Kto wyleczy Niemców

Kto wyleczy Niemców

W Niemczech brakuje 2 tys. specjalistów oraz 2,6 tys. lekarzy ogólnych Przyglądając się, jak minister Arłukowicz próbuje wykonać niewykonalne zadanie skrócenia kolejek do lekarzy, ulegamy złudnemu przeświadczeniu, że w Niemczech pogoda dla pacjentów bywa znacznie lepsza. Niezupełnie. – Jest moją ostatnią nadzieją, jedyną podporą. Gdyby nie on, już dawno wąchałbym kwiatki od spodu – mówi Jürgen Schmidt, emeryt z północnoniemieckiej miejscowości Wathlingen. „On” to dr Andreas Mannewitz, miejscowy lekarz pierwszego kontaktu. Mieszkańcy gminy niezwykle go cenią, od 30 lat dba bowiem z godnym pochwały zaangażowaniem o ich zdrowie. Szczególnie starsi pacjenci, którzy tak jak Schmidt ciężko chorują i są przykuci do łóżka, cieszą się, że mają pod ręką wiejskiego lekarza z powołania. – Dr Mannewitz jest obdarzony wyjątkową intuicją. Nie każdy do tego się nadaje. Można być wyśmienitym teoretykiem, ale lichym lekarzem – mówi zachrypniętym głosem Schmidt. Pacjenci zgodnie podkreślają, że dr Mannewitz wykazuje się specyficzną wrażliwością na cierpienie – profesjonalną, pozbawioną zbędnego sentymentalizmu bądź czułostkowości. Jego koledzy z kolei potwierdzają, że wyróżnia się niezwykłą empatią, pozwalającą mu wejść w świat chorego. – Andreas należy do tego typu lekarzy, którym narzędzia diagnostyczne wprawdzie też są potrzebne, ale bardziej do potwierdzenia diagnozy niż do samego jej postawienia – zaświadcza Arnulf Sander, lekarz z pobliskiego miasta Celle. Bomba zegarowa Starożytna i wciąż aktualna zasada głosi, że ci, którzy składają przysięgę Hipokratesa, powinni do końca życia się dokształcać. Andreas Mannewitz podkreśla, że oprócz ciągłego zdobywania dodatkowych kwalifikacji próbuje się uczyć przede wszystkim od pacjentów. Za każdym razem stara się być na nowo otwartym na ich doświadczenia, bez względu na to, kim są i skąd pochodzą lub co myślą o jego metodach pracy lekarze z większych miast. Opowiada o zagubieniu pacjentów rozdartych między zaufaniem a poczuciem zawodu, że nie bierze się ich opinii pod uwagę. – Można szybko roztrwonić zaufanie, gdy wymachuje się palcem lub potępia postępowanie chorego. Niestety, wielu moich kolegów nie zdaje sobie z tego sprawy. Najczęściej lubią słuchać samych siebie, nie przyjmując do wiadomości, co właściwie trapi siedzącego przed nimi pacjenta – zauważa. Wyznaje przy okazji, że i jemu dopiero po latach udało się wyciszyć moralizatorski ton. Pacjentom tym bardziej więc spędza sen z powiek wizja odejścia na emeryturę 67-letniego doktora. A to ma nastąpić już w kwietniu, co gorsza, nikt szczególnie się nie kwapi do przejęcia jego praktyki lekarskiej. Jak twierdzi burmistrz Wathlingen Torsten Harms, przypadek Mannewitza nie jest odosobniony, a topniejąca liczba lekarzy na peryferiach Celle to tykająca bomba zegarowa. – Po jego odejściu zostanie zaledwie dwóch lekarzy pierwszego kontaktu na ponad 6 tys. mieszkańców gminy – żali się. W istocie kryzys opieki zdrowotnej w Niemczech coraz bardziej daje o sobie znać. Jeszcze przed kilku laty mogło się wydawać, że podobne tendencje występowały tylko na terenach byłej NRD. Dziś jednak także w nadreńskich lub dolnosaksońskich wioskach lekarz staje się towarem deficytowym. Już teraz w całym kraju brakuje 2 tys. specjalistów oraz 2,6 tys. lekarzy ogólnych. Daniel Bahr, niegdyś bliski współpracownik byłego ministra zdrowia Philippa Röslera, przewiduje, że do 2020 r. na emeryturę odejdzie ponad 50 tys. medyków. – To poważny problem. Młodzi nie chcą pracować na wsi, a starsi przechodzą na emeryturę. W efekcie jeden lekarz przyjmuje pacjentów na terenie kilku gmin – podsumowuje polityk FDP. Temat zbyt ryzykowny Wszelkie instytucje, organy i urzędy związane ze służbą zdrowia zajadle wytykają sobie niedbalstwo, wykorzystując każdą okazję, by zrzucić z siebie odpowiedzialność. Krytyka skupia się głównie na Philippie Röslerze, który jako minister zdrowia w latach 2009-2011 odwlekał działania mające doprowadzić do zasilenia personelu medycznego. Powtarzające się w prasie słowo kretyn jest jednym z delikatniejszych. Wkradłszy się w łaski Angeli Merkel, Rösler nie zrobił z deficytu lekarzy problemu pierwszej rangi. Na domiar złego zgodnie z napływającymi z Brukseli dyrektywami ograniczono dopuszczalną liczbę nadgodzin dla lekarzy. Nowy minister zdrowia z ramienia CDU, Hermann Gröhe, zareagował w styczniu sążnistym tekstem, w którym naszkicował

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2014, 2014

Kategorie: Świat