Z jednej strony szkoły pomagają dzieciom imigrantów, z drugiej poziom nauczania jest słaby Jadąc do Hiszpanii, zastanawiałem się, czy mój trzyletni syn sobie tu poradzi. Założyłem, że w Barcelonie łatwo mi będzie znaleźć dla niego odpowiednią szkołę, najlepiej międzynarodową, w której pozna miłe dzieci dyplomatów, dziennikarzy i biznesmenów. Poza tym przecież ma przed sobą co najmniej dwa lata. Jakże się pomyliłem… Na miejscu pierwszą sprawą było oczywiście znalezienie mieszkania. Szybko okazało się, że jeśli nie chcę się gnieździć w klitce w blokowisku na przedmieściach, gdzie nie ma nawet placu zabaw, mój budżet powinien być co najmniej dwa razy większy od założonego. A żeby posłać syna do międzynarodowej szkoły, powinienem mieć dodatkowo kilkaset euro miesięcznie, samochód, hiszpańskie prawo jazdy i najlepiej… referencje z przedszkola. Krzyś z marszu powinien być zapisany do przedszkola z językiem angielskim. Tu z kolei zapisy zaczynają się rok wcześniej. Dziecko powinno być już w pełni samodzielne i rozumieć polecenia po katalońsku. No i najlepiej mieć referencje. Bo przecież nie jest stąd. Nauczyciel zmotywowany Ale od początku. Hiszpański system edukacyjny dzieli się na państwowy i prywatny. Pierwszy jest bezpłatny, w drugim w większości obowiązują wysokie opłaty, a dużą rolę odgrywają szkoły katolickie, w wielu przypadkach plasujące się na pierwszych miejscach regionalnych i krajowych rankingów poziomu edukacji. Mimo kilku skandali pedofilskich (ostatnio w katolickiej szkole w Barcelonie) placówki te cieszą się uznaniem katolickich Hiszpanów. Do szkoły oficjalnie idzie się w wieku sześciu lat, ale wielu rodziców np. w Katalonii posyła do szkoły już trzylatki, na dwie-trzy godziny dziennie. Alternatywą jest przedszkole, najlepiej z dodatkowymi (i dodatkowo płatnymi) zajęciami w języku angielskim. Po szkole podstawowej idzie się do gimnazjum, a potem do liceum lub zawodówki. Do 18. roku życia edukacja jest bezpłatna. Dzieci mają zajęcia od godz. 8.30 do 17.30 z długą, trzygodzinną przerwą na lunch. Rodzice, którzy pracują i nie mają babci albo opiekunki, mogą zostawić dziecko na cały dzień w szkole, gdzie je ono obiad. Podobnie jak u nas w młodszych klasach nie ma ocen. Uczniowie mogą bez problemu powtarzać klasy – nie jest to w żaden sposób stygmatyzujące. Problemy dotyczą głównie szkół publicznych, przede wszystkim na biednym południu: liczba uczniów w klasach do 35, niski poziom nauczania, zwłaszcza języków obcych, nadmierna centralizacja i wykluczenie rodziców z procesu decyzyjnego. Ja nie mam zamiaru się wtrącać – w końcu mam być w klasie i szkole mniejszością. Nauczyciele są raczej dobrze przygotowani i zmotywowani; Hiszpania gwarantuje pewne minimum ich przygotowania, muszą oni zdać surowe egzaminy państwowe, tzw. oposiciones. Minimalna pensja nauczyciela podstawówki to ponad 28 tys. euro rocznie. Problemem dla Krzysia może być przemoc szkolna – tutejsze dzieci mają duży temperament, są dość energiczne, bywają agresywne. A Krzyś nie jest Katalończykiem, nie mówi też po hiszpańsku. Nauczyciele w szkole publicznej nie są zbyt wymagający i pomagają zaadaptować się nowym uczniom, zwłaszcza imigrantom, ale co będzie na przerwach? Niezbyt ciekawie wygląda kwestia dalszej nauki. Wprowadzony niedawno system reválidas, czyli egzaminów sprawdzających i zatwierdzających wiedzę ucznia, organizowanych podobnie jak w Polsce, nie premiuje, zdaniem wielu moich znajomych, kilku lat rzetelnej pracy ucznia w szkole, sprowadzając jego edukację i poziom do testu, który przecież można zawalić, bo ma się zły dzień albo trafiło się na „nie te” pytania. Nowa, przez wielu krytykowana ustawa edukacyjna co prawda przywraca pozycję hiszpańskiego jako języka wiodącego, a szkoły mają obowiązek zapewnienia ciągłości nauki w tym języku, ale ze wstępnego wywiadu na miejscu, w miasteczku pod Barceloną, wynika, że bez katalońskiego ani rusz. Poza tym nie wiadomo, czy Krzyś nie będzie przez tutejsze dzieci ignorowany albo wręcz odrzucony, tak jak na placach zabaw. Jedynie dzieci arabskie tu się z nim bawią. A to dopiero początek… W dodatku tutejszy rząd wciąż przy edukacji majstruje, co nie wróży dobrze, bo Krzyś nigdy nie będzie pewien, co go czeka w następnych latach. Nowa ustawa edukacyjna Cztery lata temu rządząca również obecnie konserwatywna Partia Ludowa dzięki większości, jaką wówczas miała w parlamencie, przygotowała i przeforsowała nową ustawę, znaną pod skrótem jej nazwy: LOMCE (Ley Orgánica para la Mejora de la Calidad Educativa). Ustawa wprowadziła prawdziwą rewolucję,










