5 maja okaże się, czy brytyjską stolicą będzie rządzić muzułmanin, syn kierowcy i szwaczki z Pakistanu Brytyjscy laburzyści mają za sobą kilka lat tłustych i kilka chudych. Wielu zaczęło nawet mówić o konieczności wyprowadzenia przez Partię Pracy sztandaru. Wygląda jednak na to, że czarny scenariusz zaczęto pisać zbyt wcześnie. Labour Party dokonała ostrego zwrotu w lewo i przeżywa renesans. W Londynie jej kandydat Sadiq Khan idzie po stanowisko burmistrza. Kiedy w 2000 r. Partia Pracy wybierała swojego kandydata na stanowisko burmistrza Londynu, Tony Blair uznał, że Ken Livingstone jest „zbyt czerwony i radykalny” i nie pasuje do kroczącej trzecią drogą Labour Party. Sam Livingstone miał na ten temat inne zdanie. Wystartował jako niezależny i wygrał w cuglach. Pokonał kandydata torysów i zebrał trzy razy tyle głosów co kandydat Blaira Frank Dobson. Dziś ponownie gra w partii pierwsze skrzypce. Kandydata do tegorocznych wyborów poszukiwano więc, kierując się nie strachem, ale odwagą. Dzięki temu został nim Sadiq Khan. Wyrazisty socjaldemokrata, adwokat specjalizujący się w prawach człowieka, zdecydowany przeciwnik interwencji w Iraku, syn pochodzących z Pakistanu imigrantów, muzułmanin. Gdy okazało się, że to on będzie kandydatem laburzystów na stanowisko burmistrza Londynu, prawicowe gazety nie wróżyły mu sukcesu. Jego kandydaturę wspierają bowiem związki zawodowe, a to uznano za passé. Jest też – choć o tym pisano niewiele, by nie narazić się na zarzut rasizmu – dzieckiem imigrantów i muzułmaninem. Przysięga na Koran Choć co do tego ostatniego pojawiły się niedawno wątpliwości. Jego głosowanie za ustawą wprowadzającą w Wielkiej Brytanii małżeństwa homoseksualne spowodowało, że imam z Bradford ogłosił fatwę, w której stwierdził, że Khan muzułmaninem już nie jest. Z całą pewnością jednak pozostał synem imigrantów z Pakistanu i chłopakiem z południa Londynu, któremu sukcesy przyniosły ciężka praca oraz umiejętność walki o swoje. Urodził się w 1970 r. w szpitalu św. Jerzego w londyńskim Tooting – dzielnicy chętnie wybieranej dziś przez polskich imigrantów. Był piątym z ośmiorga dzieci Pakistańczyków, którzy przybyli na Wyspy krótko przed jego narodzinami. Dorastał w mieszkaniu komunalnym w Earlsfield. Dziś – kiedy mija je z dziennikarzami – lubi podkreślać, że w obecnych czasach robotników nie byłoby na nie stać. Wskazuje, że londyńska klasa pracująca ma teraz coraz mniejsze możliwości. „Mój ojciec pracował tyle godzin, ile Bóg zesłał kierowcy autobusu. Kiedy były nadgodziny do wzięcia, brał je. Matka nie tylko odchowała ośmioro dzieci, ale też pracowała w domu jako krawcowa”, opowiada prasie i dodaje, że wyrósł w domu, gdzie pracowało się cały czas, i kiedy tylko mógł znaleźć pracę, poszedł do niej. Zaczął od rozdawania gazet, dorabiał też na budowie. „Rodzice wysyłali pieniądze do Pakistanu, co matka dalej robi, bo błogosławieństwem jest to, że możemy żyć w tym kraju”, mówi. Później skończył studia prawnicze, wyspecjalizował się w prawach człowieka i gościnnie wykładał na swojej macierzystej uczelni, University of North London. Pracował i startował w polityce. Zaczynał jako radny jednej z londyńskich dzielnic, by po kilkunastu latach wejść do parlamentu, a później do rządu. Stał się pierwszym muzułmaninem, który został członkiem gabinetu Jej Królewskiej Mości. Kiedy zapytano go, na „jaką Biblię chce przysięgać”, odparł, że na Koran. „Nie mieli. Musiałem przynieść własny”, wspomina dziś. W tym czasie zdobył zaufanie lewego skrzydła partii i wyrobił sobie opinię leftie (leftist – lewicowy, przyp. TB). Pomógł mu w tym sprzeciw wobec interwencji w Iraku, która do dziś jest uważana przez lewicowych wyborców na Wyspach za największą hańbę laburzystów. A to przydało mu się w walce o nominację wyborczą. Śmierć blairyzmu Trafił na rok 2015, kiedy Nowa Labour ostro skręciła w lewo, w kierunku tradycyjnych socjalistycznych wartości i lewicowych korzeni. Jeremy Corbyn, który wygrał wybory na lidera partii, to socjalista w starym, dobrym stylu – nawiązującym do lat 70. i 80., o których mówi się niekiedy na Wyspach, że były czasem wojny domowej, w której związkowcy toczyli bitwy z policją wysyłaną przez Margaret Thatcher, by pacyfikować protesty. Zmiana kursu przyciągnęła do partii tysiące nowych członków. Wróciło też wielu z tysięcy tych, którzy odeszli po inwazji na Irak. Są w Wielkiej Brytanii okręgi, w których liczba płacących składki laburzystów powiększyła się od ubiegłego