Kup sobie chodnik

Kup sobie chodnik

Łodzianie mieli początkowo wątpliwości – czy można nazwać pomnikiem coś, po czym ludzie będą deptać Trzecie tysiąclecie przybyło do Łodzi z kilkunastomiesięcznym poślizgiem. I wszystko było inne. Witano je nie mroźną nocą, ale w skwarne popołudnie. Huczne bale i fajerwerki zostały zastąpione przez zbiorowe fotografowanie. Fotografowali się ludzie z pomnika, gdyż on właśnie sygnalizuje łodzianom świt trzeciego milenium. Ma 1,5 m szerokości i 350 m długości. Właśnie długości, bo ten pomnik… leży, a dokładniej jest ułożony w bruku jezdni najsłynniejszej łódzkiej ulicy – Piotrkowskiej. Kowalscy obok Klossa Jeszcze wiosną tego roku prawicowy radny Zbigniew Klajnert pytał dramatycznie na forum rady miejskiej: – Co to za pomnik? I niedoszły minister kultury w rządzie Hanny Suchockiej dodawał retoryczną wątpliwość: – Czy można nazwać pomnikiem coś, po czym ludzie będą chodzić, deptać, na co będą pluć i rzucać pety? Podobnie myślała część radnych rządzącej Łodzią lewicy. Iwona Bartosik, szefowa klubu, wręcz przestrzegała, by „spisu nazwisk” nie mianować pomnikiem. – Za to trafimy do księgi osobliwości – prorokowała. Podział na zwolenników i przeciwników pomnika w ulicznym bruku przebiega bowiem niezależnie od wieku, płci, sympatii politycznych czy światopoglądów. „Spis nazwisk”, o którym mówiła radna SLD, to kostki zaopatrzone w tabliczki z imieniem i nazwiskiem (albo nazwą firmy) fundatora. Ułożone jedna przy drugiej tworzą Pomnik Łodzian Przełomu Tysiącleci. Jedyny pomnik, który każdy może sobie zafundować. Po 39 zł za pomnikową kostkę płacili zarówno Kowalscy czy Nowakowie, jak i wybitni naukowcy, artyści, politycy i biznesmeni. Zresztą niekoniecznie łodzianie, o czym świadczą choćby kostki Stanisława Mikulskiego czy szwajcarskiego inżyniera Zorana Sinica, który czasowo przebywa w Łodzi na kontrakcie menedżerskim. To nie jedyne odstępstwa. Kocham Krysię – Tomek Kiedy uczniowie jednego z łódzkich gimnazjów zrobili zbiórkę na zakup kostek z nazwą szkoły, natychmiast ich pomysł podchwycili koledzy z podstawówki. Wyjątek zrobiony dla uczniów wykorzystali właściciele oraz szefowie przedsiębiorstw – upomnieli się o kostki dla firm. W końcu je uzyskali. Niejako przy okazji pracownicy fundowali kostki swoim przełożonym! Tak właśnie uczynił zespół Teatru Nowego, kupując kostkę z nazwiskiem swojego dyrektora, Mikołaja Grabowskiego. Tylko chętni do uwiecznienia swoich ulubieńców – czworonogów, rybek i ptaszków – spotkali się ze zdecydowaną odmową. Prośby i groźby nie skutkowały. Za to skuteczny okazał się pewien zakochany chłopak: ze łzami w oczach i na kolanach wybłagał, by zamiast nazwiska, wyryć na żeliwnej tabliczce wyznanie: „Kocham Krysię – Tomek”. Uwiecznienie na Piotrkowskiej tego płomiennego afektu stało się możliwe dzięki Zbigniewowi Bińczykowi, architektowi związanemu z Fundacją Ulicy Piotrkowskiej, oraz połączonej z nią personalnie awangardowej grupie artystycznej Łódź Kaliska. I o fundacji, i o Kaliskiej od lat głośno jest również daleko poza granicami miasta. Na głównej ulicy organizują bicie rekordów Guinnessa, a także niezwykłe festyny: święto lodu, święto nici, sylwester pod gwiazdami przy kilkukilometrowym stole. O happeningach grupy donoszą w sensacyjnym tonie media, zaś zrealizowane przez twórców parodystyczne filmy emituje publiczna telewizja. Ich mekką jest pub utrwalający nazwę grupy. Lokal w podwórzu sąsiadującym z siedzibą łódzkich władz miejskich i wojewódzkich kusi m.in. szklaną taflą zastępującą strop-podłogę. Poprzez nią bawiących się na niższej kondygnacji można podglądać także z toalety. W tej szokującej, uciekającej od utartych schematów poetyce członkowie fundacji chcieli też witać trzecie tysiąclecie. Kiedy kolejne miasta fundowały sobie gigantyczne dzwony, kalendarze i zegary, Bińczyk wymyślił… pamiątkowy kopiec. – Chciałem, żeby każdy przyniósł odrobinę ziemi. Wyrosłaby z tego spora góra – wspomina. Ale adaptacja krakowskiego wzorca padła, kiedy późną jesienią 1999 r. Bińczyk, zmierzając do fundacji, uważniej przyjrzał się jezdni Piotrkowskiej. Zniknęły już letnie ogródki i nawierzchnia odcinka, od którego siedem lat wcześniej rozpoczęto odnawianie ulicy, przypominała wiekową, zdezelowaną tarę. Imitujący kostkę beton był spękany, wykruszony, tu i ówdzie wychylały się pręty uzbrojenia. – Nie kopiec, ale uliczna kostka – zdecydował wtedy. Certyfikaty na kostkę Kostka na Piotrkowskiej to łódzki koktajl Mołotowa ostatniej dekady XX stulecia. Zachwycała przybyszów i wywoływała manifestacyjne protesty kupców.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 39/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Jan Skąpski