Bitwa pod Lenino była sygnałem, że ze Wschodu idzie Wojsko Polskie, by wyzwolić ojczyznę spod niemieckiej okupacji Spoza gór i rzek Wyszliśmy na brzeg. Czy stąd niedaleko już Do grających wierzb, malowanych zbóż? Wczoraj łach, mundur dziś! Ściśnij pas, pora iść! Ruszaj, Pierwszy Korpus nasz, Spoza gór i rzek – na Zachód marsz! Słowa „Marszu Pierwszego Korpusu”, napisane przez Adama Ważyka do melodii ppor. Aleksandra Barchacza, jakże znamiennie oddają niełatwe losy Polaków, którzy 75 lat temu utworzyli „dywizję żołnierzy tułaczy”. W Sielcach nad Oką późną wiosną 1943 r. rozpoczęło się formowanie 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Po czterech miesiącach, 1 września, dywizję skierowano na front. Chrzest bojowy przeszła, staczając w okolicach Orszy, w bagnistej dolinie rzeczki Mierei, 12-13 października 1943 r. bitwę pod Lenino. Na jej pamiątkę w PRL datę 12 października świętowano jako Dzień Wojska Polskiego. Dziś, w dobie pisania historii na nowo przez prawicowych historyków i publicystów, bitwę pod Lenino świadomie się zakłamuje, oczernia bohaterskie postawy podwładnych gen. Zygmunta Berlinga, a samych żołnierzy jako „niesłusznych” skazuje na zapomnienie. Warto więc przypomnieć, jak było naprawdę. 1. Dywizja im. Tadeusza Kościuszki weszła w skład 33. Armii gen. Wasilija Gordowa. Wraz z dwiema radzieckimi dywizjami strzelców (42. i 290.) Polacy mieli sforsować Miereję i przełamać niemiecką obronę wokół wsi Połzuchy. Atakować mieli centralnie. Na skrzydłach miały nacierać słabe, liczące po ok. 4000 bagnetów, dywizje radzieckie, których celem było zająć wsie Lenino i Sukino. Wsparcie artyleryjskie polskiej dywizji zapewniały 67. Brygada Artylerii Haubic oraz pułki artylerii lekkiej radzieckich 144. i 164. Dywizji Piechoty oraz 538. Pułk Moździerzy. W tak powstały wyłom miały wejść i rozwinąć natarcie główne siły armii, docierając do linii Dniepru. Niestety, po drugiej stronie linii frontu wojska hitlerowskie były równie silne, do tego uprzedzone o planowanym ataku. 12 października o godz. 5.55 polska artyleria otworzyła ogień i 1. batalion 1. pułku dokonał tzw. rozpoznania walką. Straty batalionu sięgały 50%. Przeciwnik na okolicznych wzgórzach rozbudował silną pozycję obronną, opierając się na fortyfikacjach polowych. Polscy żołnierze zalegli na przedpolu i okopując się, prowadzili nierówną walkę z Niemcami. Ok. godz. 9.20 rozpoczęło się właściwe przygotowanie artyleryjskie. Nawała ogniowa, z użyciem m.in. wyrzutni rakietowych, tzw. katiusz, trwała jednak tylko 40 minut zamiast przewidywanej półtorej godziny. Zakładano, że po poderwaniu żołnierzy do ataku, „wał ogniowy” artylerii przesunie się o 300 m i będzie dezorganizować potencjalne rezerwy hitlerowców. Braki w wyszkoleniu i źle zorganizowana łączność spowodowały, że Polacy ruszyli do natarcia z półgodzinną przerwą. Gen. Berling wspominał: „Znajdowałem się wówczas na punkcie obserwacyjnym na podstawie wyjściowej między 1. a 2. pułkiem piechoty i z mocno bijącym sercem i ściśniętym gardłem czekałem na sygnał do rozpoczęcia natarcia. Kiedy rakiety poszły w górę i oba pułki pierwszego rzutu podniosły się i ruszyły, (…) nie mogłem się opanować i poszedłem z pierwszymi falami natarcia do Mierei, by choć im pokazać, że jestem z nimi. Żołnierze szli wyprostowani do ataku, jak na defiladę. (…) Wrażenie było tak ogromne, że obserwatorzy radzieckiej artylerii, która wspierała natarcie kościuszkowców, powyskakiwali w tym ogniu przed okopy, na przedpiersia, rzucając do góry czapki i krzycząc w jakiejś szaleńczej euforii: Niech żyją Polacy!”. Pójście Polaków do ataku w postawie wyprostowanej jest wprawdzie przejawem szaleńczej odwagi i robi wrażenie, ale zarazem dowodzi braku odpowiedniego wyszkolenia. Nieostrzelani żołnierze, pełni uzasadnionej nienawiści do wroga, nie padali na ziemię, gdy szedł ostrzał, nie kryli się za przeszkodami terenowymi, więc ginęli dziesiątkami. Dziś zarzuca się kościuszkowcom tę niepotrzebną postawę. Warto więc przypomnieć, że podobnie zachowywali się żołnierze gen. Tadeusza Kutrzeby podczas bitwy nad Bzurą. Idące do kontrataku polskie oddziały Armii „Poznań”, pełne poczucia wyższości nad Niemcami, przepojone chęcią odwetu po dniach odwrotu i bombardowań Luftwaffe, ponosiły ogromne straty. Przyczyna była ta sama co pod Lenino – brak doświadczenia w warunkach bojowych, nieostrzelanie i zbędna brawura. Mikołaj Zubik, fizylier 2. batalionu 1. pułku, wspominał: „Sforsowaliśmy Miereję, dopadliśmy









