Kwaśniewski u jezuitów

Kwaśniewski u jezuitów

Byłemu prezydentowi RP najstarsza katolicka uczelnia w USA zaproponowała wykłady na najbardziej znanym w świecie wydziale służby zagranicznej

Korespondencja z Waszyngtonu

Spekulacje na temat tego, co będzie robił po powrocie z długich szwajcarskich wczasów Aleksander Kwaśniewski, rozwiało 7 marca br. bardzo elitarne towarzystwo liczące niespełna 21 tys. członków, operujące za to w 114 krajach. Nie chodzi jednak o jakąś masonerię, lecz o Towarzystwo Jezusowe, czyli powszechnie znany zakon, też silnie ożywiający wyobraźnię.
Oto należący do jezuitów Georgetown University w Waszyngtonie, będący najstarszą katolicką uczelnią w USA, zaoferował byłemu prezydentowi Polski stanowisko „wybitnego wykładowcy” (Distingushed Scholar). Propozycja została przyjęta. Profesor Kwaśniewski niebawem zaczyna zajęcia ze studentami.
Tym, co różni ten kontrakt od objazdowych tur odczytowych innych polityków mających nadmiar wolnego czasu, jest normalny, akademicki charakter i czas trwania. Przede wszystkim zaś miejsce i towarzystwo, w jakim będzie funkcjonował polski wykładowca. Nieco historii.

Reduta Kościoła

Ambicje utworzenia uniwersytetu na ziemi amerykańskiej jezuici mieli od początku obecności na niej. Do sfinalizowania ich planów przysłużyło się dopiero… rozwiązanie zakonu jezuitów w 1773 r. przez Klemensa XIV i wieść o rewolcie przeciwko Anglikom w Ameryce. Nowy papież Pius VI (były jezuita) w obliczu tych wydarzeń wysłał z misją za ocean swego kolegę zakonnego, ks. Johna Carrolla. Urodzony w amerykańskim Marylandzie świetnie znał lokalne realia, z Europy zaś przywiózł świetną edukację i jezuicką skuteczność. W przełomowym momencie walk niepodległościowych w 1776 r. Carroll wraz z Benjaminem Franklinem został posłany przez Waszyngtona do Quebecu z misją skłonienia tej katolickiej prowincji do uderzenia na Anglików w sukurs protestanckiej rewolucji. Uzyskali połowiczny sukces: obietnicę neutralności. Wystarczyło. Ksiądz stał się popularną postacią w protestanckich elitach nowego państwa. Był to ewenement. Nie wszyscy katolicy okazywali idei Stanów Zjednoczonych poparcie, a znaczna część duchownych (podległych wikariuszowi apostolskiemu w Londynie) nastawiona była doń wręcz wrogo. Wówczas Franklin wysunął koncepcję skłonienia Watykanu do powołania odrębnej amerykańskiej hierarchii Kościoła i oderwania się od Londynu. Do wypełnienia tej misji nie mogło być lepszego kandydata niż ks. Carroll. Papież umocował go do tego zadania w 1784 r. Świeżo powołany zwrócił uwagę Piusa VI na pilną konieczność stworzenia katolickiego uniwersytetu. Argumentował, że bez uczelni oferta Kościoła rzymskokatolickiego do elit jest ułomna. Watykan ten kierunek myślenia podzielił. Zakupiono malowniczo położone tereny na wzgórzach doliny rzeki Powtomack (dziś Potomak) w okolicy miasteczka George-Town (Georgetown). W 1789 r. John Carroll święcił dwa triumfy. 23 stycznia erygowano akademię Collegium Georgiopolitanum, a 6 listopada został pierwszym biskupem Kościoła powszechnego w Stanach Zjednoczonych. Georgetown stało się niepokonaną redutą katolików w USA. W 1815 r., rok po reaktywowaniu zgromadzenia jezuitów, uczelnia Georgetown otrzymała status uniwersytetu jezuickiego. Dziś jest to duma Ameryki, Kościoła i Towarzystwa Jezusowego.

Dwoistość w jedności

Przez 217 lat Alma Mater, u której stóp ściele się stołeczny Waszyngton, stworzyła imponujący dorobek, w wielu dziedzinach nauki. Mieści się w dwudziestce najlepszych uniwersytetów amerykańskich. Należy do 15 najbardziej obleganych przez kandydatów. Dewizą szkoły jest łacińskie Utraque unum dające się tłumaczyć jako „dwoje w jednym”, „dwoistość w jedności”. Chodzi o wzajemnie dopełniający się dualizm ludzkiej rzeczywistości. Duch – materia. Dzień – noc. Niebo – ziemia. Sacrum – profanum. Państwo – Kościół. Itd. To jest w misji uniwersytetu wyraźnie widoczne.
Oczywiście można zostać po Georgetown teologiem czy duchownym, ale także lekarzem lub pielęgniarką, prawnikiem dowolnej specjalności (np. kryminalnej), specjalistą od biznesu i bankowości, artystą lub dziennikarzem, fizykiem czy biotechnologiem, arabistą lub germanistą. Często uruchamianie nowych kierunków dyktowane było sytuacją. I wojna wykreowała kierunek, z którego jezuicka uczelnia słynie w całym świecie.
Urodzony w 1885 r. Edmund Aloysius Walsh został przygotowany przez swoje zgromadzenie do roli dyplomaty. Dyplomacja była żywiołem jezuitów od powołania zakonu przez Ignacego Loyolę. Szkołą sztuki i rzemiosła dyplomatycznego stała się dla o. Walsha konferencja wersalska, w której pracach brał udział, będąc członkiem delegacji amerykańskiej. Prócz nowego umeblowania Europy (w tym spełnienia niepodległościowych aspiracji Polski) konferencja ujawniła znaczenie, jakie powinna mieć służba zagraniczna.
Domena rozumiana znacznie szerzej niż dyplomacja, która w systemowej i zorganizowanej postaci praktycznie nie istniała. W każdym razie nie w USA. Walsh uważał, że formowanie losów świata w relacjach międzynarodowych powinno opierać się na nowoczesnym, profesjonalnym przygotowaniu do tej roli, a nie na natchnionej i przypadkowe improwizacji. Czego w Wersalu było pełno.
34-letni jezuita otrzymał zielone światło i w 1919 r. uruchomił w murach Georgetown University działalność Szkoły Służby Zagranicznej (School of Foreign Service). Eksperyment był z uwagą śledzony zarówno przez Watykan, jak i Biały Dom. Zakończył się pełnym sukcesem, a sześć lat później Ameryka powołała swój US Foreign Service, opierając się na koncepcjach i praktyce o. Walsha. Na modelu Georgetown oparte zostało kształcenie służby zagranicznej w innych ośrodkach akademickich.
W okresie międzywojennym o. Walsh osobiście uczestniczył w wielu misjach i negocjacjach dyplomatycznych. M.in. przekonał Moskwę do przyjęcia pomocy Watykanu podczas klęski głodu i osobiście tą pomocą w Rosji kierował. Jako wysłannik Stolicy Apostolskiej rozwiązywał konflikty rządu z Kościołem w Meksyku. Arabów przekonał do otwarcia w 1931 r. w Bagdadzie American College.
Dramatyczną weryfikacją skuteczności tego systemu okazała się II wojna światowa. Wychowankowie o. Walsha byli na wszelkich możliwych frontach walki, nie tylko dyplomatycznej. On sam zaś cieszył się absolutnym zaufaniem prezydenta Franklina Delano Roosevelta, który radził się jezuity w wielu kluczowych decyzjach politycznych. M.in. tworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych. Był ekspertem doradcą delegacji USA uczestniczącej w procesie norymberskim. Podzielał opinię, że układ jałtański o podziale świata był niemoralny i szkodliwy. Niezmiennie i konsekwentnie prezentował orientację antykomunistyczną oraz wspierał wszelkie poczynania mogące ten system i jego dominację osłabić. Był prominentnym reprezentantem Kościoła w zimnej wojnie i jednym z jej architektów w świeckim wydaniu.
O. Walsh stał się w metaforycznym sensie także ojcem polskiego bohatera II wojny światowej, emisariusza Jana Karskiego. Trafił on do Georgetown z rekomendacji Roosevelta. Było jasne, że młody dyplomata do komunistycznej Polski nie może wrócić, a jego talent wymaga spożytkowania. Edmund Walsh serdecznie zaopiekował się Janem Karskim. „Straciłeś, synu, swoją ojczyznę, walcząc wraz z nami. To się Ameryce nie podoba. Ona teraz jest twoją ojczyzną”, usłyszał na powitanie od jezuity. Walsh otworzył Karskiemu drogę do znakomitej kariery w Szkole Służby Zagranicznej i pozycji jej gwiazdy, jaką osiągnął. Wręczał Polakowi dyplom doktorski i był honorowym gościem na jego ślubie. Grywał z nim w szachy i wyznaczył do roli tłumacza w przesłuchaniach… ubeckiego renegata Józefa Światły, które wstrząsnęły fundamentami polskiego stalinizmu. Był pierwszym gościem w pierwszym domu Jana Karskiego w Ameryce. W 1956 r. polski naukowiec odprowadzał swego mentora w ostatniej drodze na jezuicki cmentarz mieszczący się na terenie uniwersyteckiego kampusu, w pobliżu Szkoły Służby Zagranicznej, odtąd noszącej imię swego twórcy.

Formacja

Banałem jest stwierdzenie, że ta jezuicka uczelnia i jej School of Foreign Service w ogromnej mierze uformowały amerykańską politykę. Nie tylko zagraniczną i nie tylko amerykańską zresztą. Lista jej znakomitych absolwentów jest długa, by wymienić tylko uznającego się za „wiernego studenta Karskiego” Billa Clinton, przewodniczącego Komisji Europejskiej – Jose Manuela Barrosa, legendę Kościoła USA – kard. Johna O’Connora, lidera związkowego i promotora „Solidarności” – Lane’a Kirklanda aż po… ukraińską first lady Katerynę Czumaczenko-Juszczenko.
Postacią, która w wybitny sposób przyczyniła się do formacji kolejnych pokoleń absolwentów, był przez 32 lata dziekanowania wydziałowi, prof. Peter F. Krogh, „papież służby zagranicznej”. Godny następca i kontynuator Edmunda Walsha. Wielki przyjaciel i wierny depozytariusz pamięci Jana Karskiego. Warto wspomnieć, że na objęcie stanowiska po odchodzącym na uniwersytecką emeryturę Karskim rozpisano specjalny konkurs, który wygrała Madalaine Albright. To tylko jedna z ilustracji tego, w jakiej lidze lokuje się szkoła służby zagranicznej z Georgetown University. O nauczanie w niej zabiegają wszyscy specjaliści naukowcy służby zagranicznej, a na zaproszenie z wykładami czekają najwybitniejsi politycy.

Co on tu robi?

To pytanie nieuchronnie musi paść w związku z Aleksandrem Kwaśniewskim. Zaproszenie go z wykładami na najlepszy w świecie wydział służby zagranicznej jest oczywistym wydarzeniem akademickim. Także politycznym.
– Należy zwrócić uwagę, że zaproszenie wystosował sam prezydent Georgetown, John DeGioia. Jest to forma wyrażenia uznania za to, co polski prezydent zrobił na drodze transformacji swego kraju do rodziny państw kierujących się zachodnimi standardami cywilizacyjnymi, politycznymi i ekonomicznymi. Do świata demokracji po prostu. Kwaśniewski miał na tej drodze od początku sojusznika w postaci Jana Karskiego, który uważał, że do tej roli ten polityk, w tym czasie najlepiej się nadaje. Opinie autorytetu tej miary i pozycji, co Jan Karski, były słuchane z najwyższą uwagą. Miały bez wątpienia swoje znaczenie – mówi prof. Krogh.
Nie jest tajemnicą, że wiele polskich i polonijnych środowisk intensywnie zajmowało się wówczas czarnym PR Kwaśniewskiego, formułując m.in. prognozy, że z takim prezydentem Polska nigdy nie zostanie zaproszona do NATO czy Unii Europejskiej oraz że czeka ją najpewniej izolacji ze strony Zachodu. W Georgetown katastrofy takiej nie dostrzegano. Zapewne ma to związek z faktem, iż jest to jednak ośrodek naukowy, czyli kierujący się racjonalnymi kategoriami oceny rzeczywistości. Wolnymi od specyfiki polskiego piekła. Zarówno wtedy, jak i dziś. Dlatego Kwaśniewski będzie miał zajęcia ze studentami, którzy zdaniem władz uniwersytetu prowadzonego od 217 lat przez jezuitów, mają się czego od niego nauczyć. Loyola się od tego w grobie nie przewraca.
Aleksander Kwaśniewski rozpocznie swoją obecność w Georgetown od złożenia kwiatów na grobie Jana Karskiego.
Waldemar Piasecki, Waszyngton

Znani absolwenci
Na liście absolwentów słynnej szkoły służby zagranicznej znajdują się m. in.
– Bill Clinton (1968), 42. prezydent Stanów Zjednoczonych
– Abdullah (1987), król Jordanii
– José Manuel Durao Barroso (1984), prezydent Komisji Europejskiej, b. prezydent Portugalii
– Gloria Macapagal-Arroyo (1968), prezydent Filipin
– Felipe de Bourbon (1995), książę Asturii, następca tronu Hiszpanii
– Luis Fortuno (1982), komisarz (gubernator) Portoryko
– Kardynał John O’Connor (1970), b. arcybiskup Nowego Jorku (1983-2000), najbliższy współpracownik Jana Pawła II w USA
– gen. Alexander Haig (1961), b. sekretarz stanu USA, b. głównodowodzący NATO
– Gen. James L. Jones (1966), głównodowodzący NATO w Europie, b. dowódca Piechoty Morskiej (US Marine Corps)
– Gen. George Casey (1970), d-ca sił międzynarodowych w Iraku
– George Tenet (1976), b. dyrektor CIA (1997-2004)
– Lane Kirkland (1948), b. prezydent centrali związkowej AFL-CIO (1979-95), promotor i wielki zwolennik „Solidarności”
– Sadako Ogata (1953), b. wysoki komisarz ONZ ds. uchodźców (1991-2001)
– Kateryna Czumaczenko-Juszczenko (1982), first lady Ukrainy, b. wysoka urzędniczka Białego Domu i Departamentu Stanu

 

Wydanie: 11/2006, 2006

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. zeus
    zeus 1 października, 2016, 18:04

    do końca ich posrało tych jezuitów… szmaciarze masońscy i tyle

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy