Latarniczki

Latarniczki

W Polsce są tylko dwie takie kobiety. Dbają o to, by ci, co na morzu, wrócili bezpiecznie do domu Koniec świata – dopisał ktoś pod nazwą miejscowości na zielonej tablicy informacyjnej przy wjeździe do Stilo, wsi, w której znajduje się jedna z 16 latarni morskich na polskim wybrzeżu. Oprócz niej kilka domów i nieczynny poza sezonem nieduży bar. Sama latarnia stoi na wzgórzu, 350 m za wsią, w głębi sosnowego lasu. Jedzie się pod górę, mijając po prawej stronie ruchomą wydmę. Tą drogą Weronika Łozicka, latarnik w Latarni Morskiej w Stilo, dojeżdża codziennie do pracy. Mieszka w oddalonym o 5 km Sasinie. Do latarni jeździ na rowerze. Oświadczyny na wysokości W środku lasu wokół czarno-biało-czerwonej latarni w kształcie stożka jest cicho i pusto. Obok budynku latarni stoi maszynownia, w której znajduje się dyżurka. Wewnątrz agregat, podłączone radio UKF, słoiki z jedzeniem i… kot Felek. – Czy nie jest mi smutno samej? Nie. Z kotem rozmawiam – mówi Łozicka. – To jest choroba latarników to gadanie do kota. Karmię też gołębie, mam tu oswojoną lisicę, pod latarnię przychodzi zając. W sezonie, od maja do września, Łozicka nie czuje samotności, bo do Stilo przyjeżdżają turyści. – Przychodzą obejrzeć latarnię. Gdy mnie widzą, mówią: „Chcielibyśmy rozmawiać z latarnikiem”. Kiedy dowiadują się, że właśnie przed nimi stoi, nie mogą się nadziwić: „To pani? Kobieta? Naprawdę?”, pytają. Łozicka zaprasza do budynku latarni. W środku słychać szum. – To od urządzeń zasilających – wyjaśnia. Przed nami 128 schodów do tarasu widokowego i dziesięć na samą górę. – Zauważyłam, że wielu mężczyzn ma lęk wysokości. Wchodzą po schodach i nagle schodzą z powrotem – dziwi się latarniczka. – To ciekawe, bo przecież kobiety boją się czasem wejść na drabinę, a na latarnię, w przeciwieństwie do mężczyzn, wchodzą bez problemu… Latarnia to też ulubione miejsce narzeczonych. Wysoko na balkonie chłopcy oświadczają się dziewczynom. – To jest zwykle tak. On do mnie przychodzi i wszystko uzgadniamy. Ona nic nie wie – tłumaczy Łozicka. – Chłopak ozdabia balkon, przynosi wcześniej szampana. Potem prowadzi ją na górę i tam się oświadcza. Czasem tam zaglądam, sprawdzam, czy on klęka – śmieje się. – Potem schodzą do mnie, ona chwali mi się pierścionkiem. Mówi: „O wszystkim pani wiedziała!”. Przeżywam to zawsze razem z nimi. Trochę im zazdroszczę. Mnie mąż poprosił o rękę nie na latarni, tylko na… moście. A mógł to zrobić na latarni, bo sam tam pracował. – Mąż zabierał mnie na tę latarnię jeszcze w czasach narzeczeństwa. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że ja też mogę kiedyś zostać latarnikiem i tu pracować. Latarnikiem był tu wtedy też mój teść i kolega. Gdy zwolniło się jego miejsce, teść z mężem zaczęli mnie namawiać, żebym pracowała tak jak oni. Nie chciałam. Oni przekonywali: „Zobaczysz, polubisz to miejsce. Przyzwyczaisz się do samotności”. Miałam już odchowane dzieci. Zgodziłam się. Teść wprowadzał mnie w tajniki pracy. Gdy umierał, powiedział do mnie: „Mogę umrzeć spokojnie. Latarnia zostaje w rodzinie”. Ojciec Weroniki Łozickiej także przez jakiś czas pracował w latarni. – Pełnił tu służbę jako WOP-ista. Kiedy potem zostałam latarnikiem, był ze mnie dumny. Przyjeżdżał tu do mnie, siadał przed wejściem do latarni i pomagał mi zapanować nad tłumem turystów. Jedna z trzech w świecie Weronika Łozicka pracuje jako latarniczka od 19 lat. Dyżuruje od 8 do 12 godzin. – Na tej latarni pracuje też mój mąż i jeszcze nasz kolega. Wykonuję te same prace co oni. Jestem taki inżynier obserwator. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte i pilnować, by wszystko grało. Włączyć agregat, gdy trzeba, sprawdzić bezpieczniki, zapalić latarnię, wymienić żarówki. Do moich obowiązków należy też nasłuch na kanale bezpieczeństwa. Obsługuję radio UKF. Muszę wiedzieć, co się dzieje na morzu. Jestem przecież dla tych, co na morzu – opowiada o swojej pracy Łozicka. – Latarnia ma 33,4 m wysokości. Została zbudowana przez Niemców na początku XX w. – wyjaśnia mąż Weroniki, starszy latarnik Romuald Łozicki. – Ma inną konstrukcję niż wszystkie pozostałe w Polsce, bo nie jest to budynek murowany, tylko zbudowany z elementów ze staliwa, skręcanych śrubami. Takie latarnie są na świecie tylko trzy – w Stanach Zjednoczonych,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2009, 2009

Kategorie: Reportaż