Lekowy rozbój

Lekowy rozbój

Dlaczego mamy najdroższe recepty w Europie? W ciągu ostatnich 12 lat wydatki przeciętnego Polaka na leki wzrosły trzykrotnie. Za receptę płacimy półtora raza więcej niż Francuzi, Grecy czy Włosi. Wśród 25 państw poszerzonej Unii mamy najdroższe (po Łotwie) leki. Ceny niektórych popularnych preparatów są u nas wyższe niż w bogatszych krajach Unii. Co czwarty pacjent nie wykupuje recepty. Jesteśmy zaskoczeni ceną leku. Sądzimy, że gdy jest on na liście leków refundowanych, powinien być tani. A nie jest, bo refundacja dotyczy tylko ceny do pewnego limitu. Powyżej płacimy ze swojej kieszeni. Płacimy dużo, bo urzędnicy resortu zdrowia mówią, że państwa nie stać na większe dopłaty. Szkoda, że nie korzystają z innej możliwości – negocjowania cen z koncernami. Byłoby to także cenne w przypadku leków nierefundowanych, gdy cały koszt ponosi pacjent. Gigantyczne lobby kontra pacjent W polityce lekowej królują bałagan, skomplikowana refundacja, brak standardów leczenia. Kwitną zmowy cenowe, korupcja, czarny PR. Około 30. tys. zł ma kosztować materiał dziennikarski, w którym specjaliści (utytułowani) powiedzą, że produkt konkurencji przyspiesza zejście, a nie wyzdrowienie. Określoną cenę ma również głowa ministra zdrowia. Wszelkie próby uregulowania systemu powodują natychmiastowe reakcje – firmy farmaceutyczne zapowiadają, że chorzy umrą, bo nie mają dostępu do drogich, czyli najlepszych leków, a w ogóle to oni przestają inwestować w tak wrogim państwie jak Polska. Jeśli jakiś koncern jest zagrożony, że np. jego lek nie wejdzie na listę leków refundowanych, ambasador macierzystego państwa chętnie przyjmie polskiego ministra zdrowia. W celu perswazji. Z kolei lekarze mówią, że chcą leczyć najlepiej, czyli też drogo. I bez żadnej kontroli, bo chodzi o życie ludzi. Przy okazji rozbrajająco twierdzą, że o nowych metodach wiedzą tyle, ile im powie rep, czyli przedstawiciel medyczny firmy. Ich 10-tysięczna rzesza jeździ po Polsce, wkręca się w kolejkę pacjentów i uczy lekarzy jednego – że ich lek jest najlepszy. Pozostają po nich zegary, notesy i długopisy. – Promocja na granicy uczciwości – ocenia onkolog, prof. Jacek Jassem z gdańskiej AM. – Trudno jest oddzielić plewy od ziarna, gdy ma się przed oczami tylko ulotkę reklamową – dodaje. – Żyjemy w kraju demokratycznym i naciski zawsze będą – tak sytuację podsumowuje wiceminister zdrowia Rafał Niżankowski. Źródłem wiedzy o lekach są też kongresy, a tam stoiska i prelekcje osób związanych z koncernami. Nie ma edukacji obiektywnej, opłacanej przez państwo. Która firma dopcha się do lekarza, ta ma go na własność. Szczególnie cenieni są dziś lekarze rodzinni. W Polsce bowiem obowiązuje system, w którym każdy lekarz może zapisać wszystko. Nie jest tak jak w innych krajach, że po szczególny lek, np. onkologiczny, trzeba się udać do specjalisty. Wszelkim regulacjom opierają się także aptekarze i hurtownicy, którzy żyją z obrotów i marży. W niejasnym systemie kwitną nadużycia. Wszyscy za to zachowują się, jak ogniwa łańcuszka św. Antoniego – przerwiesz jedno, a słono zapłacisz. Tak oto funkcjonuje w Polsce gigantyczne lobby, swoista mafia. Łańcuszek św. Antoniego kontra państwo i pacjent. Całość nadzorują zmieniający się ekspresowo ministrowie zdrowia i szefowie trzymającego nasze składki (30 mld zł) NFZ, z których dopiero ostatni prezes, Jerzy Miller, robi wrażenie dobrego, choć skąpego finansisty. Ulubionym zajęciem wszystkich zainteresowanych jest szukanie winnego, oczywiście najlepiej w przeszłości. Do tego celu idealnie nadaje się były minister Mariusz Łapiński. Ale rzucanie go w kółko na pożarcie przestało zadowalać pacjentów, którym trudno uwierzyć, że ciągle winny jest ktoś, kto nie rządzi służbą zdrowia od dwóch lat i kto jako pierwszy tupnął na koncerny farmaceutyczne, tak że obniżyły ceny niektórych preparatów. Próby oszczędzania znalazły się także w działaniach ministra Sikorskiego. Ale była to tylko kosmetyka. Na razie wszystko obraca się w sferze dobrych chęci. Koperta za refundację Czego skutecznie broni gigantyczne lobby? Koncernom zależy, by lek umieścić na liście leków refundowanych, ale dla wszystkich uczestników lobby ważne jest, by lista ta była bardzo długa i skomplikowana. Dlatego w Polsce refunduje się dawki podane w miligramach lub mililitrach, gdy tymczasem np. w Anglii obowiązuje prosta zasada – 1 funt dopłaty do każdego opakowania. Na liście obok tanich preparatów jest wiele identycznych,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 45/2004

Kategorie: Kraj