Listy: Opera czy folwark – postscriptum

Listy: Opera czy folwark  – postscriptum

Mój artykuł pt. „Opera czy folwark” („Przegląd” nr 46/2000), poświęcony Operze Narodowej, spowodował lawinę listów i telefonów do redakcji. Poniżej drukujemy wybór fragmentów, pokazujący rozpiętość ocen i emocji Czytelników. Tym, którzy zarzucają mi brak rzetelności, etyki dziennikarskiej etc., oświadczam, że wszystkie informacje zawarte w artykule są oparte na autopsji oraz dokumentach, a nie na plotkach. Zgodnie z praktyką dziennikarską, używam nieraz wyrażeń typu: „W operze mówi się” i innych form nieosobowych, w ten sposób chroniąc osoby, które umożliwiły mi dostęp do informacji. Kolejne listy opublikujemy w jednym z najbliższych numerów “Przeglądu”. Wart uwagi jest fakt, że dyrekcja Opery Narodowej nie przesłała do redakcji żadnego sprostowania. Ewa Likowska *A mnie się podoba! Ewa Likowska ogłosiła raport o kondycji warszawskiego Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Lektura raportu jest przygnębiająca: dyrekcja robi wszystko, żeby jak najwięcej się obłowić, poziom muzyczny spektakli jest żenujący; inscenizacje są przygotowywane przez niedouczonych reżyserów i wreszcie – o zgrozo – publiczność warszawska nie mogła już znieść szmiry emanującej ze stołecznej sceny operowej i w końcu się zbuntowała. Tak ważki tekst nie mógł pozostawić mnie obojętnym. Jeżeli rzeczywiście panowie Dąbrowski, Leszczyński i Kaspszyk kradną, jestem całym sercem za tym, aby powiadomić o tym haniebnym procederze prokuraturę i złodziei przykładnie ukarać. (…) Na poziom artystyczny ja i wielu moich przyjaciół nie narzekamy. Do opery zacząłem chodzić regularnie dziesięć lat temu, gdy zacząłem studiować i mieszkać w Warszawie. Za „schyłkowego” Satanowskiego zasiadałem na widowni kilka razy w tygodniu, na początku dyrekcji Pietrasa kilka razy w miesiącu, aby z czasem ograniczyć wizyty do kilku w roku. Potem było jeszcze gorzej, każda następna dyrekcja pogrążała Teatr Wielki. Potem przyszła nowa ekipa z Jackiem Kaspszykiem jako szefem artystycznym opery. Zacząłem coraz częściej kupować bilety, często, aby zobaczyć po raz kolejny ten sam spektakl; w końcu muszę zadowalać się wejściówkami, bo zbyt częste wizyty nie są na moją kieszeń. Dla mnie to wystarczający powód do stwierdzenia, że mam na co pójść! Świetne spektakle „Tankreda”, „Króla Rogera”, “Madame Butterfly”, „Walkirii”, „Carmen” i “Panny Julii”, koncerty Ewy Podleś i Tiri Te Kanawy, wspaniale wznowiona pod nowym kierownictwem „Traviata”, interesujące występy gościnne i baletowe. Aby uprzedzić ewentualne zarzuty, dodam, że w miarę regularnie bywam w zachodnich teatrach operowych (Wiedeń, Werona, Pesaro, Bruksela, Praga, Drezno) i nie przyjmuję argumentów, że polskie spektakle mogą podobać się tylko tym, którzy nie bywają w operach na zachód od Odry. Krzysztof Skwierczyński, Warszawa *Destrukcja Nareszcie w tym w większości nieobiektywnym świecie prasy pojawiła się iskra nadziei na rzeczową, obiektywną ocenę sytuacji. Jestem bywalcem Teatru Wielkiego od 30 lat i obserwuję z trwogą agonię tego niegdyś znakomitego przybytku kultury. Dziś już tylko z rozrzewnieniem można powspominać że jeszcze 15-20 lat temu widz i słuchacz miał sześć razy w tygodniu, oferowany przez tę scenę, wspaniały spektakl. Każdy tytuł miał z reguły trzy obsady i w dodatku wszystkie bardzo dobre. Wraz z odejściem dyrektora Satanowskiego rozpoczęła się systematyczna destrukcja artystyczna tej sceny, ale nigdy nie sięgnęła takiego upadku jak obecnie. Jak żenująca wokalnie była premiera „Don Carlosa”, nie muszę chyba pisać – w pełni zgadzam się z p. Likowską. Gdzie podziały się głosy na miarę Jamroz, Zagórzanki, Rumowskiej-Machnikowskiej, Hiolskiego, Paprockiego, Ostapiuka…? Dlaczego dziś widz zmuszany jest do słuchania i oglądania karykaturalnych (i to pod każdym względem) spektakli. Żaden szanujący się teatr na świecie nie pokazałby, i to nawet na szeregowym spektaklu, obsady premierowej „Don Carlosa” z Teatru Wielkiego (bez wyjątków). Jednakże kulisy tego wszystkiego zrozumiałe stają się dopiero po przeczytaniu artykułu p. Likowskiej. Mądre przysłowie mówi, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to zapewne chodzi o pieniądze, a tu – jak widać – chodzi o kolosalne pieniądze. Może ktoś władny zainteresuje się sprawą poruszoną przez p. Likowską, szczególnie że tak dużo ostatnio mówi się o walce z korupcją? Szkoda, że to wszystko zmierza do tak żałosnego końca. Uważam, że nic nie zastąpi żywej muzyki i teatru, ale w przypadku Teatru Wielkiego lepiej już kupić dobre nagranie i posłuchać go w domu. Robert Urbaniak, Warszawa *Szambo Szambo tryskające spod pióra Likowskiej obraża

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2001, 2001

Kategorie: Od czytelników
Tagi: Ewa Likowska