Przywódcy wielu państw często uwalniają kontrowersyjnych skazańców Prezydenci wielu państw mają prawo łaski i korzystają z niego, ale ich decyzje często wywołują kontrowersje i protesty. Gospodarze Białego Domu, których konstytucyjne prawo łaski jest nieograniczone, rozpoczynają zatem prawdziwy „festiwal ułaskawień” dopiero pod koniec swej ostatniej kadencji, kiedy oburzenie opinii publicznej nie może im już zaszkodzić. Wyjątkiem był Gerald Ford, który na wstępie ułaskawił swego poprzednika, Richarda Nixona, uwikłanego w aferę Watergate. W ten sposób oszczędził krajowi długiego okresu rozliczeń i napięć, lecz społeczeństwo tego nie wybaczyło i Ford poniósł sromotną klęskę w wyborach. Ronald Reagan uwolnił od kary byłego sekretarza obrony, Caspara Weinbergera, oraz pięciu innych urzędników uczestniczących w skandalu Iran-contras (USA potajemnie sprzedawały broń Teheranowi, za te pieniądze finansowały prawicowych partyzantów w Nikaragui). Żegnający się z Białym Domem Bill Clinton ułaskawił wielu „krewnych i znajomych”, w tym własnego brata, Rogera, skazanego na rok więzienia za posiadanie kokainy. Prezydent spłacił także dług wobec sponsorów swej kampanii wyborczej – uwolnił od kary międzynarodowego krezusa Marca Richa, oskarżonego o nielegalny handel bronią i machinacje podatkowe. Niedawno Rich znów uczestniczył w skandalu korupcyjnym, jakim skończył się program ONZ „Ropa za żywność” dla Iraku. Być może kiedy Hillary Clinton zdecyduje się walczyć o prezydenturę, Republikanie przypomną te decyzje jej małżonka. Są jednak w USA więźniowie, którzy właściwie zasłużyli na miłosierdzie, ale jak dotąd żaden prezydent nie odważył się ich ułaskawić. Jednym z nich jest Jonathan Pollard, były pracownik wywiadu marynarki wojennej USA, amerykański Żyd, skazany na dożywocie za szpiegostwo na rzecz Izraela. Pollard odbywa karę już ponad 20 lat, dłużej niż inni skazani za podobne przestępstwa. Ilekroć jednak zbliża się koniec ostatniej kadencji prezydenta, amerykańscy wywiadowcy ostrzegają, że uwolnienie Pollarda będzie miało katastrofalne skutki dla obronności kraju, i szpieg siedzi dalej. Podobnie funkcjonariusze FBI organizują w tym czasie protesty, żądając, aby za kratami zgnił Leonard Peltier. Peltier jest aktywistą ruchu obrony praw Indian, skazanym na dożywocie za udział w strzelaninie w czerwcu 1975 r. w rezerwacie Pine-Ridge (w Dakocie Południowej). Zginęło w niej dwóch agentów FBI. Nie jest pewne, kto oddał śmiertelne strzały, ale uznany za zabójcę Peltier pozostaje w więzieniu już prawie 30 lat. Prezydenci nie decydują się bowiem na konflikt z Federalnym Biurem Śledczym. W RFN prawo ułaskawienia ma prezydent republiki, który może przekazać je innym organom państwa. W niektórych przypadkach prawo łaski przysługuje premierom krajów federalnych. Nie ma jednak całkowitej zgody co do kwestii, czy na akcie ułaskawienia wystawionym przez prezydenta musi się znajdować także podpis ministra sprawiedliwości. Do ostrych debat na ten temat doszło, gdy Richard von Weizsäcker postanowił otworzyć bramy więzień przed kilkoma lewackimi terrorystami z Frakcji Czerwonej Armii. Ostatecznie prezydent postawił na swoim i ułaskawił „bojowniczki” RAF, Verenę Becker i Angelikę Speitel. W przemówieniu podczas zjazdu niemieckich prawników w 1986 r. uzasadnił swą decyzję, stwierdzając, że prawo do zbadania sprawy przez szefa państwa przysługuje wszystkim przestępcom, w tym sprawcom aktów terrorystycznych. Politykę Weizsäckera kontynuowali jego następcy. Prezydent Johannes Rau ułaskawił terrorystę Rolfa Clemensa Wagnera tuż przed Bożym Narodzeniem 2003 r. Wagner był jednym ze sprawców porwania i zamordowania w 1977 r. przewodniczącego Związku Pracodawców, Hannsa-Martina Schleyera. Zwłaszcza politycy CSU irytowali się: „Co powiedzą rodziny ofiar na to, że prezydent daje terrorystom takie świąteczne prezenty?”. Ogólnie rzecz biorąc, niemiecka polityka ułaskawień sprawdziła się. Lewacki terroryzm w RFN przestał być groźny, ułaskawieni prowadzą normalne życie. Prezydenci Niemiec rzadko natomiast okazują łaskę skazanym kryminalistom, którzy nie odbyli większości kary. W Rumunii kończący kadencję prezydent Ion Iliescu ułaskawił w grudniu 2004 r. przywódcę górników Mirona Cozmę, skazanego na 18 miesięcy więzienia. Oburzenie opinii publicznej było jednak tak wielkie, że Iliescu odwołał decyzję już po dwóch dniach. Kiedy w 1990 r. w Bukareszcie doszło do burzliwych manifestacji studentów, domagających się dekomunizacji, Iliescu wezwał na pomoc górników. Rębacze,
Tagi:
Jan Piaseczny