Święty miesiąc muzułmanów nie przyniósł Afganistanowi pokoju W świętym miesiącu szatan ryczy z wściekłości w piekle, bowiem Allah otwiera bramę swego miłosierdzia. Z nieba sypią się Boże łaski i osiadają na głowach dobrych muzułmanów jak mączny pył. W tym roku najwidoczniej jednak Bóg odwrócił się od Afgańczyków. Talibowie ponieśli klęskę, ale wojna toczy się dalej. Z nieba zamiast łask sypią się bomby, które nie zawsze trafiają „złych facetów” Wydaje się, że afgańscy cywile ponieśli w czasie ramadanu większe straty niż w okresie poprzednich sześciu tygodni amerykańskich bombardowań. Do tej pory w afgańskie cele uderzyło ponad 10 tys. rakiet i bomb, a końca ataków z powietrza nie widać. Waszyngton pragnie bowiem za wszelką cenę dobić Taliban, wyprawić na tamten świat bin Ladena i jego kompanów. Sypały się więc bomby na dwa ostatnie bastiony Czarnych Turbanów – Kunduz na północy i Kandahar na południu, na domniemane szlaki ucieczki szefa Bazy i mułły Omara. Superfortece B-52, samoloty artyleryjskie AC-130 i myśliwce szturmowe F-18 nie mają już z góry wytyczonych zadań – krążą nad określonymi regionami (tzw. skrzynkami śmierci), czekając na okazję. Cele wskazują im amerykańscy i brytyjscy komandosi. Nie zawsze skutecznie. Jak poinformował londyński dziennik „The Independent”, amerykańscy lotnicy popełnili katastrofalny błąd, bombardując miasto Khanabad w pobliżu Kunduzu. Zginęły dziesiątki bezbronnych cywilów – może nawet 150. „Widziałem dwadzieścioro martwych dzieci na ulicach. Jeden tylko dzień przyniósł śmierć 40 ludziom. Jednych spaliły bomby, innych zmiażdżyły dachy i ściany walących się domów”, opowiada uchodźca Zumeraj. Góry otaczające Kunduz drżały od potwornych eksplozji – to superfortece zrzucały codziennie śmiercionośny ładunek. W mieście obwarowało się kilkanaście tysięcy bojowników Talibanu. Sojusz Północny obiecywał darować życie Afgańczykom, jeśli się poddadzą, ale zagranicznym „psom świętej wojny” – Arabom, Pakistańczykom, Ujgurom i Czeczenom, nie zamierzał „dawać pardonu”, jak łagodnie ujął to reporter rozgłośni BBC. Dziennikarz „The Independent”, Robert Fisk, stwierdził, że armia, która nie daje pardonu, popełnia zbrodnie wojenne. Sojusz Północny jest przy tym aliantem Zachodu w wojnie „dobra ze złem”, prowadzonej „w obronie cywilizacji”… Sekretarz stanu USA, Donald Rumsfeld, sprzeciwił się ogłoszeniu amnestii dla cudzoziemskich żołnierzy Talibanu – jeśli bezkarnie odejdą z Kunduz, mogą przecież przenieść płomień dżihadu w inne części świata. Zdaniem Rumsfelda, powinni oni trafić do niewoli lub zostać zabici. Tylko że USA nie ma w Afganistanie tylu żołnierzy, by brać jeńców. Czy uda się więc uniknąć kolejnej masakry? Niektórzy mieli nadzieję, że podczas ramadanu wojenna burza jeśli nie ustanie, to przynajmniej nieco ucichnie. Władze Pakistanu, Indonezji i innych państw islamskich wezwały Waszyngton do wstrzymania bombardowań w tym szczególnym czasie. Prezydent Bush odpowiedział, że to niemożliwe – wszak zło, które trzeba wykorzenić, nie zna świąt. Zaprosił jednak ambasadorów 50 krajów muzułmańskich na wspólne modlitwy i uroczystą kolację po zachodzie słońca – tradycyjne „przełamanie postu”. Wątpliwe, aby takie gesty zrobiły w świecie islamu wielkie wrażenie. Ramadan, dziewiąty miesiąc w islamskim kalendarzu księżycowym, to dla muzułmanów święty czas postu, modlitw i religijnej refleksji. Właśnie w tym miesiącu Allah za pośrednictwem archanioła Gabriela objawił Mahometowi pierwsze sury Koranu. Ten osobliwy okres rozpoczyna się o świcie po pojawieniu się wieczorem na niebie bladego sierpa nowego księżyca. W tym roku stało się to mniej więcej 17 listopada. Obchodzenie ramadanu należy do pięciu filarów muzułmańskiej religii (obok obowiązku wyznawania wiary w Allaha i Mahometa, jego Proroka, modlitwy pięć razy dziennie, pielgrzymki do Mekki i wspomagania ubogich jałmużną). Post trwa 30 dni, od świtu aż do pełnego zachodu słońca. W tym czasie nie wolno jeść ani pić. Zabronione są: palenie tytoniu, używanie perfum oraz kontakty seksualne. Wierni powinni również unikać kłótni oraz „nieczystych” myśli. Od rygorów zwolnione są tylko dzieci. Chorzy, wędrowcy, kobiety ciężarne czy karmiące, a także żołnierze w marszu mogą odżywiać się normalnie, jeśli post odbędą w okresie późniejszym. Asceza obowiązuje jednak
Tagi:
Krzysztof Kęciek









