Kurdowie idą po niepodległość

Kurdowie idą po niepodległość

Portrety dziesiatek kurdyjskich mezow stanu, wielu zabitych w walce o niepodległosc, ze scian jednej z najstarszych kawiarni w Irbilu spogladaja na pokolenie, ktore jako pierwsze moze doczekac tej niepodleglosci. fot. Dominik Sipinski

Władze irackiego Kurdystanu przeprowadzają referendum mimo sprzeciwu Bagdadu i Waszyngtonu Korespondencja z Kurdystanu Aby wlecieć do Iraku, Polacy potrzebują wizy. Jednak gdy ląduje się w Irbilu, stolicy autonomicznego Kurdystanu w północnej części kraju, już od dawna nikt o nią nie prosi. Choć na nowoczesnym lotnisku, do którego bez problemu da się dolecieć z Europy, strażnicy graniczni wbijają pieczątkę iracką, lot do Bagdadu jest traktowany jak połączenie międzynarodowe. Płaci się tu wprawdzie tymi samymi dinarami co w Bagdadzie, ale język i kultura są zupełnie inne. Na głównym placu Irbilu, w cieniu zamieszkanej od 7 tys. lat cytadeli, nie powiewa więc ani jedna czarno-biało-czerwona flaga Iraku. Na maszty wciągnięto zielono-biało-czerwone barwy Kurdów. W centrum tej flagi, zamiast islamskiego takbiru, wyznania wiary, umieszczono żółte słońce, symbol nadziei i wytrwałości – cech, które Kurdowie cenią nad religijność, których zawsze potrzebowali i których nigdy im nie brakowało. Region Kurdystanu, choć formalnie jest częścią Iraku, pod wieloma względami działa jak niepodległy kraj. Działa, co ważne, lepiej niż sam Irak – jest znacznie bezpieczniejszy, stabilniejszy i bardziej demokratyczny. Panuje w nim daleko zakrojona swoboda obyczajowa i religijna. Nawet gdy linia frontu z terrorystami z Państwa Islamskiego znajdowała się kilkadziesiąt kilometrów od Irbilu, kluby nocne i centra handlowe w mieście działały w najlepsze. Wiele dałoby się poprawić, ale na tle regionu iracki Kurdystan to twór modelowy. Na razie jednak to właśnie jedyny w swoim rodzaju twór, a nie normalne państwo. Władze w Irbilu po rozmowach ciągnących się niemal od obalenia Saddama Husajna w 2003 r. postanowiły teraz skończyć z udawaną jednością kraju. Ogłosiły referendum niepodległościowe. Kurdowie mają dość bycia okradanymi przez Bagdad z państwowości i wpływów z ropy. W większości zagłosują za oddzieleniem się od Iraku, czemu zresztą nie można się dziwić, bo etnicznie, kulturowo, językowo ani religijnie nic ich z nim nie łączy. Nikt nie wie, co wyniknie z tego, że Kurdowie sami wezmą należną im od dawna niepodległość. W bliskowschodnich puzzlach ten wtłoczony między Iran, Turcję i Syrię kawałek bez dostępu do morza jest kluczowy, choćby ze względu na olbrzymie złoża ropy, ale brakuje zgody, jak go wpasować w mapę. Nie tylko Irak, ale żaden z trzech sąsiadów Kurdystanu nie uzna referendum, przeciwne są również kraje Unii i Stany Zjednoczone. Wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy Kurdowie przewodzą z sukcesami wojnie z Państwem Islamskim. Ofiara sukcesu Referendum to efekt frustracji wywołanej impasem i zaskakujące jest jedynie to, że Kurdowie tak długo zwlekali z jego ogłoszeniem. Autonomia ustanowiona po obaleniu Husajna nie spełniła ich oczekiwań, choć pozwoliła im rozwinąć skrzydła. Bagdad je podcinał, ale do końca nie mógł. Teraz Kurdowie chcą się pozbyć resztek ograniczeń. – Gdybyśmy byli niepodlegli, na pewno lepiej poradzilibyśmy sobie z kryzysem. Sytuacja gospodarcza poprawiłaby się – przekonuje Baxtiyar Goran, dziennikarz niezależnej telewizji Kurdistan24. To właśnie przez kryzys iraccy Kurdowie uznali, że czas na referendum. Region po 2003 r. stał się przykładem ekonomicznego sukcesu, inaczej niż reszta kraju. Do Irbilu, Sulajmanii czy Dahuku napływali inwestorzy z Dubaju, państw Zatoki Perskiej, Turcji i Europy. W miastach błyskawicznie powstawały osiedla apartamentowców i centra handlowe, odnawiano zabytki. W Irbilu władze nie nadążały z budową koncentrycznych obwodnic wokół rozrastającego się miasta. Chrześcijańska dzielnica Ankawa, która kilka lat temu była przedmieściem, dziś całkiem się zlała z miastem, a wieżowce ciągną się daleko za nią. Jednak gdy cena ropy spadła, a ISIS zaczęło zagrażać Kurdom i w praktyce oddzieliło autonomię od centrum kraju, dobra passa się skończyła. Kryzys nie miał tu wymiaru militarnego. ISIS na poważnie nie zagroziło Irbilowi. W autonomii nie było zamachów, a władze oceniają, że do islamskich terrorystów przyłączyło się ok. 200 osób z całego regionu liczącego ponad 5 mln mieszkańców. – Ten kryzys nie ma nic wspólnego z ISIS. To efekt polityki i słabego rządu w Bagdadzie – podkreśla Dana, kurdyjski student w Irbilu. – Padliśmy ofiarą własnego sukcesu. Przez to, że było tu bezpiecznie, stabilnie i względnie zamożnie, przyjechało do nas co najmniej 1,6 mln uchodźców z Syrii i przesiedleńców z Iraku – dodaje Goran, który pracuje również w Biurze Koordynacji Kryzysowej, agendzie rządu kurdyjskiego odpowiedzialnej za zarządzanie kryzysem uchodźczym.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 39/2017

Kategorie: Świat