Zawód złomiarz

Zawód złomiarz

Dziś prawdziwych zbieraczy już nie ma, a wciąż wysokie ceny złomu kuszą złodziei. Staszek jest wyjątkiem

Na Staszka Głowackiego czekam na jednym z elbląskich złomowisk. Przyjeżdża tu codziennie od prawie dwóch lat. Dziś też był z rana, teraz ma zjawić się po raz drugi. Mężczyźni ze skupu mówią, że porządny z niego człowiek i jak obiecał, to na pewno słowa dotrzyma. Kiedy tracę już nadzieję, nadjeżdża umorusany, zmęczony, klnąc, na czym świat stoi. Miał awarię po drodze, zerwał mu się pasek klinowy w starym, zdezelowanym polonezie. Z wnętrza samochodu wyciąga rulon przyrdzewiałej siatki, jakieś garnki, kotły, szyny. Nie zabrał wszystkiego, bo nie miał miejsca, więc trzeba jechać jeszcze raz, ale najpierw musi uzupełnić paliwo.
Wjeżdżamy w jedno z podwórek. Wokół szare, zaniedbane, przedwojenne kamienice. Ktoś przynosi kanister z benzyną i papierosy zza wschodniej granicy, po 2 zł paczka, z „kiosku”, jak tu mówią. Tak zaopatrzeni ruszamy w drogę. Staszek, ćmiąc papierosa, jedzie jak szalony, polonez podskakuje na wybojach, piszcząc, skrzypiąc i wzbijając w środku tumany kurzu.
– Niech się pani trzyma! – woła, przekrzykując cały ten rwetes.
– Kierowca ze mnie dobry, ale nie zawsze przepisowy. Ile to już mandatów mam na koncie? – zwraca się do siedzącego z tyłu Pawła, swojego pomocnika. – Pięć, sześć, 2 tys. zł nade mną wisi. Tylko za co tu żyć. W domu dwoje dzieci: jedno chore na astmę oskrzelową. Wystarczy wizyta w aptece i już stówy nie ma. A kraść przecież nie będę, bo w więzieniu skończyć
nie chcę. Ciężko jest. Nieraz 200 km kręcę i wracam z niczym, nawet na paliwo nie zarobię, ale ludzie na wsi żyją jeszcze gorzej, za chleb i flaszkę czasem towar oddają.

Porządni i reszta

Wyboistą drogą zajeżdżamy do miejscowości Przezmark-Osiedle. Wokół pamiętających jeszcze początek ubiegłego wieku ceglanych zabudowań kręcą się umorusane maluchy. Staszek głaszcze je po głowach i wyrusza na poszukiwanie mężczyzny, u którego ma odebrać resztę złomu. Wraca wściekły.
– Ale mnie zrobił, cwaniak jeden, 80 zł mu zapłaciłem i zniknął, pewnie już tej kasy nie odzyskam – mruczy pod nosem, naciskając z furią pedał gazu. Po prawej stronie mijamy elegancki, nowo wybudowany dom. Za ogrodzeniem sterta metalowych rupieci.
– Widziała pani, ile tam tego leży, a właścicielka pogoniła nas jak psy, nawet na podwórko nie wpuściła. Niczego nie chcieliśmy za darmo, a ta wyzwała nas od złodziei.
Staszek, choć swoją edukację skończył na kilku klasach podstawówki, na ludziach się zna. Dzieli ich na porządnych i resztę… Jego zdaniem, tych pierwszych jest więcej. Są wśród nich gospodarze, co do domu zaproszą, rękę podadzą, kawą poczęstują. Nieraz nawet pieniędzy wziąć nie chcą, byleby tylko zabrał im graty z obejścia.
– Ale tacy ludziska jak tamten napsuć mogą krwi człowiekowi za wszystkich – zżyma się, wciąż przeżywając dzisiejszy incydent. – Jak tylko tę moją czarną cygańską gębę zobaczą, zaraz nerwowi się robią. Bywa, że dopieką tak, aż płakać się chce. Jednego razu jakiś gość wrzasnął do mnie: „A sp… diable rogaty!” i spuścił psy. Ledwo uciekłem przed bydlakami.
W Łęczach zatrzymujemy się przy sklepie. Staszek kupuje 5 kg mąki i drożdże dla znajomego gospodarza, do którego jedziemy.
– Bieda tam u nich, aż piszczy – opowiada. – Facet inwalidą jest, nowy dom zaczął budować, ale nie skończył. W miejscowym sklepie nie chcą mu dawać towaru nawet na kredyt, bo kilka setek długu ma. Ostatnio córkę posłał do Elbląga na zakupy z 16 zł w kieszeni. Co można za 16 zł kupić?
Wąską, polną dróżką dojeżdżamy do obejścia. Staszek wysiada i wita się z mężczyzną, wręczając zakupy.
– Niech złomu za to poszuka!
– krzyczy Paweł z samochodu, lecz jego wspólnik macha tylko ręką. Może latem jabłek z sadu dostanie albo warzyw z ogródka, albo tego chleba, co go sami pieką. I to mu starczy, nie będzie zdzierał z porządnych ludzi.
Jadąc z powrotem, mamy więcej szczęścia. W jednym z gospodarstw kupujemy trzy silniki i starą nieużyteczną dmuchawę do siana, którą Staszek przetransportuje dopiero w poniedziałek.
– Na dobre i na złe – podśpiewuje pod nosem zadowolony. Nie najgorszy miał dziś dzień, w skupie wypłacili mu trzy i pół stówy, a na tych silnikach też zarobi. I tak interes się kręci. Nawet na tankowanie na stacji może sobie teraz pozwolić.

Złomiarze wolnych sobót nie mają

Przy ulicy, gdzie Staszek oddaje złom, mieszczą się trzy skupy obok siebie. Wywieszone na płotach cenniki niczym restauracyjne jadłospisy przyciągają zainteresowanych. Zwykłe blachy 38 gr za kilogram, aluminium – 4,10, miedź – 8,10. W każdym punkcie ceny odrobinę inne, w tym, gdzie handluje Staszek – najwyższe. Mimo sobotniego poranka wokół duży ruch. Zarośnięci mężczyźni pchają wózki, zataczając się pod ich ciężarem, ktoś przywozi trochę gratów w skrzynce na bagażniku roweru, ktoś inny targa wór puszek. Dwaj chłopcy umorusani od stóp do głów grzebią w ziemi za płotem, gdzie słońce zasłania wielka hałda rdzewiejących blach. Po kilkunastu minutach wloką wyładowane wiaderko na wagę. Zarobione 5 zł ściskają w brudnych dłoniach, niezdecydowani, na co je wydać. Piotrek, ich rówieśnik, jest bardziej operatywny. Mówi, że zarobił dziś już ponad dwie dychy, ale rozmawiać nie chce. Jak wszyscy tutaj zmyka, gdzie pieprz rośnie. Faceci, którzy wyciągają właśnie siatkę z bagażnika opla, też są podejrzliwi. – Pani nas spisuje? – pytają wprost. Ich obawy nie są bezpodstawne, gdyż ulicę patroluje co chwila policyjny radiowóz. Funkcjonariusze legitymują zbieraczy, zaglądają do wózków i kontenerów na placu, za trzecim razem zgarniają dwóch wyrostków, którzy przysiedli na rurach.
– Musieli mieć na nich haka, pewnie coś ukradli – mruczy pod nosem Staszek, rozbierając zdobyte wczoraj silniki. Musi wyjąć każdą śrubę, każdą tuleję, bo inaczej zapłacą mu tylko 2,50 za kg, a nie jak za czyste aluminium ponad 4 zł.
Po godzinie walenia młotem i wyzywania, na czym świat stoi, robota wreszcie skończona. Jeszcze trzeba uprzątnąć plac, żeby chłopakom ze skupu nie wlepiono kary, a potem lecieć i ściągnąć żuka. Zaczyna padać, a my jedziemy jak w slalomie.
Tego żuka, po którego jedziemy jak podczas rajdu samochodowego, Staszek nagrywał pół miesiąca. Lecz jeszcze dziś nie ma pewności, czy facet się nie wycofa. Podjeżdżamy pod klatkę na jednym z elbląskich osiedli. Mężczyzna zerka na nas nieufnie, ale Staszka to nie zraża. Razem z Pawłem szybko opróżnia skrzynię samochodu. Potem podczepia go do bagażówki znajomego i ruszamy. Interes został ubity. Taki żuk to dla złomiarza żyła złota.
Kręcący się po placu wózkarze wstrzymują oddech, podziwiając najnowszą zdobycz chłopaków. Jeden o sinej od alkoholu twarzy i szczerbatym uśmiechu prosi o papierosa. Staszek wśród nich jest kimś, chojrakiem z głową na karku, co na złomie umie zrobić biznes.

Moje życie to wolność i złom

Staszek ma tylko 25 lat. Takich złomiarzy jak on w Elblągu zna sześciu, reszta to płotki. Zanim zaczął pracować w złomie, był na rencie z powodu choroby, której nabawił się w dzieciństwie. Gdy ostatnio przyznano mu trzecią grupę inwalidzką bez prawa do świadczeń, musiał się rozejrzeć za nowym źródłem utrzymania. A że wcześniej dorabiał, rozbierając stare samochody, pomyślał o złomie. Kupił poloneza na kredyt i tak zaczął.
– Już drugi samochód zdzieram w tej robocie, a rat spłacać nie nadążam – opowiada. Tymczasem za dobrym towarem coraz dalej trzeba gonić, jedni to aż pod Białystok jeżdżą, ja tym rzęchem najwyżej do Ostródy. Nieraz, gdy trafi się okazja, i 500 kg potrafię do niego wsadzić. Oczywiście, to karalne, więc gdy złapie mnie drogówka, cały interes mam w plecy.
Staszek wstaje świtem, wraca nocą. Nawet nie ma czasu, by wyskoczyć z Pawłem na „siódemkę” pooglądać dziewczyny. A przecież coś mu się od tego życia należy. A tak w ogóle to rodzinny jest, za dzieciakami i żoną poszedłby w ogień.
Co w tym fachu kocha najbardziej? Wolność, wolność przede wszystkim i tę jazdę przed siebie, zwłaszcza teraz, gdy słoneczko już wysoko. Taka już ta jego cygańska natura, pośpiewać sobie lubi, pożartować, bo świata nie należy brać zbyt poważnie.
Chociaż z przepisami jest trochę na bakier, swoje zasady ma.
– Złodziei to normalnie nienawidzę – wścieka się. – Przez tych drani ten fach na psy schodzi. Zajeżdżasz do wioski, a tam przed tobą już jeden był i nakradł, ile wlazło. I musisz świecić oczami za skurczybyka. A szabruje się dziś wszystko: studzienki, kable, ogrodzenia, nawet krzyże z cmentarza.
Staszek z lewych skupów nie korzysta. Od ponad roku sprzedaje u Grześka. Bo Grzesiek uczciwy jest, nie oszukuje na wadze i nie traktuje człowieka jak śmiecia. Sam kiedyś po wioskach jeździł i wie, ile trzeba się nalatać.
Staszek z Pawłem mają jedno marzenie, aby kiedyś złomowiec otworzyć. Ale na to trzeba kupę grosza. Może jak w dwa samochody zaczną jeździć, to odłożą trochę.
Paweł, szwagier Staszka, Cyganem nie jest, ale chyba do niego się upodobnił. Nawet pracę w budownictwie rzucił, bo nudne to dreptanie od siódmej do trzeciej. A ze Staszkiem zawsze wesoło i przygód wiele. Świata kawał można zwiedzić, z ludźmi przy handlu poplotkować, gdyż złomiarz jak spowiednik – zawsze społeczeństwu potrzebny, inaczej utonęłoby w zmartwieniach i śmieciach.
Za tydzień, gdy dzwonię do Staszka, odbiera załamany. Nic mu nie wychodzi, nie dość, że policja depcze po piętach, to jeszcze polonez się rozleciał, a pieniędzy na naprawę brak.
– Od środy w domu siedzę – wzdycha. – Obszedłem wszystkich znajomych, lecz każdy za kieszeń się trzyma, a tu takie lato, aż człowieka nosi, ale przeżyję to jakoś, ile to ja już przeżyłem, oprócz wojny prawie wszystko.

Wydanie: 2004, 33/2004

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy