Kto nie z nami, ten zdrajca

Kto nie z nami, ten zdrajca

Wykluczenie konkurentów politycznych z gry poprzez ich piętnowanie i zohydzanie w oczach ludzi Między budowaniem narodowej wspólnoty a niedopuszczalną uzurpacją Mówiąc o świadomości społecznej jako o otoczeniu rządzenia, trzeba podkreślić, że Polacy są przywiązani do wartości i interesów narodowych, mają silne poczucie swojej tożsamości. Nie należy tego faktu ignorować, uprawiając politykę w Polsce i w stosunku do Polski. Nie ulega wątpliwości, że właściwe wykorzystanie tego zasobu może mieć duże znaczenie w rozsądnym kształtowaniu działań w sferze publicznej; warto więc traktować go jako ważne uwarunkowanie i zasadniczą przesłankę tych działań. W naszej historii silne poczucie narodowej tożsamości nieraz leżało u podstaw obrony polskiej państwowości. Ten „patriotyczno-narodowy” gen Polaków stwarza jednak także pokusę wykorzystania go w celach partykularnych, mających niewiele wspólnego z budowaniem wspólnoty i wzmacnianiem wspólnych szans. W świetle doświadczeń ostatnich lat pojawia się zasadnicze pytanie o granice dopuszczalnej autokreacji wizerunku poszczególnych polityków i całych ugrupowań politycznych przez odwoływanie się do uczuć narodowych i interesów Polaków. Powstaje też problem skutków i barier polityki symbolicznej, której podstawą są odniesienia narodowe. Odwoływanie się do interesu narodowego jako narzędzie walki politycznej Po roku 2015 odwołania do interesu narodowego są stałym elementem publicznych wystąpień przedstawicieli rządzącego obozu politycznego. Dyżurnym narzędziem uzasadniania swojej polityki i atakowania adwersarzy politycznych przez rządzących polityków jest wyrażenie „my, Polacy”. Ile jest w tym korzystania z prawa politycznej większości, zwłaszcza jej przywódców, do definiowania stanowiska polskiego społeczeństwa, a ile niedopuszczalnej uzurpacji? W którym momencie taka autoprezentacja staje się nadużyciem? Rzecz jest tym bardziej intrygująca, że takie legitymizowanie swoich poglądów ma miejsce nie tylko w relacjach z reprezentantami innych państw i narodów oraz struktur międzynarodowych. Jest ono wykorzystywane także w polemice z przedstawicielami innych polskich ugrupowań politycznych i społecznych. Zwrot „my, Polacy” brzmi dość absurdalnie, gdy jest wypowiadany (czy wykrzykiwana) w polemice z uczestnikami wielotysięcznych kontrmanifestacji, bez wątpienia także Polakami… Istniejącą sytuację wymownie skomentował redaktor naczelny tygodnika „Polityka”: „Ideologia PiS likwiduje społeczeństwo, wprowadzając w to miejsce symboliczny naród, państwo jako jego najwyższą formę istnienia i partię jako zarząd etnicznej wspólnoty”1. Kto i na jakich warunkach ma prawo przemawiać w naszym wspólnym imieniu? Co z tymi, którzy są i czują się Polakami, a mają inne poglądy czy polityczne sympatie niż dzierżący najwyższe urzędy publiczne w Polsce? Jaki jest status tych wszystkich, którzy często od wielu pokoleń żyją i pracują w naszym kraju i są potomkami/przedstawicielami innych narodów/narodowości? Czy są oni u siebie, czy są tu tylko gośćmi? Aby być Polakami, mają zapomnieć o swoim rodowodzie? Te pytania są tym bardziej istotne, że politycy obozu rządzącego, którzy nagminnie odwołują się w swoich – najczęściej utrzymanych w wojowniczym tonie – wypowiedziach do Polaków (ich przekonań, zachowań, potrzeb itd.), zachowują się tak, jakby mieli monopol na wypowiadanie się w ich imieniu. Roszczą sobie pretensje do miana jedynych autorów rozwiązań mądrych (monopol na mądrość, a przy okazji – także na prawdę), słusznych etycznie (monopol na wartości) i służących ludziom (monopol na ustalanie interesów ludu)2. W tych wypowiedziach zawarte jest wyraźne przesłanie: kto nie z nami, ten również nie z Polakami, nie z polskim państwem, to zdrajca, reprezentant godnych potępienia postaw, obrońca niepolskich interesów albo głupiec. Takie określenia padają, niestety, także w trakcie utarczek słownych w Sejmie i Senacie. W retoryce i propagandzie obecnego obozu władzy niepoślednią rolę odgrywa figura mitycznego „prawdziwego Polaka”, wykorzystywana do dzielenia ludzi na lepszy i gorszy „sort”. Temu samemu służy podkreślanie determinacji w obronie ludu przed dążącymi do zachowania swoich uprzywilejowanych pozycji przedstawicielami establishmentu postkomunistycznego lub tzw. elitami III RP. Ile w takiej legitymizacji rządzenia jest wiary w swój program, a ile tylko czystej gry politycznej, to odrębne pytanie. Pewien trop prowadzący do odpowiedzi na to pytanie można znaleźć w traktacie Mirosława Karwata o mechanizmach demagogii politycznej jako narzędziu socjotechniki, gdzie czytamy: „Najwdzięczniejszy sposób uwiarygodniania się i uwierzytelniania swojej roli politycznej, zdobycia władzy arbitralnej i niekontrolowanej nawet pod szyldem panowania demokracji, a przy tym zagwarantowania sobie bezkarności, to podszywanie się pod wyraziciela głosu ludu”, co pozwala zwalczać swoich przeciwników „w

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 27/2018

Kategorie: Opinie