W łapach prokuratora

W łapach prokuratora

W naszym kraju za często i za łatwo zamyka się ludzi, zanim jeszcze zostaną skazani No i stało się. Lucy Wilska, wójt Wilkowyj, trafiła do aresztu. Za sprawą scenarzysty „Rancza” Andrzeja Grembowicza, byłego redaktora naczelnego „Kroniki Sejmowej”, a więc człowieka znającego meandry władzy (zapewne nie tylko centralnej), do jej domu bladym świtem wpadli antyterroryści. Powód – ktoś miał donieść, że bierze łapówki. Zamknięto też proboszcza, który pojechał do prokuratury świadczyć na jej korzyść. Jego rozmowa z przedstawicielem organów ścigania przybrała nieoczekiwany obrót, gdyż obrażony duchowny walnął prokuratora z byka w głowę – i poszedł siedzieć. Cała wieś chciała uwolnienia Lucy i proboszcza. Ksiądz wyszedł na wolność, bo biskup, bojąc się buntu parafian, interweniował w jego obronie. Mieszkańcy wsi nie mieli takiej siły przekonywania, więc Lucy miała pozostać za kratami tak długo, aż przypomni sobie różne grzechy swego poprzednika. Pani wójt trafiła zatem do klasycznego „aresztu wydobywczego” (termin wymyślili dowcipni prokuratorzy za czasów ministra Zbigniewa Ziobry). W takim areszcie delikwent ma siedzieć dopóty, dopóki nie wydobędzie się z niego oczekiwanych zeznań – na ogół obciążających inną osobę, którą śledczy pragną zamknąć. Niewygodna pani wójt To, co spotkało Lucy, doskonale rozumie Kazimiera Tarkowska, była wójt Kleszczowa, najbogatszej gminy w Polsce. Kilka dni temu, 10 maja, jej mandat wójta wygasł. Agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego przyszli po nią do domu przed równo dwoma laty, 17 maja 2011 r. o szóstej rano. Na wszelki wypadek zamknęli też jej syna i synową (wójt jest wdową). Prokuratura zarzuciła jej udział w lokalnej aferze gruntowej – miała tanio kupować ziemię, przekwalifikowywać ją i sprzedawać kilkadziesiąt razy drożej. W łódzkim zakładzie karnym siedziała w pięcioosobowej celi, wyszła po ponad trzech tygodniach, gdy za nią i jej bliskich została wpłacona kaucja. Do aresztu trafiła, tak jak stała, córka nie dostała zgody na widzenie z nią. Przyniosła ubranie, ale dotarło ono do mamy w dniu, w którym wychodziła na wolność. – Nie miałam pojęcia, że jestem o cokolwiek podejrzana, zatrzymanie było dla mnie olbrzymim szokiem. Powiedziano mi, że mogę zadzwonić do jednej osoby, gdy chciałam zadzwonić do syna, poinformowano, że i jego zatrzymano. Na drugi dzień powiedziano mi, że syn jest w szpitalu, pewnie po to, żebym jeszcze bardziej panikowała, przyznała się nie wiem do czego, a może samobójstwo popełniła? Poczułam, że jestem w areszcie wydobywczym. Później okazało się, że powiedziano mi nieprawdę, syn w ogóle nie był w szpitalu. W mojej sprawie wszystko jest oparte na donosach i anonimach: jest człowiek, to trzeba go wsadzić, pozbawić władzy, bo jest niewygodny. Mam poczucie wielkiej krzywdy – mówi Kazimiera Tarkowska. Była świetnym wójtem, wygrywała przez trzy kolejne kadencje, kierowała gminą od 1993 r. Sprawiła, że do uzbrojonych terenów w gminie zjeżdżali inwestorzy z całej Europy. Kleszczów w tym czasie zdobył wiele nagród w rozmaitych konkursach na najlepszą gminę, ona sama została Wójtem Roku (2006 r.) i Samorządowym Menadżerem Roku (2010 r.). Mimo że czynności wobec pani wójt prowadzono potajemnie od początku 2011 r., piotrkowska prokuratura przygotowała akt oskarżenia dopiero w październiku 2012 r. Był zupełnie pozbawiony podstaw, zatem bełchatowski sąd – też nieśpiesznie, bo w marcu tego roku – zwrócił sprawę prokuraturze, wskazując na „istotne braki” i żądając uzupełnienia materiału dowodowego. Prokuratura zamiast zająć się zbieraniem dowodów, złożyła zażalenie na decyzję sądu. Postępowanie zostało zawieszone, nie wiadomo, czy i kiedy będzie wznowione, a Kazimiera Tarkowska żyje z piętnem osoby oskarżonej przez prokuraturę (cóż, że bezpodstawnie). Stanowisko wójta straciła w wyniku innej sprawy, gdy oskarżono ją o składanie fałszywych zeznań. Podpisywała bowiem in blanco rutynowe oświadczenia, że nie ma podstaw, by wyłączyła się z wszelkich procedur przetargowych. Tymczasem, jak wynika z interpretacji przyjętej przez sąd, podstawy się znalazły. Wójt była bowiem w radzie nadzorczej gminnej spółki samorządowej, startującej w rozmaitych przetargach. Spółka była albo jedynym, albo najtańszym oferentem, jej działalność zwiększała zatrudnienie w gminie, a wójt nie zasiadała w komisjach przetargowych, nie miała więc okazji, by wykazać ewentualną stronniczość. Sąd jednak nie uniewinnił jej, lecz sprawę umorzył, wyznaczając dwuletni okres próby. To stało się  powodem kolejnych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc 30,00 zł lub Dostęp na 12 miesięcy 250,00 zł
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 21/2013

Kategorie: Kraj