Krótkie historie o zarabianiu
Matki emigrantki postawiły wszystko na jedną kartę Spokojny sen Haliny Halina z południowej Polski. Dojrzała kobieta, po pięćdziesiątce, odchowane, częściowo samodzielne dzieci, maleńkie mieszkanie, niepracujący mąż, upadła firma, długi. Ogródek za miastem zapewnia podstawowe produkty żywnościowe, rodzina na wsi te poważniejsze zapasy od czasu do czasu. Halina już nie miała pomysłu, jak wyjść z dołka. Któraś znajoma zapytała, czy nie pojechałaby „do opieki”. – Dokąd? – Do Włoch. – O Matko Boska! I tu wiara się przydała, Halina wzięła różaniec, pomodliła się. Niech się dzieje wola nieba. Bała się okropnie. Mąż odprowadził ją na autobus w nieznane, kierunek: gdzieś pod Padwę. Bez języka, ze słownikiem i pożyczonymi euro. Na dworcu wysiadła ze swoją bidną torbiną, szczupła, paląca ostatnie papierosy i czekająca „na odbiór”. Otaksowana z góry na dół przez Włoszkę poczuła się jeszcze marniejsza i chudsza. Wieś, zapuszczony ogród, starsza pani z demencją wychodząca co chwila z małego domku do ogródka. Halina źle sypia, boi się, czy sobie poradzi. Nie pali, bo tak postanowiła. Gotuje po polsku, po włosku nie umie, ale „babci” smakuje rosół, zupa warzywna. Halina piecze chleb, uczy się podstawowych zwrotów. Córki na zmianę zaglądają, pilnują, babcia zadbana, uśmiechnięta, lubi Halinę, nie odstępuje jej – poza wycieczkami do ogródka. Halina jest z wykształcenia ogrodnikiem. Z tęsknoty, dla zabicia czasu, a i babci będzie milej, bierze się do porządkowania ogródka. Jest wiosna. Po trzech miesiącach wyjeżdża, przyjeżdża jej zmienniczka. Mijają kolejne trzy miesiące. Halina wraca i pojawiają się efekty jej pracy. Miejscowi chodzą i podziwiają ożywiony ogród, nową ławeczkę dla babci. Halina czuje się ciut pewniej, już coś niecoś rozumie po włosku, rodzina ją lubi. Ma swoich parę groszy, choć większość idzie i będzie szła na długi. Modli się, to jej pomaga. Babcia na wsi zmarła po trzech latach, rodzina z sympatii zabrała Halinę na krótkie wakacje i obiecała, że poleci ją znajomym. Halina uczy się pilnie włoskiego, na samoprzylepnych kartkach pozawieszane słowa, zwroty. Włosi? Jej akurat nikt nie naubliżał, nie zrobił z niej niewolnicy. Miała szczęście. Nie było obok Polaków, nie było romansów, aferek, plotek. Pieniądze wysyłała do domu. Mąż też jest w porządku, bo ani nie pije, ani nie trwoni pieniędzy, nie zdradza żony, nie wykorzystuje sytuacji. Mieszkanie wyremontowane, bo dzieci dzięki pomocy Haliny i pracy ojca poszły na swoje. Dostała zaproszenie do pracy w rodzinie prawników w Padwie. Zamożny dom, rodzina z prawniczymi tradycjami i szacunkiem dla prawa. Ma umowę o pracę, ubezpieczenie, płatne urlopy. Gotuje, sprząta, ma wolne soboty, pracuje do godz. 18. Zamierza tak pracować do emerytury. Zadbała w końcu o siebie: zrobiła sobie zęby, przybrała na wadze, wreszcie nie kupuje ciuchów w second handach. Czuje się bezpiecznie, pewnie dlatego sypia dobrze. Przestawiła się na taki tryb życia, chociaż tęskni za wnukami, które w międzyczasie przyszły na świat. – Nigdy wcześniej nie byłam za granicą. Ciężko pracowaliśmy całe życie. Nie mam wyrzutów sumienia, jeśli chodzi o dzieci, bo były już niemal dorosłe. Małżeństwo mi się nie rozpadło, przeciwnie, cieszymy się na czas spędzany razem. Jestem spokojna. I zdrowsza. Jeszcze cztery lata i idę na emeryturę – uśmiecha się. Renia i Lilka – wino przez płot Renata z dużego miasta na zachodzie Polski, samotna matka, ok. 40 lat. Pogodna, pracowita, atrakcyjna. W Polsce został dziewięcioletni syn, młodszy zazdrosny partner i stare mieszkanie z piecami. Renata nie zna słówka po niemiecku, ale jest w niej tyle serdeczności, że 90-letnia Niemka na wózku ją akceptuje. Podobnie jej syn, ksiądz, który pali papierosy i przy winku można z nim o wszystkim pogadać; pomagał polskim uciekinierom w latach 80. Oni za to gotowali mu bigos, którym pachniało w całym kościele. To wszystko tłumaczy Reni koleżanka „zza płotu”, też Polka, która zna niemiecki i angielski i wprowadza ją w arkana pracy i układów. W małej miejscowości w okolicach Darmstadt w co drugim domu można było znaleźć polskiego opiekuna czy opiekunkę, niektórzy szczerze się wspierali, ale większość plotkowała i zazdrościła sobie. Pochodzili z Opolszczyzny i Górnego Śląska. Spotykali się zwykle pod kościołem w niedziele. Tylko jedna Lila









