Liberalna ciągłość

Liberalna ciągłość

Czy nadal obowiązywać ma system gospodarki wprowadzony przez solidarnościowych ekonomistów? Polska od dawna zmaga się z niedorozwojem gospodarczym i jego społecznymi konsekwencjami. Konieczność walki z zapóźnieniem społeczno-gospodarczym była również jednym z głównych wyzwań, przed jakimi stanęła niepodległa Rzeczpospolita. I do dziś z tym zadaniem się nie uporaliśmy. Jednocześnie przez cały ten czas trwa dyskusja, w jaki sposób mielibyśmy pokonać różnicę dzielącą nas od państw lepiej rozwiniętych. Z gospodarczymi liberałami, uważającymi, że problem polskiego niedorozwoju zostanie rozwiązany siłami rynku, od dawna spierają się zwolennicy interwencji państwa, a od końca lat 40. ubiegłego wieku do sporu tego włączyli się też słudzy komunistycznej utopii. Spójrzmy na dotychczasowe osiągnięcia protagonistów tego sporu, tym bardziej że po 1989 r. ponownie wróciliśmy do zasad gospodarczego liberalizmu. Od liberalizmu do interwencjonizmu W momencie odzyskania przez Polskę niepodległości wszystko przemawiało za celowością rozwijania przemysłu, bo tylko w ten sposób mogliśmy zniwelować kilkuwiekowe zacofanie. Na przeszkodzie stały jednak dwa niezwykle istotne czynniki: brak niezbędnych kapitałów i słabość rynku wewnętrznego, którego mała pojemność odstraszała potencjalnych inwestorów. Ale nawet radykalna reforma rolna nie byłaby w stanie stworzyć odpowiednio chłonnego rynku. Rezerwę użytków rolnych możliwych do rozparcelowania oceniano bowiem w 1938 r. na ok. 4,6 mln ha, liczbę ludności bezrolnej zaś na ok. 5,5 mln. Tak więc ziemi w Polsce było po prostu za mało, żeby zlikwidować zjawisko przeludnienia agrarnego. II RP posiadała zatem – i to w nadmiarze – tylko jeden czynnik potrzebny do rozpoczęcia przyspieszonej industrializacji, czyli siłę roboczą. Kapitał prywatny w okresie międzywojennym był za słaby, aby podjąć samodzielnie proces industrializacji kraju, a obcy był zainteresowany przede wszystkim wykupywaniem udziałów i akcji przedsiębiorstw już istniejących, a nie inwestowaniem w budowę nowych obiektów produkcyjnych. A mimo to kolejne gabinety programowo przeciwne były nadmiernej interwencji państwa w gospodarce – chociaż nacisk okoliczności zmuszał je w większym czy mniejszym stopniu do realizacji takiej polityki. I co ciekawe, zamach majowy 1926 r. nie był tu żadną cezurą. Byli socjaliści prowadzili taką samą politykę gospodarczą jak pozbawiona władzy centroprawica. Nawet w okresie wielkiego kryzysu (1930-1935) ekipy rządzące kierowały się w zasadzie założeniami leseferystycznymi. Niezwykle charakterystyczna jest tu wypowiedź wicepremiera Władysława Zawadzkiego, który w 1932 r. mówił, że „o ile rząd nad budżetem panuje, o tyle dla ożywienia życia gospodarczego może stwarzać tylko ułatwienia. Rząd życia gospodarczego nie może tworzyć i ożywiać go nie może. Życie gospodarcze musi samo to zrobić. Chodzi tylko o pewne ułatwienia, które są w dyspozycji czynników rządowych”. Te słowa padły w momencie, gdy koniunktura gospodarcza osiągnęła dno. Dopiero po śmierci Józefa Piłsudskiego, który uważał, że obrona wartości złotówki i niska inflacja to najważniejsze cele, jakie powinna realizować polityka gospodarcza, możliwe było odejście od gospodarczego liberalizmu na rzecz interwencji państwa. Pora była najwyższa, gdyż w wyniku wielkiego kryzysu rozpoczął się w Polsce proces odprzemysławiania kraju zamiast uprzemysłowienia. Politykę industrializacji, w której główną rolę odegrał kapitał państwowy, sformułował i przeprowadził Eugeniusz Kwiatkowski, wicepremier i minister skarbu w latach 1935-1939, który zainicjował czteroletni plan inwestycyjny (1936-1940), a następnie plan 15–letni (1939-1954), z którego jedynie plan na lata 1939-1942 miał zabezpieczenie finansowe, w tym częściowo miał być pokrywany z emisji o charakterze inflacyjnym. Sukces polityki gospodarczej wicepremiera Kwiatkowskiego był oczywisty. Trudno jednak się nie zgodzić z prof. Zbigniewem Landauem, że „gdyby Kwiatkowski zdecydował się na aktywniejszą politykę pieniężną i odszedł od tabu obrony stałości kursu złotego, to prawdopodobnie efekty prowadzonej przez niego polityki nakręcania koniunktury dałyby jeszcze bardziej odczuwalne efekty”. Ale to nie wszystko. Gdyby nie rozwój gospodarki kraju w latach 1936-1939, który był, obok lat 1926-1929, najszybszy w całym okresie istnienia II RP, to przed wrześniem 1939 r. nie udałoby nam się osiągnąć globalnego poziomu produkcji przemysłu – chociaż nie rolnictwa – z 1913 r., ale i tak produkcja przemysłowa przypadająca na jednego mieszkańca była w 1938 r. o kilkanaście procent niższa niż w 1913 r. Tymczasem wszędzie w Europie w okresie międzywojennym wskaźniki te były dużo wyższe. Słowem, nasze zacofanie w latach 1918-1939 rosło, a nie zmniejszało się. Od interwencjonizmu przez komunizm do…? Państwo polskie, które się odrodziło na przełomie lat 1944-1945, a 22 lipca 1952 r. otrzymało nazwę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 46/2004

Kategorie: Opinie