec w przyszłym rządzie koalicyjnym Izraela. Izraelscy komentatorzy polityczni oceniają, że z końcem stycznia 2003 r., kiedy premierem pozostanie Ariel Szaron, kochający upokarzać centrolewicowców, Partia Pracy może co najwyżej liczyć na funkcję języczka u wagi i poślednie posady, na podobieństwo małych partii. Jeszcze gorzej wyglądałaby przyszłość Partii Pracy gdyby premierem Izraela został Benjamin Netanjahu, który swoją kampanię wyborczą opierał na zwalczaniu izraelskiej lewicy, tudzież jej osiągnięć politycznych i społecznych, ale na szczęście Partii Pracy członkowie Likudu opowiedzieli się za Szaronem. Pośpieszne rachunki Tak czy owak w przededniu przyśpieszonych wyborów, spowodowanych upadkiem rządu Ariela Szarona, Partia Pracy znajduje się w żałosnej pozycji kucznej, przygotowana do kolejnej bolesnej porażki na rzecz prawicowego Likudu. Nigdy jeszcze partii Ben Guriona, Goldy Meir i Icchaka Rabina, partii zwykłej obsadzać najwyższe stanowiska państwowe i wyznaczającej przez długie lata ambicje ideowe żydowskiego państwa nie nękały równie poważne wewnętrzne wojny, grożące rozłamem mizernego stanu posiadania. Stąd łatwość, z jaką Partia Pracy podliczyła głosy, które wyniosły Amrama Mitznę na fotel przewodniczącego i zarazem kandydata partii na stanowisko premiera. Pośpieszne dokonanie rachunków zakończone wieczorem zaraz po ostatnich wyborach partyjnych świadczy o mizernym stanie sił elektoralnych. W społeczeństwie izraelskim liczącym aktualnie ok. 6 mln dusz ponad 350 tys. izraelskich Żydów znajduje się na listach prawicowego Likudu. Przynależnością do Partii Pracy legitymuje się nie więcej niż 110 tys. Izraelczyków i izraelskich Arabów. Do partyjnych urn wyborczych pofatygowała się mniej niż połowa zdegustowanych członków partii, pragnących poprzez oddanie głosów na generała rezerwy i burmistrza Hajfy, Mitznę, pokarać byłego ministra obrony, Benjamina Ben Eliezera. Odsunięty Ben Eliezer zapłacił cenę za swoją usłużność wobec premiera Szarona i Likudu. W opinii resztek izraelskiej lewicy, przystąpienie Ben Eliezera do rządu koalicyjnego było aktem ślepoty politycznej, osłabiającym siły opozycji w Knesecie, kolaboracja Ben Eliezera z Szaronem zdewaluowała Partię Pracy, a opuszczenie przezeń rządu Szarona znakomicie wzmocniło izraelską prawicę, stawiając zarazem Partię Pracy w obliczu wysoce niewygodnych wyborów powszechnych. Najlepszym probierzem upadku ideowego Partii Pracy była 20-miesięczna krucjata ministra spraw zagranicznych, Szimona Peresa, po stolicach państw Europy i świata, łącznie z Warszawą, gdzie laureat pokojowej Nagrody Nobla, były przywódca Partii Pracy i dwukrotny premier Izraela służył Szaronowi jako specjalista d spraw public relations. Mitznie, bezbarwnemu burmistrzowi Hajfy, którego jedynym atutem jest podobieństwo fizyczne do twórcy syjonizmu, Teodora Herzla (broda, okulary, spojrzenie w dal), trafiło się fuksem (bez stażu partyjnego i doświadczenia) osiągnięcie pierwszoplanowej pozycji w Partii Pracy wraz z teoretyczną możliwością ubiegania się o stanowisko premiera. Partii Pracy brakowało bowiem solidnych, nieskompromitowanych kandydatów, a dalsze pozostanie Ben Eliezera na fotelu przewodniczącego spowodowałoby gremialną rejteradę z jaczejek partyjnych. I bez tego panuje przekonanie, że znaczna część członków Partii Pracy pozostała w jej szeregach jedynie siłą inercji i po chwilowym skonsolidowaniu szeregów partyjnych po tragicznej śmierci Icchaka Rabina. Zdaniem izraelskiego politologa, Daniego Gutmana, świetność Partii Pracy dobiegła końca w wyniku porzuceniu tradycyjnych haseł lewicy. Pozostał jedynie cokół Po niegdysiejszym wszechmocnym kolosie pozostał jedynie cokół nadgryziony zębem czasu i logo wprowadzające w błąd. Pod szyldem Partii Pracy występuje aktualnie socjaldemokratyczne ugrupowanie, którego jedynym wytyczonym celem jest sprawowanie władzy, uczestniczenie w podziale kapitału i możliwość nadzorowania mediów. Pod przywództwem Ehuda Baraka i Ben Eliezera Partia Pracy oderwała się demonstracyjnie od tradycyjnego przymierza z związkiem zawodowym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 49/2002

Kategorie: Świat
Tagi: Edward Etler