Liberum Veto Wodzowskie Partie Władzy, jak PO i PiS, powstają wokół przedsiębiorczego Wodza, by z czasem skupić jednostki nastawione na różne profity „Nierządem Polska stoi – nieźle ktoś powiedział; / Lecz drugi odpowiedział, że nierządem zginie. / Pan Bóg ma nas za błaznów. I to prawdy blisko, / Że między ludźmi Polak jest Boże igrzysko”. Te słowa Krzysztofa Opalińskiego (1600-1655), napisane przed wiekami, zachowały zadziwiającą i zasmucającą aktualność. W 2007 r., podobnie jak większość „wykształciuchów”, z satysfakcją, ba, z euforią przyjęłam zwycięstwo Platformy w przekonaniu, że partia zwana Obywatelską nie sprzeniewierzy się swemu mianu. I że w miarę możliwości dotrzyma obietnic, tak hojnie składanych w trakcie kampanii wyborczej. Rychło jednak doszłam do wniosku, że awersja do PiS nie powinna przesłaniać zastrzeżeń, jakie mogą budzić poczynania platformersów, w tym ich przywódcy. I z niejakim zdziwieniem obserwowałam, jak wielu czołowych komentatorów naszej sceny politycznej nadal kibicuje Platformie… Co prawda, ostatnio coraz częściej rozlegać się zaczęły głosy krytyczne, nie tylko ze strony etatowych oponentów, PiS czy SLD. I tak w „Gazecie Wyborczej”, sprzyjającej Platformie, Witold Gadomski bez pardonu rozprawił się z „sukcesem” stoczniowo-katarskim, Tomasz Lis zaś wezwał, aby działania obecnego rządu mierzyć „obamometrem”. Ci i owi przebąkują, że Platforma „nie rządzi”… W tej sytuacji warto podjąć dyskusję, czym Platforma tak naprawdę różni się od PiS (co do którego osobiście nigdy nie miałam złudzeń i dawałam temu wyraz jeszcze za IV RP). Otóż wydaje mi się, że różnice są niezbyt istotne, bo zarówno PiS, jak Platforma to prawicowe Wodzowskie Partie Władzy. Partie takie powstają wokół przedsiębiorczego, zdeterminowanego, mniej lub bardziej charyzmatycznego Wodza, by z czasem skupić jednostki nastawione raczej (lub wyłącznie) na bardzo różne profity związane z władzą, a nie na troskę o dobro wspólne. W okresie międzywojennym polska scena polityczna poniekąd przypominała obecną. Wtedy też centrum sceny zajmowały dwie „wodzowskie” partie, sanacja i endecja, reprezentujące odmienne typy prawicowości, to znaczy konserwatyzmu. Jak pamiętamy albo i nie, obóz „belwederski” zdobył władzę w zamachu majowym (1926 r.), głosząc hasło „uzdrowienia” (sanowania) polityki, a korzystając z walnego wsparcia ówczesnych socjalistów z PPS. Po zwycięstwie nie kwapiono się z realizowaniem obietnic składanych lewicy (chodziło m.in. o radykalną reformę rolną). Tę przemianę pono sam Marszałek skomentował fraszką: „To nie sztuka / zabić kruka, / ale sztuka całkiem świeża / trafić z Bezdan do Nieświeża”. Atutem prących do władzy legionistów był oczywiście autorytet, jaki Józef Piłsudski zawdzięczał swym realnym zasługom. Na ich podstawie kreowano jednak MIT Komendanta, niezwyciężonego wodza, jedynego autora odzyskanej niepodległości. Działaczy i polityków innych opcji, którzy się do tego cudu przyczynili, lekceważono, odsuwano od liczących się stanowisk, spychano w niepamięć. Józef Piłsudski był politykiem absolutnie bezinteresownym, jeśli chodzi o sprawy materialne, natomiast wielu legionowych „pułkowników” miało ulec przemianie, którą Zofia Nałkowska, dobrze znająca to środowisko, tak charakteryzowała w swej powieści „Węzły życia”: „Niektórzy zdążyli także dorobić się niezłych fortun. Zwyczajnie kumulowali po kilka posad, brali udział w kilku radach nadzorczych, otrzymywali wysokie diety na koszty wyjazdów. Sam udział kierowniczy w przedsiębiorstwach państwowych dawał w niedługim czasie, bez żadnych nadużyć, poważne pieniądze”. Skąd my to znamy?… Zaznaczę, że nie uważam „Węzłów życia” za wybitne dzieło literackie, ale warto je przeczytać jako świadectwo epoki. „Mitologizacja” Komendanta szła w parze z eksponowaniem walki zbrojnej jako głównego, pozytywnego czynnika naszej historii. Można powiedzieć, że w okresie międzywojennym Sienkiewicz zdecydowanie wygrał z Prusem, choć to ten drugi walczył w powstaniu styczniowym. Generację „Kolumbów” (do której należę) szkoła publiczna wychowywała w duchu tak pojętego „militarnego” patriotyzmu: „Jak to na wojence ładnie…”. Równocześnie rządzący uprawiali propagandę sukcesu, skutecznie mamiąc społeczeństwo, że jesteśmy „silni, zwarci, gotowi”. I że niestraszny nam żaden wróg, bo z nami „nasz drogi, drogi wódz, Marszałek Śmigły Rydz”. Zwłaszcza bezkrytyczna młodzież dawała temu wiarę: w roku 1939 byliśmy pewni zwycięstwa. Dlatego wrzesień był tak gorzkim rozczarowaniem, czego chyba nie pojmuje wyjątkowo nam życzliwy Norman Davies. Obecnie obie zwaśnione partie prawicowe odwołują
Tagi:
Anna Tatarkiewicz









