Młody fotograf, ale już bądź co bądź funkcjonariusz czwartej władzy, siedział sobie spokojnie w restauracyjnym ogródku i spokojnie sączył coca-colę przez słomkę. Raptem napadli na niego były minister i były wiceminister, obaj z SLD. Jakże to mogło nie oburzyć wszystkich mediów w Polsce, pisanych i gadanych? Oburzyło także liderów partyjnych, Leszek Miller nazwał to „ponurą aferą”. Partyjny sąd pierwszej instancji wykluczył brutalnych napastników z szeregów SLD. Nie można jednak wykluczyć, że sąd drugiej instancji da wiarę innej wersji wydarzeń: to Mariusz Łapiński i Aleksander Nauman siedzieli spokojnie w restauracyjnym ogródku, a funkcjonariusz czwartej władzy fotografował ich w potwierdzonym zamiarze zaszkodzenia im. Może druga instancja, która będzie miała więcej czasu do namysłu, zastanowi się nad tym, czy młodzi ludzie nie powinni biec z pomocą starszym, gdy ci są ewidentnie obiektem działań mających im zaszkodzić. Jest naturalne, że fotoreporterzy pojawiają się, gdzie mogą coś sfotografować dla zarobku, i cudze prawo do prywatności ich nie interesuje. Ale równie naturalne jest przepędzanie wścibskich fotografów przez ofiary ich chciwości czy złośliwości. Kiedyś jeden z czołowych polityków francuskich energicznym ciosem powalił nachalnego reportera w holu hotelowym w Atenach i nikt tego nie nazwał aferą ani ponurą, ani żadną. Osoby publiczne (nie jest się chyba osobą publiczną całą dobę) ponoszą koszty swojej roli, dlaczego reporterzy mają być chronieni przed jakimikolwiek kosztami swego zawodu? O „ponurą aferę” ocieramy się tu rzeczywiście, ale polega ona na czym innym, niż mówił premier. Liderzy SLD zbyt skwapliwie stosują się do zaleceń mediów i nie tylko w tym przypadku, ale w wielu innych także. Wygląda na to, że nie myślą oni swoimi rozumami, że całkowicie ulegają telewizji, że są posłusznymi wykonawcami wyroków gazetowych (gazeta pisze, kogo zatopić, i premier zatapia). Akt takiej uległości był pierwszą decyzją premiera tego rządu. Zdymisjonował prokuratora Kaucza tylko z tej przyczyny, że nie potrafił przetrzymać ataku gazetowego. Myślał może, że na jednym przypadku nieuzasadnionej ustępliwości się skończy, a tymczasem przeszło to w regułę. Najważniejsza obietnica wyborcza SLD nie została dotrzymana: nie mamy silnego premiera. Zresztą kwestia, czy jest on silny, czy słaby, schodzi na drugi plan wobec niejasności, w stosunku do kogo jest lojalny, bo wobec wyborców chyba nie. Wielu sądzi, że Sojuszowi Lewicy Demokratycznej potrzebny jest ferment wewnętrzny, z którego wyłoniłaby się jakaś wizja polityczna. Na razie zamiast fermentu ideowego widzimy trywialną samokrytykę, podyktowaną przez przeciwników. Rzekomo największym niebezpieczeństwem jest przeistoczenie się w partię władzy, jak gdyby partia polityczna mogła nie być partią władzy. Oddajcie władzę, jeśli nie chcecie być partią władzy. Inny feler dostrzegam w SLD: po spacyfikowaniu Leszka Millera przez gazety nie widać już nikogo, kto zakrawałby na człowieka władzy. Krytyka SLD za „komunistyczną” przeszłość nie zaszkodziła partii w oczach wyborców, częściowo może okazała się dla niej korzystna, bo wykreowała Sojusz na partię opozycyjną wobec panującego systemu oligarchicznego. Postawa antykomunistyczna okazała się poza tym niewygodna dla wielu przeciwników SLD, ponieważ wzięła się z buntu dzieci przeciw rodzicom – komunistom, a jak długo można być dzieckiem? Toteż zamiast zarzucać SLD postkomunizm, inteligentniejsi przeciwnicy zmienili repertuar i starają się na razie z powodzeniem niszczyć go systematycznie za „korupcję”. Ma to być ten osinowy kołek na postpeerelowską lewicę. Pod pewnym względem sytuacja w Sojuszu przypomina końcowy okres PZPR-u, gdy wszyscy działacze, zwłaszcza u góry, się nie lubili i nie szanowali (dowody mamy w drukowanych pamiętnikach), nie wiedzieli, co mają robić, i oceniali siebie kryteriami przeciwników. * Preambuła do projektu konstytucji europejskiej daje okazję klasie politycznej do zastanowienia się nad ideowymi założeniami realizowanej jedności europejskiej. Wydaje mi się jednak, że nasi politycy, zarówno lewicowi, jak prawicowi nie są do tego przygotowani. Zdziwienie zabarwione zgorszeniem wywołało odwołanie się w preambule do dziedzictwa greckiego i rzymskiego oraz do oświecenia i wtopienie chrześcijaństwa, niewymienionego z nazwy, w ogólne pojęcie dziedzictwa religijnego. Jak to – wołają polscy politycy prawicowi, liberalni i lewicowi – antyczna kultura grecka i rzymska, którą znamy tylko ze szkoły, miałaby więcej znaczyć niż chrześcijaństwo, które nas otacza ze wszystkich stron? Na to pytanie
Tagi:
Bronisław Łagowski









