Zdobycie bastionu irackich rebeliantów będzie dla Amerykanów pyrrusowym zwycięstwem Gorący bój trwał kilka dni. Amerykanie walczyli niemal o każdy dom. Siły zbrojne USA stoczyły w Iraku największą bitwę od czasu obalenia reżimu Saddama Husajna. Nad Faludżą, „miastem tysiąca meczetów”, wzbiły się słupy ognia i czarnego dymu. Wynik batalii od początku był przesądzony. W labiryncie wąskich uliczek, domów i świątyń Faludży obwarowały się 2-3 tys. rebeliantów, dysponujących tylko lekką bronią. Do szturmu runęło co najmniej 12 tys. amerykańskich marines i piechurów, wspieranych przez czołgi, wozy bojowe piechoty i kilkuset gwardzistów narodowych Iraku. W pierwszej fali walczyły dwa kliny piechoty morskiej po mniej więcej 3 tys. ludzi, które wdarły się do miasta od północy. Atak poprzedzał druzgoczący ogniowy walec. Na prawdziwe i domniemane pozycje rebeliantów spadł grad pocisków ciężkiej artylerii, rakiet i bomb z myśliwców F-16 i helikopterów Cobra. Tysiące pocisków z działek pokładowych obracały dom po domu w perzynę. Lotnictwo amerykańskie zatopiło wszystkie łodzie i barki na Eufracie, w których mogli się kryć zamachowcy samobójcy. Obrońcy, najczęściej operujący w małych grupach, po trzech lub po sześciu, odpowiadali ogniem z karabinów, moździerzy i ręcznych granatników. Snajperzy zajmowali stanowiska w minaretach. Zabili lub zranili kilkudziesięciu Amerykanów i ich irackich sojuszników, ale nie zdołali zatrzymać natarcia. Wśród ruin i zgliszcz Faludży zostały setki martwych rebeliantów. „Ci ludzie walczą twardo. Jeden wychynął zza ściany i odpalił RPG w mój czołg. Musiałem sprowadzić drugi czołg na pomoc”, opowiadał amerykański kapitan Robert Bodisch (RPG – ręczny granatnik przeciwpancerny). Dwaj amerykańscy żołnierze stracili życie, gdy ich buldożer wpadł do Eufratu. Przypuszczalnie większość cywilów przed szturmem opuściła Faludżę. Niektórzy jednak zostali lub wrócili, gdyż nie mieli z czego żyć na tułaczce. W ataku na miasto zginęły też dzieci, które wykrwawiły się na śmierć, gdyż w odciętym od dostaw prądu mieście nie został żaden lekarz. Podczas boju toczyła się też swoista wojna psychologiczna. Islamscy duchowni przez megafony wzywali z meczetów: „Allah jest największy, o męczennicy! Powstańcie, mudżahedini!”. Szturmujący zagłuszali te słowa muzyką heavy-metalową i wyciem syren. Z amerykańskich głośników po arabsku rozlegało się drwiące: „Dzielni terroryści z Faludży! Przyjdźcie i zabijcie nas. Czekamy! Zakładajcie bombki pułapki na drogach. Uwaga, uwaga, terroryści z Faludży!”. Szturmujący już 10 listopada, podczas trzeciego dnia natarcia, opanowali prawie całe miasto. Rebelianci, bez szans w otwartej bitwie, uderzyli jednak dotkliwie w innych częściach kraju. Do serii krwawych zamachów doszło od Kirkuku na północy po Nadżaf na szyickim południu. Tylko w Bakubie w atakach partyzantów zginęło 45 osób, w tym 25 irackich policjantów. W Bagdadzie nieznani sprawcy uprowadzili troje krewnych premiera Ijada Alawiego. Z wojskowego punktu widzenia ponowne zdobycie Faludży było dla Amerykanów koniecznością, z politycznego – może okazać się fiaskiem. 300-tysięczna sunnicka Faludża, położona na zachód od Bagdadu w prowincji Anbar, przed wojną była właściwie nieznana. Po inwazji Stanów Zjednoczonych stała się matecznikiem rebeliantów i symbolem irackiego ruchu oporu. Tragedia rozpoczęła się już 28 kwietnia 2003 r., kiedy w tym do tej pory spokojnym mieście amerykańscy żołnierze otworzyli ogień do Irakijczyków protestujących przeciw zakwaterowaniu sił okupacyjnych w szkole podstawowej. 18 demonstrantów zginęło, kilkudziesięciu odniosło rany. Od tej pory Faludża stała się jednym z najgorętszych ognisk irackiej rebelii. 31 marca 2004 r. terroryści uśmiercili tu w zasadzce czterech amerykańskich „kontraktorów”. Ich ciała rozwścieczony tłum spalił, rozszarpał i włóczył po ulicach. W kwietniu oddziały piechoty morskiej USA przystąpiły do oblężenia miasta. Natarcie prowadzone było jednak niewielkimi siłami. Twarde „skórzane karki” (jak zwani są marines) i tak zdobyłyby miasto, ale dowództwo zdecydowało się przerwać szturm. Politycy w Waszyngtonie obawiali się gniewu Irakijczyków i protestów międzynarodowej opinii publicznej. Kontrolę nad Faludżą przejęła na mocy układu rozejmowego iracka brygada, złożona przede wszystkim z dawnych żołnierzy Saddama Husajna. Tym samym jednak generałowie US Army popełnili kolejny błąd. Amerykańska inwazja na Irak była w świetle prawa międzynarodowego nielegalna, politycznie absurdalna
Tagi:
Krzysztof Kęciek









